[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nic o tym, co się zdarzyło po południu? Niepewność go
dobijaÅ‚a. Z jednej strony, chciaÅ‚, aby wszystko zostaÅ‚o wy­
jaśnione, z drugiej - wolał udawać, że nic wielkiego się
nie staÅ‚o. GwaÅ‚townie odsunÄ…Å‚ krzesÅ‚o i podszedÅ‚ do stoli­
ka, gdzie stał koniak.
- Mogę ci nalać, Lowellu? - spytał ochrypłym głosem.
- Naturalnie.
- Czy Vaughn został rzeczywiście wyeliminowany?
- spytała Sara. - Nie będzie nam więcej zawracał głowy?
- O niego nie musisz siÄ™ martwić - odparÅ‚ z uÅ›mie­
chem Kincaid. - Rano porozmawiam z Gilkirkiem. Z te­
go, co słyszałem, agencja ma go dość. Nawet gdyby jakoś
udało mu się uciec, wszyscy wiedzą, kim jest i co sobą
reprezentuje. Prędko zniknie nam z oczu.
- Miał pewne plany - stwierdziła Sara.
196 OCZEKIWANIE
Adrian, nalewając koniak, czuł na sobie wzrok Sary.
- Jakie plany? - spytaÅ‚, choć wcale go to nie obcho­
dziło.
Vaughn przestał być problemem. Adrian upewnił się co
do tego, kiedy go zostawił związanego i zakneblowanego
na deszczu. Vaughn miaÅ‚ dość sprytu, żeby siÄ™ zoriento­
wać, że jest skończony. I zdemaskowany.
- Sądził, że za pomocą mapy i kilku doświadczonych
najemników dostanie siÄ™ do Kambodży i wydobÄ™dzie zÅ‚o­
to. Mnie nie nalejesz? - spytała Adriana.
Odwrócił się i nalał koniaku do kieliszka.
- Przepraszam - mruknÄ…Å‚.
Sara uniosła kieliszek w górę.
- Za wyjaśnione sprawy - powiedziała wesoło i upiła
duży łyk.
Lowell uśmiechnął się szeroko.
- Zawsze ci powtarzaÅ‚em, że odpowiedzi sÄ… krysztaÅ‚o­
wo jasne, jeśli się wie, gdzie ich szukać.
Sara głośno odstawiła kieliszek.
- Skoro mówimy o krysztaÅ‚owo jasnych odpowie­
dziach. .. - Urwała i pobiegła do gabinetu.
Kincaid i Adrian spojrzeli na siebie porozumiewawczo.
Po raz pierwszy zostali sami.
- Wszystko pod kontrolą? - spytał Kincaid.
- Tak. Agencja się tym zajmie. Naprawdę dałem im do
zrozumienia, że to ty związałeś Vaughna jak prosiaka. Jeśli
jednak Vaughn będzie za dużo mówił, Gilkrik zgadnie, że
jeszcze działam.
- Nic nie szkodzi. Obawiam się, że ty należysz do
przeszłości. Ostatnim razem, kiedy rozmawiałem z Gilkir-
OCZEKIWANIE 197
kiem, rzuciłem od niechcenia twoje nazwisko, żeby się
przekonać, jak zareaguje. Prawdę mówiąc, niespecjalnie
się zainteresował. Gilkirk nic nie zrobi. Ma u ciebie dług
wdzięczności i dobrze o tym wie. To porządny człowiek.
Płaci długi.
- CieszÄ™ siÄ™, że należę do przeszÅ‚oÅ›ci - powiedziaÅ‚ Ad­
rian. - Ale Sara...
- Nie przejmuj siÄ™ SarÄ…. Jest mojÄ… siostrzenicÄ…. Znam
jÄ… od dziecka.
- Sara jest kobietą. Ma w głowie obraz Wilka. Co ty jej
o mnie naopowiadałeś, Kincaid?
- Drobiazgi. To i owo. Rok temu bardzo siÄ™ o ciebie
martwiłem, przyjacielu. Nie byłem pewien, czy książka
okaże się dostatecznym lekarstwem. Pewnego wieczoru
wypiłem z Sarą parę kieliszków i język mi się rozwiązał.
Chyba za bardzo się rozgadałem. Sara po swojemu pod-
kolorowała to, co jej powiedziałem. Ma bujną wyobraznię.
- Czy naprawdÄ™ opowiedziaÅ‚eÅ› jej jakÄ…Å› idiotycznÄ… ba­
jeczkę, że kiedy wchodzę do pokoju, temperatura spada
o dwadzieścia stopni?
- Bardzo możliwe. Czasami tak jest naprawdę.
- Nic dziwnego, że mnie nie zapraszają na przyjęcia.
Lowell Kincaid wybuchnął śmiechem.
- Nie martw siÄ™, tak siÄ™ dzieje tylko wtedy, kiedy pra­
cujesz. Ludzie nie zapraszają cię na przyjęcia, bo uważają,
że nie jesteś człowiekiem towarzyskim.
- Powiedziałeś jej, że jestem zdrajcą?
Kincaid spojrzał na niego ze zdumieniem.
- Nic podobnego. Obawiam się, że sama doszła do
tego wniosku. Powiedziałem jej, że kiedyś szkoliłem czło-
198 OCZEKIWANIE
wieka, który miał przezwisko Wilk i o którego się martwię.
Pewno założyła... - Chciał jeszcze coś dodać, ale Sara
wróciła do pokoju, przerzucając z ręki do ręki kryształowe
jabłko.
- A, jabłko.
- Tak, jabÅ‚ko. - SpojrzaÅ‚a niby to groznym wzro­
kiem.
- Tutaj jest odpowiedz, prawda, wuju? Jasna jak kry­
ształ.
Dobrodusznie pokiwał głową.
- To jest specjalny mikroelement, który udaje bańkę
powietrza zanurzoną w krysztale. Aadne jabłuszko, co?
Kazałem zrobić po jednym dla ciebie i dla Adriana. Każde
z was ma pół mapy. To jest wasz ślubny prezent. Nie samo
złoto, ale przygoda, jaka się z tym wiąże. Pewnego dnia
ktoś z waszej rodziny będzie mógł poszukać złota. Może
za dwadzieścia lat, kiedy w tej części świata będzie już
spokojnie. Może następnemu pokoleniu dopisze więcej
szczęścia. Kto wie? Tymczasem zostaje wam fantazjo­
wanie.
- To wspaniały prezent - powiedziała Sara z ciepłym
uśmiechem.
- Tak myślałem. Coś dla kobiety z bujną wyobraznią.
Kiedy się domyśliłaś, że chodzi o jabłko?
- Podczas rozmowy z Vaughnem. WiedziaÅ‚am, że od­
powiedzi nie ma co szukać w książce Adriana.  Fantom"
podaje różne informacje, ale nie wskazuje miejsca, gdzie
schowane jest zÅ‚oto. WykorzystaÅ‚am książkÄ™, żeby Å›ciÄ…g­
nąć tu Vaughna. ZgadÅ‚am, że chodzi o jabÅ‚ko, kiedy wszy­
stko sobie przemyślałam. Dawałeś do zrozumienia, że zło-
OCZEKIWANIE 199
to jest prezentem Å›lubnym. CzymÅ›, co mamy dzielić. I da­
łeś po jabłku nam obojgu. Poza tym zawsze używałeś tego
zwrotu o kryształowo jasnych odpowiedziach i chowałeś
rzeczy w widocznych miejscach. Samo jabłko ma złoty
listek i korzonek, co byÅ‚o kolejnym Å›ladem. ZÅ‚oto na jabÅ‚­
ku oznaczaÅ‚o zÅ‚oto w Azji, prawda? I daÅ‚eÅ› nam podstawo­
wÄ… wskazówkÄ™, gdy opowiedziaÅ‚eÅ› Adrianowi o legen­
dzie. W końcu chciałeś, żebyśmy oboje mieli dostęp do
rozwiązania zagadki na wypadek, gdyby ci się coś stało.
Musieliśmy się tylko rozejrzeć.
Kincaid pokiwał z aprobatą głową.
- I okazało się, że jedyną rzeczą, jaką dałem wam
obojgu są jabłka. Niezle, Saro, niezle.
- Gry i zabawy - mruknÄ…Å‚ pod nosem Adrian.
- Jeśli chcesz wejść do rodziny, musisz się do tego
przyzwyczaić - poradził mu Kincaid.
- Na dziś mam dość. Przepraszam, ale idę się położyć.
Możesz spać na kanapie, Kincaid. Twoja siostrzenica zajÄ™­
ła pokój gościnny - wyjaśnił Adrian, wstając.
Sara szybko podniosła głowę.
- Posłuchaj, Adrianie...
- O co chodzi?
- Chciałam tylko zapytać o twój dzisiejszy wypad. -
Sara przygryzÅ‚a wargÄ™, najwyrazniej szukajÄ…c odpowied­
nich słów. - To znaczy Vaughn myślał, że poleciałeś do
Meksyku.
- Chciałem, żeby tak myślał.
- Ale...
- Kupiłem bilet do Meksyku. Po drodze samolot ląduje
kilka razy. Wysiadłem w Los Angeles.
200 OCZEKIWANIE
- Rozumiem - stwierdziła cicho. - Chciałeś, żeby
Vaughn uważał, iż sam się wybrałeś po złoto.
- Miałem nadzieję, że to go sprowokuje do działania
- wyjaÅ›niÅ‚ cierpliwie Adrian. - SpodziewaÅ‚em siÄ™, że zaata­
kuje w nocy, myÅ›lÄ…c, że jesteÅ› sama, a ja go zaskoczÄ™. Mia­
łem wszystko dokładnie zaplanowane, a ty to pozmieniałaś.
- Vaughn mnie oszukał. Odebrałam telefon od wuja
Lowella. Tak mi się przynajmniej wydawało. Vaughn
zmontował taśmę z nagrań na automatycznej sekretarce,
które znalazł w domu wuja.
- Wiem - stwierdził Adrian. - Vaughn mi powiedział.
Sara spojrzała na niego z zainteresowaniem.
- NaprawdÄ™?
- PowiedziaÅ‚ mi dużo różnych rzeczy. Dobranoc, Lo­
well, dobranoc, Saro - pożegnał ich Adrian i wyszedł.
Uśmiech Sary znikł i w jej oczach pojawiła się bolesna
tęsknota. Powoli położyła jabłko na kolanach.
- Ma czelność oskarżać nas o gry - szepnęła. - A co
sam zrobił dzisiaj rano, opowiadając mi bzdury o tym, że
jedzie szukać kontaktu z czÅ‚owiekiem, który może wie­
dzieć, gdzie jesteś?
- To nie byÅ‚a gra. Adrian nigdy nie stosuje takich sztu­
czek. Po prostu nie chciał, żebyś znała prawdę.
- JakÄ… prawdÄ™?
- %7łe nie zna nikogo, z kim mógłby się skontaktować. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl