[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Przynajmniej starała się mu je zasygnalizować.
- Będzie startował w wyborach na burmistrza - lekko
odpowiedziała Kamila. - Zechce pokazać, że ma dobre serce.
A tak poważnie, mamy wielki dom, nawet jej nie zauważy.
Pożegnały się z Kamilą przed domem jej ciotki.
Odjeżdżając z Borysem, który w kilka minut po nie
przyjechał, pomachały jej ręką. I ona też im pomachała.
*
Kiedy mijały kolejne godziny, a Julia się nie budziła i
stało się jasne, że nie wiadomo, kiedy się obudzi: za dzień czy
za dwa, stała obecność kogoś bliskiego przy jej łóżku zaczęła
być nawet pożądana.
- Ja mogę siedzieć non stop - zaoferowała się od razu
Ramona, przyzwyczajona do czuwania przy bliskich.
- Będziemy się zmieniać. Po co ma którakolwiek siedzieć
non stop - Magda na to.
- Ustalimy plan! - ożywiła się nagle Kamila, ale Magda
zaraz zmroziła ją wzrokiem, więc szybko się poprawiła: - Z
drugiej strony... jesteśmy tylko my trzy.
- Potrafimy liczyć do trzech - zaczęła przesadnie słodkim
głosem Magda - i pewne kombinacje w ramach tej liczby,
mam nadzieję, zapamiętać.
- Przestańcie sobie dogryzać - wtrąciła się Ramona. - W
dodatku przy Julii.
Zgodziły się w jednej chwili: raz przyjdą tak, raz siak. A
co to w końcu za różnica. Przy dobrej zmianie mogły na
krótkie chwile wszystkie naraz wejść na salę, mogły naraz
mówić do niej, nie odczuwając ciężaru i niezręczności
chwilowej ciszy, kiedy nie wiadomo było już, co powiedzieć.
Kiedy były razem, łatwiej było mówić, bo wtedy właściwie
rozmawiały ze sobą, komentowały, coś wspominały i wtedy
co chwila jedna lub druga zwracała się do Julii ze słowami:
Pamiętasz, Julia?" albo: Niezły był wtedy ubaw, co?". Na
sali był jeszcze tylko jeden pacjent, starszy mężczyzna po
jakiejś ciężkiej operacji - nawet nie spytały po jakiej. Ciągle
spał, a kiedy nie spał, patrzył w sufit, nie przeszkadzały mu.
Każdy grymas na twarzy Julii, każdy ledwo zauważalny
ruch powieki brały natychmiast za symptom wybudzenia i
wołały pielęgniarkę lub przechodzącego lekarza, że trzeba coś
zrobić, pomóc jej w jakiś sposób, zareagować... Wkrótce
wyjaśniono im, że kiedy pacjentka wybudzi się naprawdę,
będą o tym wiedziały ponad wszelką wątpliwość, a do tego
czasu dobrze by było, gdyby nie wszczynały co chwilę alarmu
i nie zawracały personelowi głowy. Bo i tak ma co robić.
Po upływie doby zrozumiały, że pewnych rzeczy
przeskoczyć się nie da. Przede wszystkim musiały się wyspać.
Hotel w pobliżu szpitala był błogosławieństwem. Kamila
przedłużyła pobyt o jeszcze jedną dobę. Zaraz potem zmieniła
zdanie: nie, o dwie. Nawet jeśli Julia obudzi się wcześniej,
któraś z nich będzie musiała zostać, zorientować się, jak długi
pobyt w szpitalu przepiszą jej lekarze, w jakim jest naprawdę
stanie i jak zaawansowanej opieki będzie wymagać po
powrocie do domu.
Po ustaleniu tych wszystkich spraw odetchnęły z ulgą, bo
przynajmniej coś było wiadome: przynajmniej to, jak mają się
dalej zachowywać. Magda pochyliła się nad Julią i ujmując jej
dłoń, odezwała się ciepłym głosem:
- Ty tu sobie śpisz i śpisz, a my zaraz zaczniemy mieć
halucynacje. Ja już chyba mam: widziałam tego przystojniaka
Clooneya z Ostrego dyżuru" na korytarzu. Pora się porządnie
wyspać. Ramona z tobą zostanie, ona ostatnia spała. -
Pocałowała ją delikatnie w policzek i dodała cicho: - Jakbyś
mogła poczekać z przebudzeniem do mojego dyżuru, co?
*
Właściciel dużego sklepu za stacją benzynową, u którego
Julia zawsze robiła zakupy, przyznał, że owszem, była przed
południem, załadowała cały bagażnik, bo u niego jest
wszystko. Co tydzień robi tu zakupy, a tak to jej wcale nie
widać. A kiedy tamte trzy mają przyjechać, to wtedy wie, bo
dodatkowo zamawia wcześniej to francuskie wino, z którym
ma, prawdę mówiąc, trochę zachodu, ale już trudno, czego to
się nie robi dla klienta. A zwłaszcza dla Julii. Nie zauważył,
żeby była jakaś inna, żeby inaczej się zachowywała, nie. A
skąd, nie marudziła długo, ona nigdy nie marudzi, bierze to,
co jej potrzebne, płaci i zanosi do samochodu. Kiedyś to
jeszcze pogadała, pośmiała się, a teraz, odkąd ma te kłopoty z
bankiem... W mózgu Leskiego włączyła się czerwona lampka.
A jednak!
- Z bankiem?
- Obiło mi się to i tamto o uszy. Do mnie tu jeszcze ludzie
przychodzą po normalne zakupy, o coś spytają, coś powiedzą,
nie tak jak w tych waszych supermarketach. Bo ona to nie, nic
nie powie, nawet szkoda pytać. Ani o sobie, ani o kim innym.
A jak się nawet zapytać, to zawsze w porządku, dziękuję...
- Co konkretnie z tym bankiem? - Leski spróbował
sprowadzić rozmowę na właściwe tory.
- A co! Mąż ją zostawił z długami, to nabrała kredytów,
żeby jakoś to wszystko, co jej ojce zostawiły, uratować, a nie
oddać za marne grosze Jakimowskiemu, bo on już by takiej
okazji nie przepuścił. Nawet jakby mu nie chciała sprzedać,
toby kogoś podstawił...
- Miała z nim już jakieś problemy?
- No przecież cały czas. Panie, ten człowiek, jakby mógł,
toby wszystko wykupił. Jeszcze jak jej ojce żyły... I tego, no...
Chyba jej ostatnią ratę cofnęli w banku, Jaśka Kapusta
mówiła, ona tam siedzi w dziale kredytów. Akurat chyba nie
w porę i bez pomyślunku, bo wiadomo, że ją zablokowały
przed samym sezonem. Po świętach, jakby sprzedała ryby,
zarobiłaby, nie zarobiła, ale przynajmniej kredyt by oddała...
Nie chciałem o nic wypytywać, bo szkoda takich ludzi, co od
dziecka na coś pracują i chce im się to odebrać. Nawet te
zakupy od jakiegoś roku to już skromniejsze robiła, gryzła się
czymś, to było na oko widać. Jakimowski nie zabrał, to bank
zabierze, i jeszcze może taniej, bo to ich metoda, a wiadomo,
że kredytu inaczej jak pod zastaw wszystkiego nie dali. Nie
chciałem się narzucać, chociaż ja wdowiec, ona wdowa, we
dwoje coś by się zaradziło. Raz powiedziała nie, nachalny nie
jestem.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]