[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wstać. Ziemia zakołysała się pod nimi i upadł na Morgona. Podzwignął się na klęczki.
Morgon wstał o własnych siłach i spojrzał na skorupę sali.
- On tam słabnie.
- Tak sądzisz?
- Wchodzę.
- Jak?
- Na nogach. Ale muszę wpierw odciągnąć jego uwagę... - Morgon zastanawiał się
przez chwilę, rozcierając oparzony nadgarstek. Przeczesując ostro\nie umysłem teren,
zatrzymał się na starej, zrujnowanej bibliotece z setkami ksiąg o sztuce czarodziejskiej. Ich na
wpół zwęglone stronice wcią\ naładowane były mocą: zaklęciami wpojonymi w ich klamry,
niewypowiedzianymi imionami, energią umysłów, które przelały na te stronice całą swoją
wiedzę. Obudził tę drzemiącą moc, zebrał w swój umysł jej wątki. Jej chaotyczność omal go nie
przytłoczyła. Mówiąc na głos, tkał dziwaczną osnowę z imion, słów, strzępów groteskowych
zaklęć studentów, z melan\u wiedzy i mocy, i w rozbłyskach światła powstawały z nicości
dziwne kształty. Cienie, kamienie, które poruszały się i mówiły, bezokie ptaki ze skrzydłami w
kolorach ogni czarodziejów, nieokreślone formy, które materializowały się ze spalonej ziemi,
posłał do Ghisteslwchlohma. Obudził duchy zwierząt zabitych podczas destrukcji: nietoperzy,
kruków, łasic, fretek, lisów, białych wilków; zaroiło się od nich wokół niego, a on posłał je ku
zródłu mocy. Zaczął wygrzebywać z ziemi korzenie martwych drzew, kiedy awangarda jego
armii uderzyła na twierdzę Zało\yciela. Unicestwianie fragmentów mocy, ocię\ałej, niemal
nieszkodliwej, ale zbyt zło\onej, by ją zlekcewa\yć, pochłonęło uwagę Zało\yciela. Na chwilę
zapanował spokój i tylko duchy wilków zawodziły niesamowitą pieśń śmierci. Morgon puścił
się biegiem w stronę sali. Był ju\ blisko, kiedy jego armia wypadła z sali i rozproszyła się w
ciemnościach, umykając ku miastu.
Morgon wyrzucił za nimi swój umysł i zdematerializował stworzone przez siebie istoty,
zanim zaczęły terroryzować Lungold. Całą jego uwagę pochłonęło odszukiwanie duchów
nietoperzy i postaci ukształtowanych z grudek ziemi. Kiedy skończył, jego umysł zaroił się
znowu od imion i słów, które musiał w siebie wciągnąć. Wypełnił swój umysł ogniem, czerpiąc
z jego siły i klarowności. I nagle, z przera\eniem uświadomił sobie, \e stoi w niemal
całkowitych ciemnościach.
Niesamowita cisza zaległa nad terenem szkoły. Pod rumowiskami zburzonych ścian
pałały jeszcze tu i ówdzie ogniska \aru, ale noc nad szkołą pociemniała i widział gwiazdy.
Wytę\ył słuch, ale odgłosy walki dochodziły jedynie z uliczek miasta. Ruszył z miejsca i bez-
szelestnie wśliznął się do sali.
Było tu ciemno i cicho jak w grotach Góry Erlenstar. Podjął jedną bezowocną próbę
rozproszenia tych ciemności i dał za wygraną. Pod wpływem impulsu ukształtował miecz u
boku i dobył go. Wziął broń za klingę i obrócił gwiazdkami w stronę ciemności. Wyczarował
ogień z nocy za swoimi plecami i rozniecił go w gwiazdkach. W czerwonym blasku, który prze-
ciął mrok, ujrzał Ghisteslwchlohma.
Patrzyli na siebie w milczeniu. Zało\yciel sprawiał wra\enie wynędzniałego. Głos miał
znu\ony, nie było w nim pogró\ki ani poczucia klęski.
- Nadal nie widzisz w ciemnościach - stwierdził.
- Nauczę się.
- Musisz jeść ciemność... Jesteś zagadką, Morgonie. Tropisz przez całe królestwo
harfistę, \eby go zabić, bo nie cierpisz jego gry, ale mnie nie zabijesz. Mogłeś to zrobić, mając
pod kontrolą mój umysł, ale nie zrobiłeś. Mógłbyś spróbować teraz. Ale nie spróbujesz.
Dlaczego?
- Ty te\ chcesz mnie \ywym. Dlaczego? Czarodziej odchrząknął.
- Gra w zagadki... Mogłem się tego spodziewać. Jak prze\yłeś ucieczkę przede mną
tamtego dnia na Drodze Kupców? Sam ledwo uszedłem z \yciem.
Morgon milczał. Opuścił miecz, oparł go czubkiem o ziemię.
- Kim oni są? Ci zmiennokształtni? Jesteś Najwy\szym. Powinieneś to wiedzieć.
- Tu i ówdzie byli legendą, fragmentem poezji, czymś z wilgotnych wodorostów i
pokruszonych muszli... dziwnym oskar\eniem wysuniętym przez księcia Ymris, dopóki ty nie
opuściłeś swojej wyspy, by mnie szukać. Teraz... teraz stają się koszmarem. Co o nich wiesz?
- Są staro\ytni. Mo\na ich zabić. Dysponują potę\ną mocą, ale rzadko z niej korzystają.
Mordują teraz kupców i wojowników na ulicach Lungold. Nie wiem, kim, na Hel, są.
- Co w tobie widzą?
- Przypuszczam, \e to samo co ty. I ty mi odpowiesz na to pytanie.
- Niewątpliwie. Mądry człowiek zna swoje imię.
- Nie drwij ze mnie. - Zwiatło emanujące spomiędzy dłoni Morgona zachwiało się
nieco. - Zniszczyłeś Lungold, \eby zataić przede mną moje imię. Ukryłeś całą wiedzę o nim,
czuwałeś na Uniwersytecie w Caithnard, \eby nie wyszła na jaw...
- Oszczędz mi historii mojego \ycia.
- Wiesz, co mnie zastanawia, Mistrzu Ohmie? Najwy\szy? Skąd wziąłeś odwagę, by
przybrać imię Najwy\szego?
- Nikt inny nie rościł sobie do niego prawa.
- Dlaczego?
Czarodziej milczał przez chwilę.
- Mógłbyś wymusić na mnie odpowiedzi - odezwał się w końcu. - Ja mógłbym spętać
znowu klątwą umysły czarodziejów, \ebyś nie mógł mnie tknąć. Mógłbym uciec; a ty mógłbyś
mnie ścigać. Ty mógłbyś uciec, a ja ścigać ciebie. Mógłbyś mnie zabić, co nie przyszłoby ci
łatwo, i stracić najpotę\niejszego protektora.
- Protektora. - Morgon wyrzucił z siebie te cztery sylaby jak cztery wyschnięte kości.
- Chcę cię \ywym. A zmiennokształtni? Posłuchaj...
- Nawet nie próbuj - przerwał mu ze znu\eniem w głosie Morgon. - Złamię twoją moc
raz na zawsze. I nie dbam o to, czy wyjdziesz z tego \ywy. Twoje intencje przynajmniej mają
dla mnie jakiś sens, o intencjach zmiennokształtnych nie mogę tego powiedzieć... - Urwał.
Czarodziej postąpił krok w jego stronę.
- Morgonie, patrzyłeś na świat mymi oczyma i dysponowałeś moją mocą. Im bardziej
dotykasz prawa ziemi, tym bardziej zapadnie to ludziom w pamięć.
- Nie mam zamiaru manipulować prawem ziemi! Za co mnie masz?
- Ju\ zacząłeś. Morgon uniósł brwi.
- Mylisz się - powiedział cicho. - Nawet nie zacząłem patrzeć twoimi oczami. Co, na
Hel, widzisz, patrząc na mnie?
- Morgonie, jestem najpotę\niejszym czarodziejem w królestwie. Mógłbym walczyć po
twojej stronie.
- Tamtego dnia na Drodze Kupców coś cię przeraziło. Co to było? Czy\byś w tym [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl