[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Vala, przy stole przynajmniej wiedział, co robić z rękami, a wroga postawa Staritona i
Trowbridge a mniej się rzucała w oczy.
Przy pierwszym daniu nie rozmawiano dużo. Sprzątając talerze, Ryan chlapnął
niechcący resztką zupy na suknię Elspeth.
- Irlandzka świnia! - warknął George. Proszę mi pozwolić, panno Gordon... - I
zmoczywszy serwetkę wodą ze swego kieliszka, zaczął niezgrabnie wycierać suknię
majorówny.
- Dziękuję, panie poruczniku - powiedziała chłodno Elspeth. - Nie przejmuj się tak,
Patricku - uspokoiła ordynansa, który stal przerażony, jąkając jakieś przeprosiny. Nie
będzie nawet śladu!
- Nie rozumiem, jak zdołamy wygrać tę wojnę, skoro prawie połowa armii to te cholerne
irlandzkie brudasy!
- Nie radziłbym wyskoczyć z czymś podobnym w obecności Alexa Wallace a odezwał
się podejrzanie łagodnym tonem James. - Jego Irlandzki Zwiad Konny sprawdził się w
niejednej bitwie!
- Bić może się potrafią, za to mówić po angielsku ani
ząb. Ledwie rozumieją komendy - szydził Trowbridge.
- Słyszałem, poruczniku Aston, że wrócił pan właśnie z wizyty u guerillieros. - Major
Gordon dyplomatycznie zmienił temat rozmowy. - Cóż pan o nich sądzi?
- Pułkownik Sanchez wywarł na mnie wielkie wrażenie, panie majorze.
Doprawdy? Więc jesteście jednej myśli z księciem Wellingtonem. Nieraz widywałem
ich obu w jak najlepszej komitywie pod Freneidą.
- Nie natknąłeś się przypadkiem na Jacka Beldena? spytał Vala James.
Val zamilki na chwilkę, a potem odparł:
- Nie spotkałem tam nikogo, kto by wyglądał na Angli ka, Jamesie.
- Cóż za rozważna odpowiedz! - mruknął James.
- W porządku, poruczniku - uspokoił Vala major Gordon. - Wszyscy tu wiemy, że Belden
jest u Sancheza.
Val uśmiechnął się.
66
Istotnie, spotkałem tam dżentelmena imieniem Juan, który z równą swobodą
posługiwał się językiem angielskim, jak hiszpańskim.
- To właśnie Jack. Wygiąda jak hiszpański don, robi melancholijne miny, ale czarować
potrafi jak nikt!
- Przezwali go w Londynie Asem Kier; prawda, panie majorze? - dorzucił George.
- Istotnie. W kartach wiedzie mu się równie dobrze jak w miłości! odparł major i
roześmiał się z uznaniem.
Wątpię, czy młode panny, których serca zdobył do swojej kolekcji, były tym równie
ubawione, ojcze - skarciła go Elspeth.
- A ty skąd o tym wiesz, mała?
0, jego fama dotarła nawet na naszą pensję, papo - odparła z błyszczącymi oczami. -
Starsza siostra Poiły Ewing należała do tych biedaczek, z których uczuciami Belden igrał.
Kiedy zajął się jakąś inną dziewczyną, była zrozpaczona. A na panu jakie zrobił
wrażenie, poruczniku?
- Muszę przyznać, że całkiem mnie oczarował, panno Gordon - odparł Val i uśmiechnął
się szeroko.
Doprawdy, to prawdziwa uczta, łaskawa pani - zwrócił się James do majorowej, by
zmienić temat.
- Dzięki za uznanie, Jamesie. Przy pomocy Ryana i jego żony jakoś sobie radzimy,
prawda, lanie?
- Pewnie... A ponieważ jesteśmy w samym sercu Portugalii, udało mi się zdobyć
naprawdę wyśmienite porto. Może przejdziemy do salonu, moi panowie? - zaproponował
major.
Ostrzegam cię, że EJpeth i ja zaraz się do was przyłączymy! - zagroziła żartobliwie
jego żona.
Porto okazało się tak wyborne, jak utrzymywał gospodarz; pełne żołądki, bijące z
kominka ciepło oraz wino sprawiły, że atmosfera w salonie była teraz o wiele mniej
napięta niż na początku. Val, który walczył z ogarniającą go sennością, raczej się
przysłuchiwał rozmowie, niż brał w niej udział. Poruszano wiele tematów - od wyższości
armii portugalskiej nad hiszpańską - po niezwykłą zdolność Francuzów do obywania się
bez żywności.
No, nie całkiem stwierdził w pewnej chwili James. Grabią ją i rabują, gdzie tylko
mogą.
- Naszym ludziom też wiodłoby się lepiej, gdyby mogli pójść w ich ślady narzekał
George Trowbridge. - Decyzje księcia Wellingtona bywają czasem nierozsądne,
zwłaszcza że dostawy z kraju zawsze się opózniają, a jak już coś nam dowiozą, to
zawsze mniej niż trzeba! Co by szkodziło, gdyby nasi chłopcy podwędzili czasem
kurczaka?
- Jesteśmy tu, by wyzwolić tych ludzi, a nie żeby okradać ich z resztek żywności - wtrącił
się do rozmowy Val.
Ja tam nie przyjechałem tu wyzwalać tych parszywych, cuchnących czosnkiem
papistów, tego możesz być pewien,
Aston! Jestem tu, by zagrodzić cholernym jakobinom drogę do Anglii!
67
- Brawo, George! - poparł go Stanton. - Tylko w takim cywilizowanym kraju jak nasz
każdy zna swoje miejsce.
- Moim zdaniem, podejście Wellingtona do całej sprawy jest bardzo praktyczne - wtrącił
gładko major Gordon. - Chcąc utrzymać Francuzów z dala od Anglii, musimy pozyskać
sprzymierzeńców. Wątpliwe, by chcieli wspierać tych, którzy gwałcą ich kobiety, a
dzieciom odejmują resztę chleba od ust, prawda? Słyszałem, George, że dostałeś
właśnie list od siostry. I cóż tam słychać na naszej cywilizowanej wyspie?
Rząd Perceyala trzyma się ledwo-ledwo, panie majorze, sądząc z tego, co mi pisze
siostra. Prawdę mówiąc, wspomniała o tym dopiero w postscriptum - dodal ze śmiechem.
- Cała reszta to najświeższe ploteczki: kto z kim sypia i tak dalej. W zeszłym miesiącu
wybuchł podobno prawdziwy skandal!
- Czyżby ktoś zwiał z drugą szwagierką Nochala? - spytał szyderczo Stanton.
Wszyscy na chwilę zamilkli, zażenowani wspomnieniem bardzo przykrej dla naczelnego
wodza sprawy: jego szwagierka skompromitowała rodzinę swym skandalicznym
zachowaniem i uniemożliwiła Wellingtonowi wykorzystanie na Półwyspie Iberyjskim
talentów wybitnie uzdolnionego oficera.
- Nie, siostra pisze, że policja w końcu urządziła obławę na bywalców jednej z tych
najohydniejszych nor na Vere Street. Nikogo, niestety, nie przyłapano na gorącym
uczynku... te cioty potrafią się dobrze maskować!
- Szkoda, że nie można ich wszystkich wcielić do marynarki, co, George? Tam się wiesza
za takie sprawki!
- Na lądzie też za to wieszają - zauważył spokojnie James.
Rzeczywiście! Ale jak taki pedał obraca się w najwyższych sferach, trudno go capnąć,
co, James?
- Istotnie. Niektórzy z nich są nawet żonaci - odparł Wimborne z nutką sarkazmu. - Ale
otóż i nasze damy! Lepiej zmieńmy temat rozmowy, George.
Val, który przy każdym oddechu musiał powstrzymywać rozpaczliwe ziewanie, pożegnał
się dość wcześnie. Wlókł się do obozu noga za nogą, półprzytomny ze zmęczenia i
oszołomiony winem. Doszedłszy do swego namiotu, rzucił się na polowe łóżko, nie
rozbierając się. Zdjął tylko buty, choć ściąganie ich trwało nieznośnie długo. Próbował
przypomnieć sobie dokładnie, o czym rozmawiano tego wieczora, ale żołnierze bez
względu na stopień rozpowiadali przeważnie o akcjach bojowych i dalszych planach
Francuzów, zbyt surowym regulaminie, narzuconym armii przez Wellingtona, o
najnowszych wiadomościach z Anglii. George i Lucas przemawiali tonem
najzagorzalszych torysów, co wydawało się zupełnie naturalne, choć mogło też stanowić
znakomitą przykrywkę dla jakichś machinacji. James odgrywał rolę mediatora; spokojny
charakter pozwalał mu zachować opanowanie pudczas najzagorzalszej dyskusji. Major
Gordon był raczej milczący. Ale podejrzewanie majora by- loby szczytem absurdu! Val
zdążył jeszcze pomyśleć, że będzie musiał wziąć udział w niejednym obiedzie, nim
zdobędzie jakieś przydatne informacje i zasnął.
Rozdział VII
68
Margaret Casey obchodziła namioty swoich oficerów, zabierając z nich brudną bieliznę.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]