[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zarabiał przecież więcej niż ja.
XXIX
Oddałem starcowi, co mu się należało, i wróciłem znów na werandę. Tuan siedział jak
przedtem, obserwując w zamyśleniu grządki z tytoniem.
- Dogoniłeś? - zapytał, nie patrząc na mnie.
- Dogoniłem.
Wyminąłem go i wszedłem do naszej pracowni. Rysunki były rozmieszczone ślicznie, pod
każdym leżał demon w swej naturalnej postaci. Obok znajdowały się kartki z opisem.
Podszedłem do jednej z nich. Tak, nie myliła mnie pamięć. To tu. Sudermadia pięknie
odmalował tego szkodnika, znaliśmy go zresztą świetnie. Obok znajdowała się palma
kokosowa, aby nikt nie wątpił, że on właśnie na niej grasuje. Mój przyjaciel był bardzo
dokładny.
Stałem tak dość długo, zastanawiając się, czy nie mylą mnie moje przeczucia. Z tego, co
starzec opowiadał, wynikało niezbicie, że to ten grzyb usiłuje zamordować mu palmy. Jeśli tak
jest istotnie, nie będzie z nim większego zachodu.
Zapadł zmrok, zapaliłem lampę. Doktor wszedł i zamknął za sobą powoli drzwi.
- Nad czym tak medytujesz? - zapytał jakby od niechcenia i naraz oniemiał na widok tego,
co ujrzał. Oczy mu rozbłysły, rozpłomieniły się gwałtownie policzki. - Nong_nong, człowieku!
- wykrzyknął, oglądając w gorączce całą naszą wystawę. - Kto to malował?
Zmiałem się. Ciężko to szło, ale nareszcie dobiłem do celu. Wiedziałem z góry, co z tego
wyniknie. Tak, mój doktor wpadł w zachwyt. Brał po kolei rysunki do ręki, patrzył na nie z
daleka i z bliska, porównywał z grzybami. Gdyby nawet szukał, nie mógłby wynalezć żadnych
usterek. Sudermadia wprawdzie nie malował, jak ci, którzy ilustrują książki, ale w jego pracy
nie mogło być błędu. Wiadomo - to był przecież mój wielki przyjaciel.
- Powiedz mi wreszcie, kto to zrobił - przynaglił mnie tuan radośnie. - Chyba nie ty?...
Machnąłem ręką. Jeśli idzie o uzdolnienia w tym kierunku, byliśmy podobni do siebie jak
dwie krople wody. Wyjaśniłem mu wszystko.
- Kto by się tego spodziewał! - wykrzyknął. - Sudermadia!... No, w takim razie będę miał
nareszcie współpracownika. Ale dlaczego ukrywałeś tak długo przede mną?
- Aby sprawić tuanowi większą przyjemność - wyjaśniłem mu szczerze.
To go rozczuliło na dobre. Mieliśmy niemało niespodzianek tego dnia, toteż ta nowa kropla
przepełniła miarę wzruszenia. Założył ręce w tył i zaczął się przechadzać po izbie.
- Jak sądzisz - zapytał zatrzymawszy się nagle - ile należałoby mu za to zapłacić?
Szeroko otworzyłem oczy. Nie spodziewałem się takiego pytania. Sudermadia robił po
przyjazni. Jakże można było proponować mu za to zapłatę!
Doktor widocznie wyczytał wyrzut, widniejący na mojej twarzy, bo zmienił natychmiast
ton.
- Człowiek tak się przyzwyczaił w tej Europie do płacenia za wszystko  przemówił
markotnie w poczuciu swej winy - że tutaj ciągle popełnia głupstwa... Jasne: ludzkiej
życzliwości nie zdobywa się siłą ani nie wynagradza pieniędzmi...
Przytaknąłem gorąco. Oczywiście rozumiał sprawę, a tylko w podnieceniu o tym zapomniał.
- Wiesz co, Nong_nong - dodał po chwili - sprowadz tu Sudermadię. Zastanowimy się
razem nad naszą dalszą współpracą.
To był dobry pomysł. Uwinąłem się szybko i w pół godziny pózniej wprowadziłem
przyjaciela do pracowni. Doktor podał mu rękę.
- Dziękuję ci - powiedział ciepło. - Bardzo to ładnie zrobiłeś.
Sudrmadia ukłonił się trochę niezgrabnie, po raz pierwszy bowiem w życiu spotkał go taki
zaszczyt. Byłem jednak spokojny. Na pewno nie miał do niego dostępu Demon Głupoty.
- Siadajcie - zaprosił tuan, grzecznie wskazując nam krzesła.
- Jak tam, Nong_nong - dodał z humorem - nie zabraknie nam dzisiaj piwa?
Zatarłem ręce z uciechy. No, nareszcie zrozumiał, dlaczego ono znikało! Pobiegłem do
kuchni. Zapasy obecnie były bardzo duże, tuan nie mógł mnie niczym zaskoczyć. Człowiek,
jeśli tylko chce, może się wielu rzeczy nauczyć. Przyniosłem do pracowni całe naręcze butelek.
Doktor był bardzo miły. Sudermadia nabrał szybko wigoru i zaczął zachowywać się
normalnie, gdyż naprawdę nie miał nic wspólnego z Demonem Głupoty. Potoczyła się
rozmowa pełna z naszej strony szacunku, ale pogodna i żywa.
W pewnej chwili tuan wstał i przeszedł do sąsiedniego pokoju. Gdy wrócił stamtąd, trzymał
w ręku dwa krysy.
- To dla ciebie - rzekł wręczając jeden z nich Sudermadii. - Oby ci służył tak samo dobrze
jak ołówek i pędzel.
Pochyliłem głowę w uznaniu dla jego zręczności. Tak, on też się wiele u nas nauczył. Nie
wiem, czy nawet nasz dyrektor potrafiłby tak ładnie postąpić. Ocenił życzliwość, ale za nią nie
płacił, bo podarunek jest tylko dowodem wdzięczności.
- A to dla ciebie - po chwili podał mi drugi. - Przyda ci się w dalszej walce z Demonami
Zniszczenia.
Jak on to pięknie wyraził!... Wstałem wzruszony. Krys był śliczny, jego głowica była
cudnie rzezbiona. Już chciałem go wziąć, gdy naraz przypomniał mi się ten biedny staruszek.
Ręka mi opadła bezwładnie.
- Panie - rzekłem pochylając się w pełnym powagi ukłonie - jestem niezmiernie wdzięczny
za ten dar, ale jeśli panu nie zrobiłoby to różnicy, chciałbym prosić o inny.
Doktor zdziwił się, wiedział bowiem, że marzyłem o krysie od dawna. Nie miał jednak
zamiaru robić mi jakichkolwiek trudności.
- Mów więc, o co ci chodzi - zachęcił, spoglądając na mnie przyjaznie. - Z pewnością ci nie
odmówię.
Podszedłem do palmy, którą Sudermadia tak wspaniale oddał na jednym z naszych
rysunków.
- O ile sobie przypominam - przemówiłem, wskazując na znajdujący się pod nim grzyb -
kiedyś zwalczyliśmy tego demona...
Doktor przybliżył się do mnie.
Zdziwienie jego rosło.
- Tak - potwierdził. - Na niego jest prosty sposób. Nie warto się nim zajmować.
Tym razem nie miał racji. Jeśli sposób jest prosty, tym lepiej. Szło przecież o uratowanie
palm mojego staruszka. Postanowiłem jasno postawić sprawę. Opowiedziałem mu wszystko.
- Trzeba mu pomóc - oświadczyłem takim tonem, jakiego używałem w Kagoku. Chciałem
prosić tuana, aby wyjechał ze mną do Tjikalongu.
Doktor przyjrzał mi się badawczo.
- I za spełnienie tej prośby chcesz oddać krys?
Westchnąłem lekko. Broń była śliczna, pewnie nigdy w życiu nie będę mógł się takiej
dorobić. Ale czy mogłem inaczej postąpić? Tam czekał na nas bezradny staruszek, a
wiedziałem, że niełatwo będzie wyciągnąć mojego tuana. Pracy miał bardzo dużo, goniły go
najrozmaitsze terminy.
- Tak - potwierdziłem, przełamując siłą wewnętrzne opory. - To bardzo biedny człowiek...
Tuan w zamyśleniu pokiwał głową.
- No, dobrze - wyraził po chwili zgodę - pojedziemy...
W jego oczach pojawiły się jakieś podejrzane ogniki. Znałem go dobrze, toteż nasrożyłem
się momentalnie. Gdy tak na mnie spoglądał, krył zawsze jakiś kawał w zanadrzu. A tu
przecież szło o mojego staruszka. Nie mogłem dopuścić do żartów!
Zamierzałem już otworzyć usta, aby wypowiedzieć to głośno, gdy niespodziewanie zmienił
się zupełnie na twarzy. Czyżbym się pomylił? Ależ tak, nie mogło być wątpliwości! Wyraznie
z niej wygląda niepokój i troska!...
- Co tobie, Nong_nong? - wykrzyknął kładąc mi rękę na czole. - Człowieku, tyś chory!
Straciłem od razu fantazję.
Istotnie bolała mnie głowa. Początkowo sądziłem, że to z nadmiaru wrażeń, ale teraz
zwątpiłem. Licho wie, co tam się mogło przyplątać...
- Ech, dobrze się czuję! - zaprzeczyłem jednak, siląc się na wesołość. - Nic mi nie będzie...
Doktor frasobliwie pokręcił głową.
- Kto to może wiedzieć? - wzruszył ramionami bezradnie. - Malaria nie wybiera. Jednakowo
zabija wszystkich...
To była niestety prawda. Nie mogłem temu zaprzeczyć.
- A i Sudermadia ma na twarzy wypieki - Tuan przeniósł na mojego przyjaciela zmartwiony [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl