[ Pobierz całość w formacie PDF ]

cych bezładnie, szepce zapewnienia  przysięga. Szablę wyrwał i zastawia drogę umykającym
cichaczem. Skoro staną, oświadcza, że odprowadzi wsze wojsko do dniestrowego brzegu na
Mohylów, byleby sworność zachować. Obiecuje struchlałym natychmiast rozpocząć z wezy-
rem traktaty o zawieszenie napaści. Wtem upadł w tłum z czyichś ust poszept inny:
 Zamyślają hetmani wojsko wrogowi na rozsiekanie zostawić, ze Skienderem paktować,
w rzeczy tajemnie uciekać.
Głuchą pogłoskę między zatrzymanymi kupami poniosła w obóz rozpacz skostniała. Za-
stawił hetman strażami wyjście obozu. Lecz o ciemnej nocy uciekł z obozu Gracjan hospodar.
Uciekł z obozu Walenty Kalinowski, starosta, uprowadzając ze sobą tysiąc pięćset podju-
dzonego żołnierza. Uciekł mężny Jan Odrzywolski z chorągwią. Uciekł Stefan Chmielecki z
chorągwią. Uciekł w noc ciemną piorun na Turki, Samuel książę Koreckie.
Uciekł Janusz Tyszkiewicz ze swoimi. Uciekł Moskwy najezdnik i krwiożerca Mikołaj z
Komarowa Struś halicki.
Jedni uszli zdrowo i w cwał dopadli domowego proga. A inni zginęli w drodze niesławnej,
napadnięci od ordy zaczajonej na tamtym brzegu prutowym. Wyskakując z wody, nie mogli
rozpoznać nieprzyjaciół, szli tedy pod miecz albo w łyka.
Pochwycił Prut jak lewiatan kamienieckiego starostę w swe kłęby, w skręty, w przeguby.
Wyrwał go ze strzemion i poniósł w dół. Rzuca go nurt po jamach, poi wodą w głębi swej,
przewraca, ostrogami stawia w górę, a nieskazitelnym pióropuszem zaramiennych skrzydeł,
co sławe żołnierzom szumiały, zamiata piach niskiego dna.
Jak zdechłą rybę, brzuchem ku niebu ciemnemu, wyrzuca Prut ze siebie trupa i huśta go na
chichocie fali. Opił się Walenty Kalinowski rzecznego odmętu i popłynął, popłynął z roz-
krzyżowanymi rękami, z rozdziawioną od krzyku gębą w daleką drogę, ku czarnemu Helle-
spontu morzu. W głębokich błotach limanu trupa swego zagrzebie. Zaryje w ił ostrogi rycer-
skie i wszczepi rękawice. Raki morskie wyklują mu oczy, wyssą serce wodne żmije. Pancerz
jego splamiony, niesławny hełm szlam napełni zgniły, a muł na wieki zalepi.
Skoczyli w nurty prutowe Korecki, Tyszkiewicz, Struś, lecz na tamten skalisty brzeg jego
nie mogąc wychynąć, wrócili. Ociekający wodą, z zakrytymi kratą przyłbic twarzami stanęli
znowu w obozie, wrzaskowisku polskim.
A w obozie polskim już żołnierz namioty podpalał. Z latającym jak płomień pochodni po-
mrukiem motłoch rozdziela zasłony namiotów, które opuścili rotmistrze i pułkownicy. Oczy-
ma szalejącymi z wściekłości bada wnętrze każdego namiotu. A skoro próżnię ujrzy, jak gdy-
by grób ujrzał otwarty, jak gdyby wywaloną trumnę. Ciżba wydaje krzyk złowrogi. Ogląda
stanowiska wydeptane od Chmieleckiego koni, puste grodzę po pół łokcia na koń, gdzie Od-
rzywolskiego bytowała chorągiew, maca płomieniem pochodni i gorejącymi oczyma ziemię
stratowaną śladami ku Prutowi  i jako wilk wyje.
Czeladz w kupę strachem i żądzą złączona, broń przez rannych porzuconą chwytając, ob-
chodzi po wtóre puste namioty i zabiera na własność, co znajdzie. A obszedłszy puste na-
mioty, pocznie zaglądać do każdego z kolei. Gdzie leży ciężko ranny, cichaczem skróci mu
bóle dla łatwiejszego rabunku. Namiot hetmana polnego, namiot Kazanowskiego Marcina,
Farensbachów, Szemberga
i innych, co krwią ociekając bronią obozu bezsennie na szańcach  rozniesiono na strzępy.
Szatrę wielkiego hetmana, który u obozowego odwodu drogę uciekającym zagradzał, zrabo-
72
wano do nitki, że zostało jeno płótno sczerniałe od deszczu i ziemia goła. Skarbne wozy roz-
bito.
Chwyta sługa konie pańskie samopas puszczone i w ciemną noc kalinowskim tropem
umyka. Nareszcie pocznie zuchwałość zbijać z koni znużonych rycerzy, oręż z ręki osłabłej
wyrwać, zdzierać zbroje i szaty.
Nieswora, swawola, gwałt buchnął jak pożar wśród tłuszczy. Tumult i wielki krzyk głuszą
słowa.
Zmiech słychać okrutny, pogróżkę straszną dla ucha, złowieszczy śpiew...
Daleko zawiewa z nocy pean starodawny broniących obozu na wałach.
Oto przez rabującą hałastrę, która pali tabory i własne swe wozy naładowuje łupami, prze-
dziera się na koniu Jan %7łółkiewski. Głowa jego odkryta. Włos skudłany. Czoło związane
szmatą. Krew z twarzy ciecze.
Niesie dla starca wodę w szyszaku, której był ze strumienia ku Prutu dążącego zaczerpnął,
żeby spalone ojcowskie wargi oświeżyć. Przez zagon tatarski wichrem leciał, brzuchem koń-
skim ziemię zamiótł w pustkowiu, przez obóz polski upiorem przepędził, wpadając z grubej
ciemności.
Szept się w rosnącym tumulcie o jego widok zahaczy. Ruszą wszyscy na miejsce naczelne
patrzeć, czy też i kanclerz już uszedł. Stają w tłumie rotmistrze, namiestnicy, żołnierze.
Zwartym kołem obskoczyli po wtóre ciemny, głuchy, odarty namiot hetmański.
Krzyk napastniczy, znieważający żąda:
 Sam tu, mości hetmanie!
W ciemnym, głuchym namiocie na ziemi hetman leżał omdlały. Syn przy nim jedynak.
Zdyszani, strudzeni, ramiony się na moment objęli.
Głowami do się przypadli.
Strzały kończyste tatarskie wielokroć przebodły ciało synowskie w tej bitwie. W rany głę-
bokie żelezca twarz poorały. Krew zastygła na licu i w twarde gruzły się zsiadła.
Nie od ciosu pierzastej strzały janczara jęknął tak głucho hetmański syn, lecz zatrząsł się
wszystek od polskiej strzały nieomylnej, co serce przeszyła boleścią. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl