[ Pobierz całość w formacie PDF ]
na ordynata z uwielbieniem i wdzięcznością. Tylko pani Idalia, hrabina Morykoniowa i wi-
lecka zachowywały się powściągliwiej, trochę nadąsane. Książe Franciszek i hrabia Morykoni
mieli miny niewyrazne, jakieś krytyczno-ironiczne, mówili mało, starannie unikając wszelkiej
wzmianki o bieżącej sprawie zaręczyn ordynata. Wiluś Szeliga nie krępował się nikim i ni-
czym, był jak struty. Trestka w jakimś dowcipie chciał zażartować z niego, ale dostał od or-
dynata taką naukę, delikatnie, lecz wyraznie zaznaczoną, że aż na chwilę stracił swój bur-
szowski humor.
Przy wieczerzy ogólne i wielkie wrażenie zrobił toast pana Macieja.
Staruszek wstał i wznosząc kielich z szampanem rzekł dobitnie:
Zdrowie narzeczonej mego wnuka, panny Stefanii Rudeckiej, którą od tej chwili włą-
czam w grono naszej rodziny. Niech żyje młoda i szczęśliwa para!
Waldemar z wdzięcznością spojrzał na dziadka, wszyscy spełnili kielichy z mniejszym
lub większym zapałem. Trestka z wielką werwą, hrabina wilecka i pani Idalia z przymusem.
Ale hrabia Morykoni ociągał się. Trzymał kielich w powietrzu z miną zakłopotaną i złą,
jakby chciał zamanifestować swą niechęć i jeszcze się wahał.
Waldemar zauważył to, zatrzymał swój kielich koło ust i patrzał bystro na hrabiego.
Chwilę przyglądali się sobie w milczeniu. Twarz Waldemara lodowaciała, twarz hrabiego
okryła się pąsem, ale zdrowia nie wypił. Wszyscy się zmieszali. Hrabina Morykoniowa, spoj-
82
rzawszy na Waldemara, pociągnęła lekko męża za ubranie. Nareszcie ordynat rzekł twardym
głosem, z szczególnym uśmiechem:
Panie hrabio, czekam!
Hrabia rzucił mu zjadliwe spojrzenie, ale toast spełnił. Ordynat wychylił swój kielich z
filuternym błyskiem w oczach, jakby mówiąc:
Tak zawsze będzie.
Uczta przeciągnęła się do pózna i pod koniec ożywiła wszystkich. Nawet hrabia Moryko-
ni zapomniał trochę o różnicach sterowych między ordynatem a Stefcią.
Obronne od bardzo dawna po raz pierwszy zawrzało życiem, jakby święcąc tryumf ordy-
nata w miejscu, gdzie najdłużej trwała jego walka, ale skąd zwycięstwo rozbrzmiało najgło-
śniej.
83
XVIII
Do salonu w Ruczajewie wpadł złoty, powłóczysty promień słońca, obiegł ściany kryte
białą tapetą, pogładził orzechowe meble, zajaśniał na ciemnopąsowym pluszu i długą smugą
rozłożył oświecając froterowaną posadzkę. Błyskał dokoła iskierkami swych gwiazdzistych
oczu, jakby zmęczony czy znudzony.
Nagle złotolity promień ożywił się: ujrzał coś nowego coś, co go wprowadziło w podziw.
Były to kwiaty. Mnóstwo kwiatów w doniczkach, w plecionych koszach, w wazonach z
wodą. Stały na stole, na półkach, na konsolach od luster, nawet na podłodze tworzyły malow-
niczą kępkę. Promień, zachwycony niezwykłym widokiem w tym miejscu, oczarowany, wśli-
znÄ…Å‚ siÄ™ w kwiaty i rozpoczÄ…Å‚ badanie.
Zajrzał do korony róż i szeptał do nich, zapytując, skąd się tu wzięły, takie pyszne, w tym
skromnym dworze wiejskim, jak się tu dostały przez śniegi i zawieje i dlaczego je tu przywie-
ziono. Szeptał to samo dumnie wzniesionym głowom tulipanów i arystokratycznym storczy-
kom, całując je z lekka. Ale całusy słońca są czarowne, omaszczają złotem. Kwiaty wyglą-
dały jak w aureoli, ożywiły się, błysnęły główkami i tuląc się do słońca zaczęły opowiadać
swe dzieje. Za nimi poszły białe i liliowe bzy, chyląc kiście poważnie, lecz wesoło. Już za-
częły szemrać do słońca fiołki skromne a wdzięczne, wysuwając swe aksamitne łebki z ob-
słon szmaragdowych listków. I dumni ich bracia alpejscy o świetnych barwach i wytwornych
kształtach... i śliczne hiacynty o kolorach tęczy zachrzęściły suchym, jedwabnym szelestem.
Razniej strzeliły w górę secesyjne irysy, żółte, lila i ciemne nakrapiane. Zadygotały rozkosz-
nie białe delikatne piórka różnobarwnych gwozdzików, wionęły drobniusie listeczki ozdobnej
pierzastej paprotki. Zabłysły białe narcyzy.
Wówczas przemówił monarchowie tej poddańczej rzeszy, pachnącej i rozgwarzonej, w
pierwszym rzędzie pyszne królowe-róże, nęcące barwami bogactwem kształtów; więc: wspa-
niaÅ‚a Maréchal Niel w zÅ‚otożółtych aksamitach, wdziÄ™czna La France w różowych je-
dwabiach i wytwornisia Tebried w ślicznych tunikach barwy herbacianej. Była tam i Pani
Druzgi w śnieżnobiałej atłasowej sukni, Księżna Liberty w karmazynach i strojna w aksa-
mitne purpury królowa-piękność z haremu sułtana Maroko. Były też królowe w świetniej-
szych i skromniejszych szatach, różnych barw ; odcieni, począwszy od białych jak śnieg atła-
sów, skończywszy na czarnych aksamitach. Niektóre z nich błyszczały w słońcu klejnotami
rosy, pozostałej od niedawnego skropienia. Wszystkie szeptały do słońca.
Za monarchiniami ruszyli z galanterią dumni w swej chwale królewicze-storczyki z prze-
świetnej dynastii Orchis Purpurea , strojni w koronacyjne płaszcze i z ostrogami. Zwykle
mało popularni, rozgwarzyli się w słońcu, zachęceni przykładem dam, a może tylko obfitością
złotych promieni. Storczyki są to wybrednisie i potentaci, wrażliwi na złoto i ciepło.
Za sobą wiedli monarchowie cały orszak dworu. Szedł najpierw szereg paziów różno-
kolorowych tulipanów, papuziastych, niezmiernie butnych. Z godnością postępował dostojny
dygnitariat kaktusów, mirtów w gładkich zielonych uniformach i pachnących taków. Z dru-
giej strony garnęły się do słońca smukłe królewny i księżniczki krwi białe lilie w powłóczy-
stych szatach, pachnące, dziewicze, całe pokryte kwiatami, od przeczystej bieli do ciemnej
purpury, i wyniosłe białe kalie, dumnie wznoszące w górę swe lejkowate diademy.
Z boku uśmiechała się do słońca skromna niby wychowanka klasztoru, czułostkowa,
niewinna mimoza, ukwiecona mnóstwem kwiatów. I ona zaczęła szczebiotać do złotych pro-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]