[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Boga miałabym pamiętać jej nazwisko?
- Jak długo pracowała dla pani? - wtrąciła Sydney.
- Pięć, może sześć miesięcy.
- I przez ten czas pani prawie z nią nie rozmawiała? Przecież opiekowała się
dziećmi?
- Była kompetentna i zdjęła mi kłopot z głowy. O czym miałam z nią rozmawiać?
- O pani synkach - powtórzyła Sydney.
Caro machnęła ręką, kto by sobie zawracał głowę takimi błahostkami.
Sydney zerknęła na Griffina. Lekceważenie matki musiało być dla niego bolesne,
ale jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Zrobiło jej się przykro w jego imieniu.
Gdyby umiał okazywać uczucia, pewnie byłoby mu łatwiej, tymczasem on tłamsił
wszystko w sobie. To oczywiste, że przewidział reakcję matki. Zachowała się tak, bo
stanął po stronie Sydney, a takiej obrazy nie mogła zostawić bez odpowiedzi. Chciała się
odegrać.
L R
T
Dotarło do niej wreszcie, co Griffin próbował jej powiedzieć wcześniej. Caro była
mistrzynią w manipulowaniu ludzmi, trudno jest jej dorównać w intrygach i gierkach
słownych.
Pojęła jeszcze jedną rzecz, której nie brała pod uwagę. Trzymając ją z dala od mat-
ki, Griffin chronił także siebie. Przez cztery miesiące udawało im się utrzymać swój
związek w tajemnicy przed współpracownikami. Caro Cain potrzebowała godziny, by
przejrzeć ich sekret. Miała teraz informację, którą może się posłużyć przeciw synowi. A
wszystko z winy Sydney.
Zniknęło gdzieś ciepłe uskrzydlające uczucie, Sydney zamieniła się w kłębek ner-
wów, jednak nie chciała się poddać bez walki. Caro coś ukrywa, tego była pewna.
- Może ktoś inny pamięta nianię? Jak ją pani zatrudniła? Przez agencję?
- %7łe też o tym nie pomyślałam. - Caro rozpogodziła się. - Przysyłali kilka kandyda-
tek do wyboru.
- Jak się nazywała agencja?
- Nie mam pojęcia. Takimi sprawami zajmowała się na prośbę Hollistera Sharlene
Sheppard.
- Cóż, pojedziemy do niej - zdecydował Griffin.
Kiedy już się pożegnali i Caro została poza zasięgiem głosu, Sydney spytała:
- Pojedziemy? Razem?
- Związani na dobre i na złe - odparł ponuro. - Skoro poznałaś moją matkę, możesz
równie dobrze poznać resztę bohaterów tej antycznej tragedii.
Do tej pory Sydney sądziła, że jeśli chodzi o rodzinę, jest w najgorszej możliwej
sytuacji. Nieznany ojciec, matka, dla której działka była ważniejsza niż córka, brak bli-
skich krewnych. Toksyczna rodzina Cainów udowodniła jej, ile miała szczęścia. Trafiła
na cudowną przybraną mamę i miała przybrane rodzeństwo. Byli ludzie, którym na niej
zależało. A Griffin? Czy mógł to samo powiedzieć o sobie?
Chciało jej się płakać nad jego losem.
L R
T
ROZDZIAA DZIESITY
Griffin był miłośnikiem mitów greckich, szczególnie Odysei". Fragment o potwo-
rach, Scylli i Charybdzie, budził w nim skojarzenia z własnym życiem. Ilekroć musiał
lawirować między matką a kochanką ojca, przypominał sobie Odyseusza przepływające-
go między żarłocznym sześciogłowym monstrum z jednej strony, a zdradzieckim wirem
wodnym pochłaniającym statki.
Sharlene sprawiała wrażenie eterycznej bezbronnej istoty - podobnie jak jego mat-
ka - i tak samo jak Caro była silną kobietą. Miała dobre serce, co wśród Cainów było
rzadkością, ale rozgniewana demonstrowała niszczycielską siłę trąby powietrznej.
Jako dziecko lubił spędzać z nią czas. W biurku trzymała dla nich kredki - nie mar-
ny szesnastokolorowy zestaw, ale pudło, w którym były sto sześćdziesiąt cztery kredki w
różnych odcieniach. Kiedy jako siedmiolatek miał atak wyrostka, to Sharlene zawiozła
go do szpitala, bo matka wyjechała gdzieś z przyjaciółmi.
Oczywiście jako dorosły człowiek potrafił dostrzec mroczne strony charakteru
Sharlene, ale to nie wyjaśnia, dlaczego tak się stresuje na myśl o spotkaniu z nią po la-
tach. Ze wszystkich kobiet, które Hollister uwiódł i porzucił, Griffin darzył Sharlene
największą sympatią i współczuciem.
- Denerwujesz się - zauważyła Sydney.
- Ależ skąd - zaprzeczył.
- Naprawdę? - Sydney wskazała na zbielałe kostki jego dłoni kurczowo zaciśnię-
tych na kierownicy.
- Masz rację. Trochę. I nie chcę o tym rozmawiać.
- %7ładen problem. Myślałam, że w ten sposób rozładujesz napięcie. Jeśli Sharlene
jest tak niebezpiecznym przeciwnikiem, jak opowiadają konkurenci, lepiej nie okazywać
słabości.
- Słyszałaś jakieś plotki?
- Tylko to, co sobie opowiadają ludzie w biurze. Sharlene jest dyrektorem zarzą-
dzającym Sheppard Capital i ma opinię bezwzględnej bizneswoman.
- No i?
L R
T
- Nienawidzi Cainów, a ty idziesz tam jak baranek do jaskini lwa.
- Mylisz się co do niej.
- Nigdy nie widziałam cię tak zdenerwowanego. Nie byliśmy razem aż tak długo,
więc może się mylę, ale do tej pory nic cię nie wyprowadziło z równowagi. Nie mru-
gnąłeś okiem na wieść o rezygnacji Daltona. Zachowałeś zimną krew, gdy przekonywa-
łeś zarząd, że twoja kandydatura jest ich jedyną szansą. Jedli ci z ręki, wybraliby cię na
całą kadencję, gdybyś tego zażądał, nie tylko na okres przejściowy.
- I co chcesz udowodnić?
- We wszystkich tych sytuacjach byłeś spokojny i pewny siebie. Teraz nagle się
denerwujesz. Chcę wiedzieć, jak ci pomóc.
- Nie musisz nic robić - mruknął, chociaż wiedział, że nie takiej odpowiedzi ocze-
kiwała.
Długo milczał. Sydney straciła nadzieję, że naciągnie go na zwierzenia, więc wzru-
szyła ramionami i zaczęła wyglądać przez okno. Griffin także uznał temat za zamknięty.
I wtedy westchnęła. Odgłos był niemal niesłyszalny, zginął w szumie silnika i ulicznym
hałasie.
Westchnienie było ciche jak szept i pełne żalu. Do tej pory ich relacja opierała się
na niepisanym porozumieniu i była bliska ideału. Zwietny seks bez zobowiązań. %7ładnych
kłótni, zawiedzionych nadziei i złamanego serca z powodu emocjonalnych komplikacji.
Sydney wydawała się zadowolona, nie oczekiwała łzawych zwierzeń.
A teraz cichutkie westchnienie zabrzmiało w jego uszach jak głos trąby. Zrobiło
mu się przykro, że nie jest facetem, jakiego Sydney chciałaby przy sobie widzieć. Za-
wiódł ją. A przecież nie różni się od innych mężczyzn, oni też nie lubią opowiadać o
uczuciach.
- Sharlene nie jest niebezpieczną intrygantką, za jaką ją uważasz - wyjaśnił nie-
chętnie. - Kobieta, jaką znałem, była autentycznie miła i dobra. Zasługiwała na kogoś
lepszego niż mój stary.
- Rozumiem - odparła Sydney przeciągle.
Nie miał zamiaru się rozgadywać, ale słowa popłynęły same.
L R
T
- Była sekretarką ojca i jego kochanką przez dziesięć lat. Czasem, gdy zabierał nas
do biura, zajmowała się nami. Dawała nam kredki i papier do rysowania. Trzymała dla
nas ulubione cukierki.
- Niech zgadnę - wtrąciła Sydney. - Miętówki dla Daltona.
- Skąd wiesz?
- Ma zachomikowane miętówki w szufladzie. Uważałam, że to jego jedyna ludzka
[ Pobierz całość w formacie PDF ]