[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczywiście najlepszego tła dla obchodów Milenium chrztu Polski, które miały się
rozpocząć od Gniezna w kwietniu 1966 roku. W Krakowie uroczystości miały
miejsce w dniu święta św. Stanisława, 8 maja. Do dziś mam żywo w pamięci
obraz tej olbrzymiej rzeszy ludzi, która postępowała w procesji z Wawelu na
Skałkę. Władze nie czuły się na siłach, aby przeszkodzić temu masowemu
napływowi ludzi. W uroczystościach milenijnych osłabły i prawie zanikły
napięcia wywołane orędziem biskupów i można było kontynuować właściwą
katechezę na temat znaczenia Milenium dla życia narodu.
Zazwyczaj dobrą okazją do nauczania była także doroczna procesja Bożego
Ciała. Przed wojną ta wielka procesja ku czci Ciała i Krwi Chrystusa szła z
Katedry Wawelskiej na Rynek Główny, przemierzając ulice i place miasta.
Podczas okupacji niemiecki gubernator Hans Frank zakazał odprawiania procesji.
Potem, w czasach komunizmu, władze zezwalały na skróconą procesję z katedry
na Wawelu wokół dziedzińca zamku królewskiego. Dopiero w roku 1971
procesja po raz pierwszy mogła wyjść poza wawelskie wzgórze. Wówczas
starałem się tak układać tematy kazań przy kolejnych ołtarzach, aby w kontekście
katechezy o Eucharystii pozwoliły mi ująć również wielki temat wolności
religijnej, jak nigdy aktualny w tamtym momencie.
Myślę, że w tych wielorakich formach pobożności ludowej kryje się odpowiedz
na stawiane czasem pytanie o znaczenie tradycji w jej wyrazach, także tych
lokalnych. W gruncie rzeczy odpowiedz jest prosta: jedność serc to jest wielka
siła. Zakorzenienie w tym, co dawne, mocne, głębokie, a zarazem bliskie i miłe
sercu, daje nadzwyczajną siłę wewnętrzną. Jeśli takie zakorzenienie połączy się
potem z odważną siłą myśli, nie ma już powodu, by obawiać się o przyszłość
wiary i ludzkich więzi w narodzie. Z bogatego humus tradycji wyrasta bowiem
cultura, która cementuje współistnienie obywateli i daje im poczucie, że są jedną
wielką rodziną, dodając wsparcia i siły ich przekonaniom. Naszym wielkim
zadaniem, zwłaszcza dzisiaj, w czasach tzw. globalizacji, jest dbać o tę zdrową
tradycję, sprzyjając odważnej wyobrazni i myśli, otwartej wizji przyszłości i
równocześnie szacunkowi dla przeszłości. Jest to przeszłość, która utrwala się w
sercach ludzkich w postaci dawnych słów, znaków, wspomnień i zwyczajów
przejętych od poprzednich pokoleń.
62
Polscy biskupi
Wczasach mojego posługiwania w Krakowie, szczególne więzy przyjazni łączyły
mnie z biskupami z Gorzowa. A było ich tam trzech: Wilhelm Pluta, dziś już
sługa Boży, Jerzy Stroba i Ignacy Jeż. Z nimi się naprawdę przyjazniłem. Dlatego
jezdziłem do nich z wizytą, także nie z urzędu. Ze Strobą znaliśmy się z
Krakowa, gdzie był rektorem Seminarium Zląskiego. Byłem w tym seminarium
profesorem: wykładałem etykę, fundamentalną teologię moralną i etykę
społeczną. Ze wspomnianej trójki żyje jeszcze biskup Ignacy Jeż. Jest obdarzony
darem poczucia humoru, o czym między innymi świadczy umiejętność bawienia
się swoim nazwiskiem.
Jako ordynariusz miałem w mojej archidiecezji biskupów pomocniczych: Juliana
Groblickiego, Jana Pietraszkę, Stanisława Smoleńskiego i Albina Małysiaka -
tych dwu ostatnich ja święciłem. Ceniłem biskupa Albina za jego dynamizm.
Pamiętam go jeszcze jako proboszcza w Nowej Wsi, jednej z dzielnic Krakowa.
Czasami nazywałem go Albin gorliwy". Biskup Jan Pie-traszko był świetnym
kaznodzieją, człowiekiem, który zdumiewał słuchaczy. Mój następca w
Krakowie kardynał Franciszek Macharski w 1994 roku mógł rozpocząć jego
proces beatyfikacyjny. Dziś ten proces jest już na etapie rzymskim. Również
pozostałych dwóch biskupów pomocniczych dobrze wspominam: na przestrzeni
lat staraliśmy się razem służyć umiłowanemu Kościołowi w Krakowie w duchu
braterskiej jedności.
W sąsiednim Tarnowie był biskup Jerzy Ablewicz, o którym już wspominałem.
Dość często do niego jezdziłem; byliśmy zresztą prawie rówieśnikami - był o rok
ode mnie starszy.
Bardzo się do mnie serdecznie odnosił biskup częstochowski Stefan Bareła.
Podczas jubileuszu 25-lecia jego święceń kapłańskich powiedziałem w homilii:
Biskupstwo, to jest jak gdyby jeszcze dalsze i jeszcze inne odkrycie kapłaństwa.
A dokonuje się ono na tej samej zasadzie: dokonuje się przede wszystkim
poprzez ten zwrot do Jezusa Chrystusa, jedynego Pasterza i Biskupa dusz
naszych. Ten zwrot jest głębszy, jeszcze gorętszy i jeszcze bardziej wymagający.
Dokonuje się ono równocześnie przez zwrot do dusz, do dusz nieśmiertelnych,
które zostały Krwią Chrystusa odkupione. Ten zwrot do dusz może nie jest tak
bezpośredni, jak w pracy i działalności kapłana parafialnego, proboszcza czy
wikarego, ale za to jest on jeszcze rozleglejszy, bo przed biskupem niejako
szerzej otwiera się wspólnota Kościoła. Kościół w świadomości nas, biskupów
Yaticanum II, to miejsce spotkania całej rodziny człowieczej, miejsce
pojednania, zbliżenia - pomimo wszystko - zbliżenia, za cenę dialogu, zbliżenia
za cenę cierpienia. Może dla nas, biskupów polskich epoki Soboru
63
Watykańskiego II, bardziej za cenę cierpienia niż dialogu" {Kalendarium życia
Karola Wojtyly, Kraków 1983, ss. 335-336).
Na Zląsku pełnił swoją posługę duszpasterską biskup Herbert Bednorz, a przed
nim jeszcze biskup Stanisław Adamski. Bednorz był mianowany jego
koadiutorem. Kiedy zostałem metropolitą, pojechałem do wszystkich biskupów
metropolii, a więc i do Katowic, gdzie przedstawiłem się biskupowi Adam-
skiemu. Byli z nim również biskup Julian Bieniek i biskup Józef Kurpas. Dobrze
się rozumieliśmy z biskupami ze Zląska. Spotykałem ich regularnie w ostatnią
niedzielę maja w sanktuarium Matki Bożej w Piekarach, gdzie w tym właśnie
dniu odbywała się wielka pielgrzymka mężczyzn. Biskup Bednorz stale mnie
zapraszał z kazaniami. Ostatnia niedziela maja to było wydarzenie - ta
[ Pobierz całość w formacie PDF ]