[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Dziadka zastała wpatrzonego w drewniany płot za oknem. Miała nadzieję, że wkrótce
uzyska lepsze widoki do podziwiania. Poszła do dyżurki pielęgniarek.
- Chciałabym porozmawiać o Colinie - oznajmiła z promiennym uśmiechem. -
Zabieram dziadka do Auckland, żeby był bliżej mnie. Przyjadę po niego w piątek.
- W piątek?
- Tak. Umówiłam go na spotkanie z gerontologiem, który odtąd będzie się nim
zajmował. Mam nadzieję, że może zastosuje inne, efektywniejsze leczenie. - Bez wąt-
pienia lekarz dostrzeże też siniaki na jego ramionach.
- Powinna pani pisemnie nas uprzedzić.
- Właśnie to robię. - Amanda uśmiechnęła się, żeby złagodzić nieco swoje wy-
stąpienie. - Proszę się nie martwić, opłata zostanie uiszczona zgodnie z warunkami
umowy. Ale zabiorę dziadka wcześniej. Konkretnie w piątek.
Zostawiła zaskoczoną pielęgniarkę i wróciła do dziadka. Zamierzała napisać list
do kierownika domu i do wydziału opieki społecznej. Napisanie tego listu zajęło jej
całe popołudnie. Resztę dnia spędziła, zastanawiając się nad własnym losem.
Co zrobić, aby dotrzeć do Jareda? To prawda, że za nią przyjechał, że się o nią
martwił, ale wciąż nie wiedziała, jak sprawić, aby chciał zaangażować się w poważny
związek. Bronił się przed nim ze wszystkich sił. Nie wiedziała też, jak zburzyć mur,
którym się otoczył.
Jared przerzucił papiery z jednej sterty na drugą. Chciał spędzić jedną noc bez
niej. Musiał udowodnić sobie, że to, co robi dla Colina, nie ma nic wspólnego z nią. Z
nimi. Sama myśl, że mogą być jacyś oni" budziła w nim niechęć, choć z drugiej
strony była dziwnie kusząca.
Niebezpieczna.
R
L
T
Nie było dla nich żadnej przyszłości. I nigdy nie będzie. Ludzie są ze sobą jakiś
czas, po czym się rozstają. Lepiej rozejść się wcześniej, zanim obie strony zbyt mocno
się zaangażują. I lepiej być tym, który odchodzi.
Nigdy więcej nikt go już nie zostawi.
Wiedział, że Amanda jest już w domu. Sprawdzał, że jej samolot wylądował o
czasie. Wynajął samochód, żeby ją zawiózł z lotniska do domu.
Tak więc wiedział.
Po raz kolejny przesunął stertę papierów na bok.
Jeśli jej nie zobaczy, nie będzie mógł spokojnie spać. Nie pozwalając sobie na
chwilę namysłu, wziął kluczyki i zszedł na parking.
Seks, chodzi tylko o seks. Oboje nie pragnęli niczego więcej i oboje doskonale o
tym wiedzieli.
Kiedy otworzyła drzwi, nie powiedziała słowa. Stała, czekając, aż wejdzie. Nie
było nic do powiedzenia, czyż nie? Czysto fizyczne przyciąganie, pragnienie bliskości
dwojga dorosłych ludzi.
Przylgnęła do niego całym ciałem, zapraszając go tam, gdzie najbardziej chciał
być. Przytulając ją, odczuł ogromną ulgę. Nie przeszkadzało mu, że jej mieszkanie
jest takie małe i skromne. Bo kiedy wreszcie zasnął, spał tak dobrze, jak nigdy dotąd.
Obudził się wcześnie rano. Choć Amanda nic nie powiedziała, słyszał niewypo-
wiedziane pytanie: Co się tu dzieje?".
Nie chciał rozmawiać. Kiedy była tak blisko niego, tracił zdolność jasnego ro-
zumowania.
Noc w motelu to był błąd. A dwie noce z rzędu to już klęska.
- Wyjeżdżam w interesach na kilka dni - oznajmił. - W południe. - Postanowił
pojechać do Queenstown, żeby przez jakiś czas pobyć z dala od niej.
- Nie miałeś pojechać dziś po południu do agencji?
- Będę musiał zmienić plany. To nagła sytuacja.
R
L
T
No dobrze, nie zabrzmiało to przekonująco. Jednak był zdeterminowany. Za
wszelką cenę musi odzyskać właściwą perspektywę. Kiedy był z nią, tracił poczucie
rzeczywistości.
Trzy godziny pózniej siedział w samolocie. I po raz pierwszy w życiu widok
ośnieżonych szczytów na tle błękitnego nieba nie przyniósł mu ukojenia. Nie potrafił
przestać myśleć o Amandzie.
Był zadowolony z tego, co załatwił dla Colina. Dzięki temu Amanda zostanie w
Auckland, a starszy pan będzie bezpieczny.
Jednak cały czas odczuwał rozdrażnienie. Postanowił, że jak załatwi całą spra-
wę, włączy opłatę za dom Colina do rachunków firmowych i nie będzie się tym zaj-
mował. Nie będzie musiał kontaktować się z Amandą.
Wszedł do swojego domu, spodziewając się, że odczuje ulgę i to nieporówny-
walne z niczym innym uczucie wolności, którego zawsze doświadczał, będąc w
Queenstown. Zamiast tego zastanawiał się, co teraz robi Amanda. Zalało go odczucie
pustki i osamotnienia.
Tak bardzo chciałby zobaczyć, jak wchodzi do pokoju. Chciał, aby mogła po-
dziwiać to całe piękno razem z nim. Chciałby móc stać z nią w oknie i patrzeć, jak
słońce złoci promieniami ośnieżone granie...
Ależ z niego idiota! Zachowuje się jak zakochany szczeniak. Wrzucił do samo-
chodu buty, snowboard i ruszył. Zmęczy ciało, żeby przestać o niej myśleć.
Znieg, prędkość, pot. Szybciej, dalej, jeszcze raz. Jednak im bardziej próbował
uciec, tym uporczywiej jej obraz powracał. Zupełnie, jakby została na stałe wpisana w
jego mózg i miała tam pozostać na zawsze.
W rezultacie wrócił do Auckland wcześniej, niż zamierzał. Od razu pojechał do
niej. Zły na siebie, że jej tak pragnie, załomotał do drzwi Amandy.
Kiedy mu otworzyła, dojrzał na jej twarzy wyraz zdumienia.
- Jak ci poszło? - spytała grzecznie. - Czy twoi klienci jeżdżą na snowboardzie
tak dobrze jak ty?
A więc wiedziała.
R
L
T
- Dzwoniłam do twojego biura, bo potrzebowałam pewnych informacji w spra-
wie dziadka. Twoja asystentka oświeciła mnie. Pan James nie wróci z Queenstown
wcześniej niż w czwartek. " Ale przecież jest dopiero wtorek. Co się stało?
- Nie wyszło tak, jak zamierzałem.
- Co takiego? Nie udał ci się urlop?
Jego mięśnie odruchowo się napięły, ale bardzo się starał, żeby nie stracić nad
sobą panowania.
- Dlaczego mnie okłamałeś?
- Nie chciałem ci sprawiać przykrości.
- Dlaczego uważasz, że byłoby mi przykro? Możesz robić, co chcesz, Jared. Je-
steś wolnym człowiekiem.
To prawda. Dlaczego więc miał poczucie winy?
- Naprawdę odbyłem kilka rozmów. Wideokonferencje.
- Mam nadzieję, że nie byłeś z kobietą.
Jareda zamurowało. Jak coś podobnego mogło w ogóle przyjść jej do głowy?
Stała w drzwiach na rozstawionych nogach, z rękami wspartymi na biodrach i
złość niemal z niej parowała. Gdyby chciał wejść, nie zdołałaby go zatrzymać, ale
wolał nie używać siły.
- No więc? Jest jakaś kobieta czy nie, Jared?
- Wiesz, że nie ma.
Tylko ona. Na samą myśl, że mógłby się zbliżyć do innej, odczuł mdłości.
- Czyżby? Wiem tylko to, co łaskawie zechcesz mi powiedzieć.
Na to nie miał odpowiedzi.
- A być może nawet to, co mi mówisz, nie do końca jest prawdą. Nigdy nie
umawialiśmy się, że będziemy sobie wierni.
- Nie zostawiasz mi czasu ani energii na to, żeby szukać kogoś innego. - Przy-
sunął się. - Wpuść mnie.
- Nie - powiedziała twardo. - Nie spodziewałam się ciebie przed czwartkiem i
mam inne plany.
R
L
T
A więc zostanie ukarany. Nie miał jednak zamiaru pozwolić, żeby to ona sta-
wiała warunki. Podszedł do niej, ujął ją za szyję i zanim zdążyła zareagować, zamknął
za sobą drzwi. Pocałował ją mocno, a potem oderwał usta i patrzył uważnie w jej
[ Pobierz całość w formacie PDF ]