[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co będzie sprawiedliwe. Poza tym to solidny człowiek,
spodobał mi się.
- To chyba znaczy, że on może nam pomóc, jeśli
przegramy na tingu.
- Może i tak, ale akurat przed tym mnie przestrzegał.
Widzisz, istnieje jeszcze inna możliwość... Możemy po
zwolić, żeby zdecydował asesor, wtedy jednak rezygnu
jemy z możliwości zaskarżenia wyroku wyżej, na tingu
okręgowym.
Johanna poszła po Benjamina, który wcale nie zasnął.
Siadła do stołu z dzieckiem na rękach.
- Wydaje mi się, że powinniśmy się dobrze zastano
wić, ojcze, tak wiele ryzykujemy. Właściwie można po
wiedzieć, że ryzykujemy wszystko!
- To prawda - przyznał Bendik. - Ryzykujemy wszy
stko.
Amelia milczała.
Czuła się tak bardzo zmęczona tymi problemami, ca
łą tą straszną niepewnością. Niekiedy nocą zwidywały
jej się słodkie obrazki; widziała siebie samą siedzącą
przy prostym palenisku, na którym płonie spokojny
ogień, w małej, o wiele uboższej zagrodzie, gdzieś dale
ko nad fiordem.
- Co więc teraz zrobimy? Ting wiejski czy asesor? -
spytała.
Johanna oparła głowę na ręce, dłubiąc w potrawie
z dorsza, rzepy i masła.
- Przypuszczam, że Storlendet najbardziej by chciał
przedstawić sprawę na tingu. Wielu w wiosce nie zapo
mniało...
- Wiem - przerwała jej Johanna. - Nie słuchają mnie
nawet wtedy, gdy chodzi o ich własne życie. Posyłają
164
dzieci od zagrody do zagrody i trzymajÄ… siÄ™ z dala jedy
nie od tych domów, w których już ktoś umarł.
- Ale chyba jest już lepiej? - wtrąciła Amelia.
- Tak, w pewnym sensie. W ostatnich dniach nie by
ło nowych zachorowań. A ci, którzy zachorowali, zaczy
nają dochodzić do siebie, przynajmniej najsilniejsi. Ale
bardzo się boję o małego Geirmunda Lidvarslettena
i o dzieciaki z Moen.
- Nieszczęśni ludzie - westchnęła Amelia roztargniona.
Ta zaraza nie dotknęła jej nazbyt ciężko i wśród nawału
codziennej pracy z trudem wyobrażała sobie, jak radzi so
bie Johanna, spędzając całe dnie wśród chorych i umiera
jących. Amelia od tygodni nie rozmawiała z nikim spoza
ich własnego dworu. - Nie myślisz więc, że dzięki twojej
pracy ludzie patrzÄ… teraz na ciebie Å‚agodniej?
- Może i tak. - Johanna wzruszyła ramionami. - Ale
nie wiem, wciąż zdarza się, że ci, których spotykam po
drodze, obrzucajÄ… mnie wrogim spojrzeniem.
W głosie brzmiał żal, lecz powiedziała to z podniesio
ną głową.
- Nie powinni tego robić. To nie ich sprawa osądzać
ciebie czy Raviego. Wiedzą przecież, że on już nie żyje.
Wiedzą też, że nie jesteś zwyczajną ladacznicą. Powin
ni zostawić cię w spokoju.
- Tak, ale pastor myśli inaczej. Byłam u niego, chcia
łam, żeby zrozumiał, jak poważna jest sytuacja, gdy lu
dzie zaczęli chorować. Prawie mnie wyrzucił. Twierdził,
że sprzeciwiam się woli boskiej.
Amelia spuściła głowę. Ona kiedyś słyszała to samo,
niekiedy szeptał tak również jakiś głos w jej wnętrzu.
Gdy jednak przychodziło co do czego, wszystko w niej
zaczynało burzyć się przeciwko takiemu twierdzeniu.
Któż mógłby stać przy łożu chorej osoby, patrzeć na jej
165
cierpienia i nie chcieć pomóc? Niemożliwe, aby wolą
Bożą było, by ludzie pozwalali innym cierpieć, nic so
bie z tego nie robiÄ…c.
Bendik długo się zastanawiał, przy stole zapadła cisza.
- Myślę, że zaryzykujemy i oddamy sprawę asesoro
wi. To dobry człowiek, sprawiedliwy. Przynajmniej z te
go co słyszałem.
Amelia kiwnęła głową.
- Tak, i w ten sposób unikniemy osądu tych wszyst
kich ludzi.
Johanna wahała się, wreszcie jednak i ona się zgodzi
ła. Bendik jakby odczuł ulgę.
- Wobec tego tak zrobimy. Poproszę, żeby adwokat
poszedł do Storlendet. Najlepiej będzie, jak oni to za
proponujÄ….
- Sprytnie pomyślane, najmilszy! - Amelia wychyliła
się przez stół, żeby pogładzić męża po policzku.
Johanna uśmiechnęła się. Aż miło patrzeć, jak oni się
kochają. Ostatnio odczuwała pewien niepokój, bo wyda
wało jej się, że oboje rodziców coś dręczy, ale teraz w ich
oczach dało się wyczytać jedynie wzajemną miłość.
- Damy sobie z tym radę - oświadczyła wesoło. -
Nikt nas nie skrzywdzi ani nie odbierze dziedzictwa te
mu malcowi!
Synowi Raviego, odezwał się zdradziecki głos w jej
sercu. Ale uśmiechnęła się z dumą do rodziców i uści
skała synka.
Bendik odpowiedział uśmiechem.
- Ten nasz Hammerfeld to zdolny człowiek. Uratuje
nas, jestem o tym przekonany. Bo co oni właściwie mo
gą zrobić, skoro Ravi nie żyje, a nikt nie może udowo
dnić, że to on zabił Erlenda?
- Nic - westchnęła Johanna. - Chyba że mają słusz-
166
ność, twierdząc, że Benjamin przynajmniej na papierze
jest synem Erlenda.
- Owszem, co do tego mogą mieć rację, ale sędzia okrę
gowy mówił mi, że spotkał się z wieloma podobnymi
wyrokami i nigdy nie słyszał o tym, by dziecko wykorzy
stano do odebrania rodzinie zagrody należącej do rodu
matki Może, gdy Benjamin dorośnie, mógłby na tej pod
stawie żądać swojej części Storlendet, ale nigdy odwrotnie.
Brzmiało to optymistycznie, obie kobiety roześmiały
się nawet. No tak, chytrość ludzi ze Storlendet mogła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]