[ Pobierz całość w formacie PDF ]
otrzymuje pozwolenie, żeby zadzwonić, telefonuje do swojej siostry. Jeśli to ona odbiera telefon,
Oli najpierw się przedstawia: Mówi Oli, jestem tutaj.
Potem mówi coś trywialnego: Tak, czuję się dobrze albo Nie, nie dobrze mi tutaj a po-
tem zawsze bez wyjątku dodaje: Pamiętasz, jak byliśmy mali i zostawaliśmy sami, żeby się pil-
nować...
Jeśli sądzić po milczeniu, które następuje, jego siostra wygłasza do niego długą tyradę.
Oli słucha. Jest bezgranicznie spokojny. Brązowe oczy patrzą w przestrzeń. Duch Jezusa Chry-
stusa unosi się nad korytarzami i salami.
Oli najdłużej z nas wszystkich przebywa na Kleppie. Jest wśród nas nestorem, choć ma mniej lat
od Viktora. Viktor z wyglądu jest nieco toporniejszy niż Oli. Twarz ma pooraną śladami po trądzi-
ku młodzieńczym i nieruchomą od izolacji i leków.
On mówi tylko ustami. Często gada monotonnie, ale nie wtedy gdy przemawia w ruinach Pałacu
Kanclerskiego lub jest podniecony i ma poglądy.
Tak naprawdę to Viktor przypomina tych zamkniętych w sobie Anglików, których czasem oglą-
da się w kinie, a którzy zawsze są dziwakami pod gładką i dopasowaną maską. Viktor zresztą do-
brze zna Anglię i Anglików i przyswoił sobie sposób bycia, który, jak się uważa, charakteryzuje
Anglików.
Viktor jest nad wyraz kulturalny, patetyczny i dobrze się wysławia; wszystko to zalety, które
pchały go do przodu, ale i cofały.
Viktor nie zachwyca się Bitlami, tak jak Oli. Uważa ich za nic niewartych i często prowokuje
Oliego do kłótni, bo Oli żyje i wzrusza się Bitlami, choć ci już razem nie grają.
Oli jest jednocześnie za i przeciw Bitlom. Uwielbia ich utwory i zawsze je nuci pod nosem, ale
przykro mu jest, ponieważ nigdy nie wypłacono mu żadnych tantiem za to, że je skomponował.
Beatlesi nagrali jego utwory na niezliczoną ilość płyt i stali się zarazem bogaci i sławni, podczas
gdy on gnije w szpitalu psychiatrycznym i musi nawet szorować podłogę.
Oli bitel chciałby bardzo wyjechać do Stanów Zjednoczonych, ale nigdy nie udało mu się do-
trzeć dalej niż do Keflaviku, a czasem mu się zdaje, że Stany Zjednoczone są właśnie tam.
Ciągle pisze listy do Ringo Starra. Chce, żeby Ringo przysłał mu perkusję, starego Ludwiga, na
którym w dawnych czasach grał w Beatlesach.
Ale ja ani słowem nie wspominam o perkusji. Moja perkusja zniknęła. To już przeszłość.
Oto sytuacja:
Oli bitel ma kontakt telepatyczny z Bitlami, Petur czeka na dyplom z Chin, a ja mam telepatycz-
184
ny kontakt z różnymi mistrzami z przeszłości: głównie z Vincentem van Goghiem i Paulem Gau-
guinem, podczas gdy Viktor, który nie bardzo ceni Beatlesów, mówi z jednakowym znawstwem na
temat greckich tragedii, co i sonetów Shakespeare a, poza tym jest farmaceutą w naszym gronie i
wie wszystko na temat Adolfa Hitlera, ba, czasem wchodzi w jego skórę.
Ale Viktor nie mówi Hitler.
Albo mówi Adolf, albo Dolfi, ale mnie osobiście wydaje się dziwne, jaki Hitler jest żywotny w
szpitalu, zwłaszcza gdy porówna się go na przykład z Napoleonem, Churchillem i Bismarckiem.
Ich nigdy nie spotkałem, jedynie Hitlera i Kennedy ego.
Poznałem więcej osób, oprócz Viktora, które uważały że mają kontakt z Hitlerem, a jeden z sa-
nitariuszy, choć nie z naszego oddziału, zafascynowany jest Himmlerem.
To wprawiło psychiatrę Brynjolfura w niemałe zakłopotanie. Któregoś dnia wezwał mnie do
siebie i chciał poznać moje poglądy etyczne.
W każdym razie zapytał: Co sądzisz o rzezni Slaturfelag Sudurlands?
SS powiedziałem. Chodzi ci o parówki, czy...
Dokładnie to co mówisz, SS. Nie uważasz tego za karygodne, Pall, że największy producent
żywności w kraju godzi się na ten sam skrót co oddziały szturmowe Hitlera?
Nie bardzo wiedziałem, co mam powiedzieć. Nigdy nie rozpatrywałem tej sprawy pod tym ką-
tem, ale to natchnęło mnie niesłusznym poglądem, że Slaturfelag Sudurlands wspierało potajemnie
różnego rodzaju brudne akcje w Trzeciej Rzeszy.
Po chwili namysłu powiedziałem Brynjolfurowi: Jeśli nadal będziesz miał takie myśli, oba-
wiam się, że będziemy musieli zamienić się miejscami.
185
4
186
I chociaż Peturem targały morskie wiatry i ziemskie sprawy, Chiny trzymały się mocno, jak
smok płynący przez wieczność. Praca doktorska była również na swoim miejscu w głowie, ale do
kraju nie dotarła.
Dlatego pewnego dnia powiedziałem Peturowi: Petur, nigdy nie kontaktowałeś się z ambasadą
chińską?
Nie odparł. Może ty byś to zrobił w moim imieniu?
Udało mi się dostać do telefonu pod pretekstem, że muszę poprosić tatę, by przyniósł mi papie-
rosy, lecz kiedy przyłożyłem słuchawkę do ucha, zadzwoniłem do ambasady chińskiej.
Dzień dobry powiedziałem do Chińczyka, który odebrał telefon dzwonię ze szpitala psy-
chiatrycznego na Kleppie. Potrzebowałbym wiarygodnych informacji na temat pracy doktorskiej
napisanej na uniwersytecie w Pekinie przez...
Dłużej nie mówiłem, a może nawet krócej, bo jakiś gość o piskliwym głosie nie widział powo-
du, żeby rozwodzić się nad tą sprawą i odłożył słuchawkę.
Ale na tutejszym uniwersytecie mogliby coś o tym wiedzieć powiedział Viktor, bo sam stu-
diował na uniwersytecie i bardzo interesował go temat wyższych uczelni i ich struktury organiza-
cyjnej.
Postanowiono zbadać tę sprawę. Dostaliśmy przepustki, a sanitariusz Eysteinn miał iść z nami
do miasta.
Eysteinn to rozkoszny gość.
Kiedyś grał w zespole pop i wydał jeden tomik wierszy, a przez pewien czas mieszkał na pust-
kowiu w głębi kraju i uprawiał kartofle. Kiedy to nie wypaliło, zaczął studiować psychologię na
uniwersytecie i teraz po uszy babrał się w Freudzie i symbolach seksualnych.
Nawet komin na wzgórzu Klettur był symbolem płciowym, że nie wspomnę o kościele Hall-
grimskirkja, największym kapucynie świata. Z tych samych powodów interesował się matkami
pacjentów.
Eysteinn miał ciemne oczy, był szczupły i żwawo się poruszał. Nosił okrągłe okulary w złotej
oprawce, jak wielu studentów psychologii, i taką samą kurtkę z kapturem, jaką nosił Petur. Ja mia-
łem kurtkę z zakładu krawieckiego, podbitą misiem.
Na początku, kiedy Eysteinn zaczął pracować, zdarzało się, że lekarze myśleli, że jest pacjen-
tem, a kiedy sanitariusz Vilhjalmur zobaczył go pierwszy raz, nie chciał go wypuścić z oddziału.
To było zaraz po zmianie dyżurów. Eysteinn wpadł do pokoju Viktora, żeby dokończyć partyjkę
szachów, którą wcześniej zaczęli.
187
Twierdzisz, że tu pracujesz? powiedział Vilhjalmur, kiedy Eysteinn poprosił go, żeby otwo-
rzył mu drzwi.
Tak odparł Eysteinn.
Ho, ho, ho, wszyscy tak mówią stwierdził Vilhjalmur, chwycił Eysteinna za ramię i zapro-
wadził do świetlicy.
Eysteinn mógł rozmawiać z nami na różne tematy, o Tolkienie, Lao Tsy i tak dalej. To i owo z
naszego świata było częścią jego świata. Poznał środki halucynogenne, tak jak Petur, ale udało mu
się wyrwać ze szponów nałogu.
Dokąd chcecie iść? spytał Eysteinn.
Na uniwerek powiedzieliśmy.
No to idziemy zdecydował Eysteinn.
Do miasta z Eysteinnem chcieliśmy iść we trójkę ja, Petur i Viktor ale jak przyszło co do
czego, Viktor nie dostał przepustki.
Poprzedniego wieczoru dorwał się do tabletek i zawładnął nim Hitler, wylądował więc w schro-
nie, bo tak nazywamy izolatkę, kiedy przebywa w niej Viktor.
Wtedy przechadza się po pomieszczeniu i rozmawia z Evą po niemiecku. A w przerwach wali w
drzwi i żąda cyjanku.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]