[ Pobierz całość w formacie PDF ]

niezadowoleniem. - Z pewnością jednak pod odpowiednim
wpływem zrozumiałby, że jego talent rozkwitłby pełnym bla-
skiem, gdyby wykorzystał go w inny sposób.
- Pod wpływem kobiety? - Parris znała odpowiedz na to pyta-
nie.
Victoria skinęła głową, rozchylając w uśmiechu wargi w kolo-
rze fuksji.
Pięknej kobiety, która oczywiście będzie miała na względzie
jego dobro.
Pani Smith, nie mam takich możliwości, by do czegokolwiek
nakłaniać Brada. Prawie się nie znamy. - Odru-
S
R
chowo zerknęła w górę, dziwiąc się, że jeszcze nie padła od
uderzenia pioruna.
- Przez cały czas nie spuszcza z pani wzroku. Myślę, że
chciałby panią lepiej poznać - odparła z uśmiechem Victoria.
- Jako inteligentna kobieta na pewno rozumie pani, że znacznie
lepiej byłoby dla niego, gdyby zajął się biznesem, zamiast
pływać na jakichś głupich łodziach i oglądać martwe ryby.
Parris pomyślała o dniu, który spędziła z Bradem na statku i
magicznym wieczorze na plaży, gdy przypatrywali się świe-
cącym glonom. Z jaką fascynacją patrzył na wszystkie morskie
stworzenia! Zjeżyła się, ale nie mogła tego okazać. Victoria
Catherine Smith była jej klientką - jedyną klientką, jaką w tej
chwili miała.
Praca była dla niej najważniejsza. Nie chciała zmarnować
szansy, którą dał jej ojciec, przekazując firmę. Mimo to za nic
w świecie nie zdradziłaby Brada. Nieważne, że przysięgła so-
bie zerwać z nim wszelkie kontakty. To, co ich łączyło, było
trudne do nazwania, ale na pewno mieściła się w tym przyjazń,
czyli rzecz święta. Musiała więc wybrać możliwie dyploma-
tyczną odpowiedz.
- Mało znam pani syna, ale myślę, że nie jest stworzony na
biznesmena. - I tyle jeśli chodzi o dyplomację, jako że jej sło-
wa zabrzmiały dość kategorycznie.
Victoria znów poklepała ją po ramieniu.
- Bo nie spotkał kobiety, która by go do tego zachęciła, poka-
zała właściwy kurs. Dotąd tylko dryfował - dodała zadowolona
ze swego żartu.
Parris zerknęła w jego kierunku. Wyraznie męczył się w gar-
niturze i krawacie. Nie wyobrażała sobie, żeby mógł codzien-
nie siedzieć w takim stroju przy biurku. Ocean był jego do-
mem. Czuł się wtedy jak ryba w wodzie.
S
R
Po co w takim razie przebrał się w elegancki strój? Czy miał
zamiar ubiegać się o pracę w firmie? Nie mogła sobie tego
wyobrazić.
Nie nadaję się do tego. - Parris odwróciła się w stronę baru i
wzięła koktajl z owocami. Połknęłaby nawet arszenik, żeby
tylko wydostać się z tej niezręcznej sytuacji. Spojrzała na Jac-
kie, szukając u niej ratunku, ale siostra uniosła tylko kciuk i
dalej rozmawiała z Phipps-Stoverami.
Wprost przeciwnie, nadaje się pani doskonale.  Victoria
uśmiechnęła się, a potem pogłaskała śpiącego psa. - Mam
wielu przyjaciół, którzy organizują tego rodzaju uroczystości:
aukcje, otwarcia galerii, kolacje na cele dobroczynne. Z przy-
jemnością polecę im panią i pani siostrę.
Czyli oferta nie do odrzucenia. Brad ma spełnić życzenia mat-
ki, a wtedy ona i Jackie będą miały zapewnione zajęcie na
dwadzieścia lat.
- Proszę o tym pomyśleć - dodała Victoria. - Muszę teraz
przywitać się z Mortonem Kingmanem. - Odeszła, zostawiając
łuk i strzałę w rękach panny Hammond.
Najgorsze, że ta strzała miała ugodzić mężczyznę, z którym
Parris przysięgła sobie więcej nie rozmawiać.
Brad widział z daleka, że sytuacja robi się niebezpieczna.
Matka rozmawia z Parris Hammond. Z pewnością przekonuje
ją, że wymarzonym miejscem dla niego jest stanowisko w fir-
mie.
Matka pomachała do niego, trzymając za łapkę Kay-Kaya,
potem ciągnęła dalej rozmowę z Mortonem Kingmanem, wy-
konując gesty w kierunku syna.
O Boże! Teraz szuka pomocy na flankach.
Nie powinien był wkładać garnituru. Matka nie potrzeb-
S
R
nie sobie coś wyobraziła, a on męczył się niemiłosiernie. Nig-
dy nie nauczył się wiązać krawata, czego wyrazisty dowód
widniał pod jego szyją. Prasując kołnierzyk, oparzył się w pa-
lec i użył za dużo krochmalu, więc z jednej strony kołnierzyk
stał sztywno, a z drugiej opadł sromotnie na klapy marynarki.
Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy. Potrzebna mu była pomoc.
Pogotowie ratunkowe dla osób o kompromitującym wizerun-
ku. Gdy spojrzał na Parris, wreszcie przestał się okłamywać,
po co włożył garnitur. Chciał zrobić wrażenie na bogini w nie-
bieskozielonej sukience, która udawała, że wcale go nie widzi.
Przebrałby się nawet za goryla i wziąłby banana, gdyby to mo-
gło zwrócić na niego jej uwagę.
Wszystko dlatego, że na jawie czy we śnie, wciąż pamiętał ten
pocałunek.
Dopił resztkę szampana, odstawił kieliszek i ruszył przed sie-
bie. Im był bliżej Parris, tym mocniej biło mu serce.
- Wyglądasz tak pięknie jak morska syrena  powiedział cicho.
Spojrzała na niego zaskoczona, a potem przesłała mu znajomy
uśmiech, którego na pewno powinien unikać.
Czy chcesz mnie złapać, rybaku, dla swych niecnych celów?
 Dla niecnych celów", jak słodko to brzmi... [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl