[ Pobierz całość w formacie PDF ]
usiłował ukryć zachwyt i entuzjazm. -Idealnie wyważony.
Sardal, który na widok zręczności i szybkości minotaura nie umiał oprzeć się uczuciu podziwu,
kiwnął tylko głową.
- Obyś potrzebował go tak rzadko, jak to tylko możliwe. Przykro mi, że nie mogę pożyczyć ci
konia. Poprowadzę cię za to ścieżką, dzięki której nadrobisz nieco stracony czas. - Poprowadzisz?
Idziesz więc ze mną?
- Tylko do skraju puszczy. - Sardal wskazał na północ. - Trafisz na spustoszone równiny
północnej Solamnii. Ponieważ uprzejmie ofiarowałeś się dostarczyć pismo Argaenowi, nie widzę
powodu, dla którego sam miałbym przemierzać te splugawione ziemie. - Jest tam aż tak zle? Elf
obrzucił go osobliwym spojrzeniem. - Kiedy byłeś tam po raz ostatni?
- Po pogrzebowej ceremonii mojego druha, Humy. Ruszyłem na południe i od tamtej pory nie
odwiedzałem ziem północnych. Przemierzałem krainy leżące na wschód, południe i zachód od
Solamnii& ale nie zbliżyłem się do jej granic nawet na sto mil. - Darzyłeś Humę wielkim podziwem.
-
- Znasz to solamnijskie powiedzenie: Est Sularus oth Mithasl - Mój honor to moje życie .
Owszem, słyszałem je już wcześniej. To zdanie jest wstępem do kodeksu i zasad, wedle których żyje
rycerstwo.
Na obliczu Kaza pojawił się dziwnie tkliwy i smutny wyraz. - Huma od lancy był wcieleniem tej
zasady. Więcej, on cały był tą zasadą. Od jego śmierci usiłuję być godny wspomnień o nim. Nie
wiem, czy mi się to udaje..
- Gdyby nie to, nie wróciłbyś do Solamnii& zresztą i tak nie czynisz tego rad. -W głosie Sardala
nie było żadnej drwiny.
Kaz wetknął swój dobytek do sakwy. - Owszem. Zrozumiałbyś mnie, gdybyś kiedykolwiek
zetknął się z Humą. Spotkaliśmy się, gdy wyrwał mnie z łap bandy goblinów, które ujęły mnie
podstępem. Nie będę daleki od prawdy, jeśli powiem, że był wstrząśnięty, kiedy odkrył, kogo
właściwie uratował, to go jednak nie powstrzymało. Minotaur, człowiek& nawet goblin& Huma
zawsze szukał w nich tego, co najlepsze. -Kaz umilkł na chwilę. - Myślę, że w głębi duszy bolał nad
każdym wrogiem, którego musiał zabić. Byłem jego towarzyszem dość długo, by to zrozumieć. Od
pierwszego spotkania z Gveneth Srebrną do ostatniej walki z Takhisis pozostał człowiekiem, który
uosabiał wszystko, co na tym świecie dobre i szlachetne. Ważył się na rzeczy, o których nikt przed
nim nie myślał& czy znaczyło to obronę minotaura przed rycerstwem, czy poszukiwanie smoczych
lanc, które były naszą jedyną nadzieją.
Gdy Kaz ponownie umilkł, by pozbierać myśli, Sardal nie odezwał się słowem i tylko jego
błyszczący wzrok świadczył o tym, że uważnie słucha minotaura.
- Niekiedy koleje losu nas rozdzielały, za każdym jednak razem go odnajdywałem& tego samego
Humę, który wbrew przeciwnościom losu, nie tracił nadziei i nie myślał
0 rezygnacji ze swej misji. Był pierwszym, któremu dano walczyć smoczą lancą& 1 poprowadził
nas do ataku& kilka tuzinów ludzi, każdy na swoim smoku& przeciwko niezliczonym hordom
mrocznej bogini. Rzekłem nas, bo pozwolił mi być jednym z wybrańców& a był to honor, jakiego
nie doznałem wcześniej& i nikt nigdy już nie uczyni mi większego. Niemal wszyscy jezdzcy zginęli
ze swymi smokami i nigdy przedtem nie spotkałem większych śmiałków, ale pierwszym z nas był
Huma. Stawił czoło Takhisis razem ze swoją towarzyszką& którą głęboko ukochał, jako ludzką
istotę. Pokonał Królową Ciemności, choć utracił przy tym życie. - Kaz zadrżał. - Przybyłem na
miejsce, gdy zawarł już pakt z Królową& pakt, który odbierał jej Krynn. Huma już konał. Poprosił
mnie, bym wydobył smoczą lancę z miotanego drgawkami cielska bogini - bo na tę okazję przybrała
formę pięciogłowej bestii. Pomimo że przejmowała mnie groza -a do dziś pamiętam to uczucie -
dokonałem dzieła, bo poprosił mnie o to Huma. Nie sądzę, bym zrobił to dla kogokolwiek innego. 0
Sardal czekał, a gdy Kaz nie odzywał się przez chwilę, ponaglił go krótkim: - I?..
Minotaur spojrzał na elfa nabiegłymi krwią ślepiami. - I umarł, elfie! Skonał, zanim zdążyłem doń
powrócić i mu pomóc. Przysiągłem dać za niego życie& i zawiodłem go!
Wrócił do układania ekwipunku w sakwie. Sardal wahał się przez chwilę, wreszcie rzekł
spokojnie: - Myślę, że wolałbyś stanąć przed sądem swego ludu niż przed duchem dawnego
towarzysza.
Minotaur zebrał swe rzeczy i szedł już w kierunku wskazanym przez elfa. Jego odpowiedz była
cicha, niemal przytłumiona, bystre uszy Sardala zdołały jednak podchwycić odpowiedz. - Nie
inaczej.
Zbliżali się do wiatrołomu. Niektóre z drzew były martwe i to przypomniało Kazowi okropności
wojny.
- Kiedy podróżowałem z Humą - mówił Kaz myśleliśmy niekiedy, że cały Ansalon tak właśnie
wygląda - lasy martwych lub usychających drzew i niemal żadnej zwierzyny - jeśli nie liczyć kruków
i innych padlinożerców. Teraz zaś często się dziwię, odkrywając liczne rejony, które w ogóle niemal
nie ucierpiały& choć myśleliśmy, że nic się nie uchowa przed płomieniem wojny.
- Północne rejony kontynentu ucierpiały najbardziej, choć prawie w każdym zakątku Ansalonu
znajdziesz okolice, które długo jeszcze nie wrócą do dawnej świetności& nawet w Qualinoście lub
Silvanesti - mruknął ponuro Sardal. - Nasze odosobnienie okazało się złudą. Ludzie wygrali za nas tę
wojnę& ale i tak niektórzy z nas będą pamiętać jedynie o tym, że ludzie walczyli również po stronie
mroku.
Na noc rozbili obóz w lesie. Była taka chwila, kiedy Kaz podejrzewał Sardala o prowadzenie go
jakąś magiczną ścieżką - pózniej jednak zrozumiał, iż cała magia polegała na tym, że jedynie elf mógł
odnalezć jakikolwiek szlak w tej puszczy.
Noc minęła bez żadnych wypadków - w co Kaz nie mógł uwierzyć - i ruszyli dalej. Minęli już
miejsce, w którym minotaur zwalił się w rzeczne nurty, jednak na widok fal Kaz przystanął i wpatrzył
się w wodę. - Straciłem tu dobrego towarzysza. - Nie widzę powodu, dla którego nie miałbyś jeszcze
spotkać tego kendera.
Kaz wybuchnął śmiechem. - Nie miałem na myśli Delbina. Choć to prawda - co wyznaję z
zażenowaniem i niepokojem - że nawet go polubiłem. Nie, elfie& tym razem myślałem o dzielnym i
wiernym koniu, który od pięciu lat dzielił ze mną trudy wędrówek, ja zaś nawet nie dałem mu
imienia. - Dotknął dłonią drzewca topora. Jeśli niektórzy nadają imiona broni, z pewnością zasłużył
na to dobry wierzchowiec. - To daj mu imię teraz. - Sardal uśmiechnął się lekko. Nigdy przedtem nie
spotkał
minotaura takiego jak ten! Kaz kiwnął głową. - Owszem, kiedy wymyślę jakieś godne i
odpowiednie.
Poruszając się ciągle w tym samym kierunku, następnego dnia dotarli na skraj puszczy. Dalej
leżał upiorny las martwych drzew. - Na Harfę Astry! - zaklął Sardal. Widać było, że widok nim
wstrząsnął.
Kaz tymczasem znów pogrążył się we wspomnieniach i przeszłości. Przed nim rozciągała się
ziemia niemal martwa, choć nie tknięta płomieniem wojny. Wędrowiec wspomniał gobliny i smoki,
stosy poległych oraz przekleństwa dowodzących nimi ludzi i ogrów, którzy ponaglali minotaury do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]