[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Poza tym przestań się oszukiwać i przyznaj, że mnie
potrzebujesz. Oboje dobrze wiemy, kto z nas jest
lepszym strzelcem.
 Wiesz co?  wycedził przez zęby.  Dziś rano
zastanawiałem się, czy nie przywiązać cię do łóżka,
żeby wreszcie wycisnąć z ciebie prawdę. Ciekawe,
że teraz, kiedy już wszystko wiem, ten pomysł
wydaje mi się równie atrakcyjny.
Całkiem niespodziewanie Margarita zachicho-
tała.
 To naprawdę świetny pomysł... ale odłóżmy
go do czasu, kiedy będziemy już w San Rico,
168 Merline Lovelace
dobrze?  Osiągnęła swój cel, bo Carlos zbaraniał.
 Dlaczego się dziwisz? Ja też kilka razy fantaz-
jowałam na twój temat. Jak stwierdziły kobiety
z wioski, jesteś bardzo męski, Carlos, naprawdę
bardzo męski...
To powiedziawszy, wyminęła go z podniesioną
dumnie głową, w duchu pękając z radości, bo
wreszcie ostatnie słowo należało do niej. Oczywiś-
cie zdawała sobie sprawę, jak trudno będzie jej
odbudować wzajemne zaufanie, ale poradzi sobie
z tym, bowiem gorące spojrzenie, jakim właśnie
obdarzył ją Carlos, niezle rokowało na przyszłość.
Aby odnieść sukces, potrzebowała trochę cierp-
liwości, pomysłowości oraz... paru godzin spędzo-
nych wspólnie pod jedną moskitierą. Niestety
w najbliższej wyprawie towarzyszyć im będzie
Alejandro, więc ostatni punkt planu będzie mogła
zrealizować dopiero po powrocie do San Rico.
Potrząsnęła energicznie głową, aby pozbyć się
obrazów podsuwanych jej przez zdradliwą wyob-
raznię. Teraz przede wszystkim musiała się skupić
na niebezpiecznej wyprawie do dżungli.
Jak się okazało, wędrówka nie była im jednak
pisana. Co więcej, niewiele brakowało, by w ogóle
nie wrócili do wioski.
Gdy wyłonili się z gęstego lasu, z przeciwnego
Tajemnica medalionu 169
brzegu wąwozu rozległa się seria z karabinu maszy-
nowego. Pociski dziurawiły ziemię, rozpryskując
błoto i rozrzucając kępy trawy.
 Padnij!  rozkazał Carlos, brutalnie popycha-
jąc ją ku ziemi, wskutek czego Margarita po raz
drugi w ciągu ostatnich dwudziestu czterech godzin
wylądowała twarzą w błocie.
W następnej chwili rzucił się na nią, by osłonić ją
przed kulami. Przygnieciona jego ciężarem, ledwie
mogła oddychać. Na szczęście zaraz przesunął się,
aby wydobyć z kabury berettę. Wystrzelił cały
magazynek tuż nad jej uchem, prawie ją ogłuszając.
Poprzez nieznośne dzwonienie w uszach usłyszała
dobiegające z drugiej strony wąwozu przekleństwa,
a także towarzyszące im piski małp i pełne przera-
żenia krzyki papug.
Przez minutę lub dwie leżała obok Carlosa,
starając się uporządkować w głowie te dzwięki oraz
dostrzec cokolwiek przez gęste listowie. Wreszcie,
gdy jej słuch doszedł już jako tako do siebie,
usłyszała donośne szeleszczenie paproci, docho-
dzące z przeciwnego brzegu rzeki. Liany zakołysały
się znacząco. To napastnicy zbliżali się do skraju
wąwozu... a więc do windy!
Jednocześnie domyślili się, co za chwilę może
się wydarzyć. Przekląwszy pod nosem, Carlos
zmierzył wzrokiem zwisającą łagodnie linę, po
170 Merline Lovelace
której poruszała się winda. Mieszkańcom wioski
groziło śmiertelne niebezpieczeństwo, bowiem
nietrudno było się domyślić, jak ktoś taki jak Simon
zamierzał ich potraktować, gdyby tylko wpadli
w jego ręce. Zdesperowany, sadystyczny bandzior
musiał się już bowiem zorientować, kto pomagał
Margaricie i Carlosowi.
 Trzeba przeciąć linę  powiedział.
 Daj mi broń. Będę cię osłaniać.
Wahał się przez chwilę, nagle jednak oprzytom-
niał. Do diabła, choć był na nią wściekły, Margarita
nie była jego wrogiem, tylko sojusznikiem, uświa-
domił sobie. Nie wolno mieszać prywatnych spraw
z zawodowymi, to pierwsza zasada.
Wreszcie spojrzał na nią cieplej... i stał się cud.
Znów byli razem, po jednej stronie barykady.
Teraz bez wahania powierzał jej swój los. Oczywiś-
cie na krótko, bo walka zbrojna nie jest zajęciem dla
kobiety, ale nie miał wyboru.
Gdy podał jej broń i zapasową amunicję, Mar-
garita w duchu głęboko odetchnęła. Ten gest miał
dla niej nie tylko praktyczne, ale i symboliczne
znaczenie.
 Przemieszczaj się przy samej ziemi  po-
instruowała.  Chowaj się za powalonymi pniami.
 Rozkaz!  Uśmiechnął się lekko.
Dla Margarity ten uśmiech był jak objawienie.
Tajemnica medalionu 171
W jednym momencie, leżąc w błocie pod ob-
strzałem bandy przestępców, doszła do szalenie
prostego wniosku: kochała Carlosa ponad życie.
Oczywiście doskonale zdawała sobie sprawę, że
był to najgorszy moment na takie wyznania, toteż
na razie zatrzymała je dla siebie.
 Gotowy?
Carlos skinął głową. Ująwszy pistolet obiema
dłońmi, ułożyła łokcie na leżącym przed nią pniu,
by nie stracić równowagi w momencie wystrzału.
Przypomniała sobie, że gdy zastrzeliła pekari, broń
odskoczyła nieco w górę i w prawo.
 Ruszaj!  rzuciła komendę.
Biegnąc zygzakiem i ukrywając się za wszelkimi
możliwymi przeszkodami, Carlos zdołał się dostać
w pobliże liny obsługującej krzesełko, zanim po-
nownie rozległy się strzały. Margarita z najwyższą
trudnością mogła się skupić na obserwowaniu,
skąd napastnicy prowadzą ogień, bowiem stale
zerkała na Carlosa, żeby sprawdzić, czy nic mu
się nie stało. Wreszcie z bijącym sercem wyce-
lowała i oddała pojedynczy strzał. Rozległ się
przerażający okrzyk, padło kilka chaotycznych,
krótkich serii, aż wreszcie zapadła cisza. Wiedząc
doskonale, że minie zaledwie chwilka, nim kto
inny podejmie ostrzał, natychmiast zerwała się
i pobiegła, by dołączyć do Carlosa. Po chwili
172 Merline Lovelace
zauważyła Alejandra, który spieszył ku nim, niosąc
najstarszy i najbardziej zardzewiały karabin, jaki
kiedykolwiek widziała. Za nim podążali inni męż-
czyzni z wioski, wszyscy uzbrojeni w maczety.
 Czy to ci handlarze narkotyków?  wysapał.
 Tak!
 Te dranie do końca życia pożałują tego, że
zaczęli strzelać w kierunku naszej wioski!
 Mają przynajmniej jeden karabin maszynowy
 sprowadził go na ziemię Carlos.  I pewnie każdy
ma rewolwer oraz pistolet maszynowy.
 Czy wiemy ilu ich jest?
 Na pewno o jednego mniej niż przed pięcioma
minutami  odparł, spoglądając ciepło na Mar-
garitę.  Dzięki naszemu strzelcowi wyborowemu.
Mężczyzni przyjrzeli się jej z aprobatą.
 Musimy zdemontować windę  oznajmił Car-
los.  Przykro mi.
 Nie ma sprawy.  Alejandro machnął ręką.
 Zbudujemy następną. Mamy już praktykę, bo co
jakiś czas spada.
 Jak to co jakiś czas spada?  Margarita nie
wierzyła własnym uszom.  Przecież wczoraj mówi-
łeś, że wozi cię w tę i z powrotem przynajmniej raz
dziennie  przypomniała. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl