[ Pobierz całość w formacie PDF ]
kiedy ma przyjechać po nią.
- Powtórzę siostrze pańskie słowa. Cieszę się z tego, bo
Urszula naprawdę ma tak mało rozrywek.
- A pani? Czy pani wcale nie myśli o sobie?
- Och, ja...
- A może jednak miałaby pani także ochotę przejechać
się raz samochodem. Proszę mnie wtedy zawiadomić,
dobrze?
Fryda zarumieniła się i podniosła ku niemu oczy.
- Dlaczego mam zawiadomić pana? - spytała.
- Bo wtedy i ja chętnie pojechałbym z państwem.
Dziewczyna zapłoniła się jeszcze mocniej. Oboje udali
się pod lipę. Fryda usiadła i wskazała krzesło swemu
gościowi.
- Nie wiem, co panu odpowiedzieć na to - rzekła
niepewnie.
Jego ponurą twarz rozjaśnił uśmiech.
- Niech pani wcale nie odpowiada! Niech pani mi tylko
wybaczy moją otwartość. Tak, chciałbym pojechać
razem z panią. Będę zupełnie szczery, panno Frydo.
Mam bardzo mało punktów stycznych z siostrą i ojcem
pani, a od dawna już nie potrafię prowadzić banalnej,
salonowej rozmowy. Mam poza sobą długie lata
spędzone w samotności i stałem się trochę ociężały.
Pani - to co innego. Z panią mogę mówić o wszystkim,
co mam na sercu. Albo też - mogę milczeć. Mam
nadzieję, że pani mnie zrozumiała. Sądzę, że nie
uraziłem pani, nie chciałem być nieuprzejmy względem
ojca i siostry, powiedziałem jedynie to, co czuję. Czy
pani zrozumie i może mi wybaczyć te słowa?
Fryda starała się wmówić sobie, że Lersen czyni
delikatną aluzję do Urszuli. Zapewne pragnął dać do
zrozumienia, że Urszula nie powinna się niczego
spodziewać. Nie chciała jego słowom przypisywać
innego znaczenia, chociaż serce jej domyślało się, o co
mu chodzi. Przecież w głosie Lersena drgały
tak ciepłe, tkliwe nuty...
Wahała się przez chwilę, po czym odparła zmieszana:
- Nie wiem, czy dobrze zrozumiałam pana... Jestem
dzieckiem natury, prostą, niemądrą dziewczyną... Czyż
człowiek tak mądry i wykształcony może mieć jakieś
zadowolenie, rozmawiając ze mną?
Lersen pochylił się ku niej i spojrzał jej głęboko w oczy.
- Nazwała się pani dzieckiem natury. W pewnym sensie
jest to prawda. Lecz rozmawiając z panią, doznaje się
dziwnego uczucia. Ma się wrażenie, że żyje się
głębokim życiem wewnętrznym. Nagromadziła pani w
swej duszy nieprzebrane skarby, które mogłaby pani
hojnie rozdzielić między ludzi...
Fryda z uśmiechem potrząsnęła głową.
- To, co mam do powiedzenia, musi się panu chyba
wydawać bardzo proste i niemądre.
- Proste - tak! Ale niemądre? Pani sama nie wierzy
temu. Wszystko co pani mówi jest piękne, jasne i
uczciwe. Wypływa ze zdrowego rozsądku i gorącego
serca. To właśnie jest piękne! Pierwszy raz mogę tak
szczerze mówić z kobietą, nie mając potrzeby uciekać
się do frazesów i konwencjonalnych kłamstw. Jestem
wdzięczny przeznaczeniu, które pozwoliło mi spotkać
panią. Dla pani... tak, dla pani byłoby lepiej, gdyby
mnie pani nie poznała...
Ostatnie wyrazy brzmiały boleśnie i ponuro. Fryda
spojrzała na niego z ogromną powagą i rzekła:
- Los nie chciał mnie jednak pozbawiać tak wielkiej
radości...
- Radości? A jeżeli nasze spotkanie nie przyniesie pani
nic prócz cierpienia? Człowiek taki jak ja - w rozterce
ze światem i z sobą - nie może innym dawać radości...
- A jednak to przecież wielka radość, gdy poznaje się
wartościowego człowieka...
- A pani uważa mnie za takiego?
- Bez wątpienia.
- A jeżeli przeznaczenie postanowi, żebym sprawił pani
ból? Jeżeli wbrew mej woli będzie pani cierpieć z mego
powodu? Czy i wtedy nazwie pani naszą znajomość
korzystną dla siebie?
- Nie jest to przecież zależne od ludzi. Nieraz zupełnie
bezwiednie sprawiają sobie nawzajem ból lub radość.
Rządzi nami ślepy los. Bywają wszakże cierpienia
posiadające większą wartość od radości. Ja przyjmę z
rąk losu wszystko, cokolwiek mi przyniesie.
Obrzucił ją spojrzeniem tak pełnym bólu, a zarazem
bezgranicznej tkliwości, że dreszcz wstrząsnął jej
postacią.
- O, panno Frydo! Jakże szczęśliwy musi być
mężczyzna, któremu wolno będzie wyciągnąć ręce po
panią... który znajdzie w pani dozgonną towarzyszkę
życia. Jakże nieszczęśliwy jest ten człowiek, który ma
związane ręce, który musi nosić na sobie piętno hańby,
jeżeli nie nastąpi jakiś cud! Ach, co też ja mówię... Nie
wolno mi przemawiać w ten sposób do pani, nie
wolno... dopóki nie stanie się ten cud... Niech mi pani
przebaczy... niech mi pani przebaczy... - mówił
stłumionym, urywanym głosem.
Fryda widziała, jak Lersen cierpi, widziała w jego
oczach bezgraniczną rozpacz i głębokie zwątpienie.
Niewymowne współczucie ściskało jej serce.
Złożyła ręce i rzekła drżącym głosem:
- Niech się pan tak nie męczy, proszę, proszę, niech się
pan uspokoi... Nie mam panu nic do wybaczenia, widzę,
że pan cierpi. Ach, to zasmuca mnie tak bardzo... Nie
potrafię spokojnie patrzeć na cierpienie
najobojętniejszego człowieka, współczuję każdemu... O
ileż większego bólu doznaję, patrząc na pańskie
katusze. Niech pan nie rozpacza! Bóg doświadczył pana
ciężko, Bóg zmiłuje się nad panem. Nie nakłada on na
nasze barki więcej, niż możemy znieść... A jeśli nawet
[ Pobierz całość w formacie PDF ]