[ Pobierz całość w formacie PDF ]
chwili zwłoki wolną męką umorzyć. Na tom go dał pokrzepić, by zniósł więcej i nie zamarł zbyt
rychło. Każę mu szpikulce wbijać za pazury, skórę cienkiemi pasmarni odzierać, gorącem żelazem
szczypać, i sto gor- szych jeszcze mąk wymyślę. I tutaj, obok twej sypialni, dam go na męki, byś
słyszała, jak będzie wył od rana do nocy i od nocy do rana, odpoczynku podczas zażywając, winem
starem się krzepiąc, by dłużej uciecha ta trwać mogła, zanim ostatnią parę puści...
Dość! wydarło się z piersi dziewczyny.
Tyle było rozpaczliwej energji w tym jednym wyrazie, że Szczepan urwał i tylko wciąż
wpatrywał się w Hanusię, jakby chciał wzrokiem przebić dłonie, któremi osłoniła przed wzrokiem
tym oblicze. Ona zaś stała przez chwilę nieruchoma, wreszcie ręce odjęła od twarzy i oczy bez
trwogi ale i bez blasku, tępe i szkliste, zwróciła na młodego Turobojskiego.
Zgadzam się! rzekła głucho. Wiedz mnie do księdza... Tylko jego puść przedtem!
Puszczę go, ale potem!
Ona ręce wyciągnęła przed siebie, nagłym strachem zdjęta.
Nie, nie! jęknęła. Nie tu! Nie tu! Nie teraz!
Teraz właśnie... Albo jeśli wolisz, każę mu na poczekaniu w twoich oczach odedrzeć
kawał skóry i ranę balsamem z gorącej smoły zalać!
Panienka pochwyciła się rękoma za głowę.
Milcz! Milcz! krzyknęła. Rób ze mną co chcesz! I Bóg niech cię sądzi!
On skłonił się jej z szyderczem uszanowaniem.
Niechże spełnia się twoja wola. Wiedziałem, że zgodzi się z moją!
I klasnął w dłonie.
Drzwi z obu stron rozwarły się naoścież i w progach stanęło kilku ludzi.
Wołać mi tu całą służbę zamkową, co starszych i lepszych, rozkazał młody pan,
dumnie podnosząc głowę. Ty, Wasyl, sprowadz tu z pół tuzina tych opojów z pod podłogi, niech
patrzą i słyszą, by potem mogli świadczyć. A gdy tu już wszyscy staną, idz znów osobno po jaśnie
wielmożnego dziedzica na Horodyszczu. Niechże i jego oczy napasą się widokiem mojej fortuny,
nim powróci do swych zamków a włości!
Wasyl, najstarszy po Makarze z semenów, skłonił się i wyszedł, żeby niedługo potem
wrócić w towarzystwie panów Deręgiewicza, Jarosińskiego i Brzechwy oraz trzech innych
poważniejszych posesjonatów, używających obecnie frasobliwego wczasu w lochach łazuńskich.
Ujrzawszy swych więzniów, Szczepan w boki się wziął i począł przyglądać się im z
szyderczym uśmiechem.
A co, wielmożni mościowie? Podoba się miłościom waszym gościna w tym naszym
zameczku? Tak wam tu było pilno, takeście się tu wdzierali, i ot, jesteście, gdzieście chcieli być,
jeno, że Aazuń tak was chętliwie gości, że i nie puszcza, chociażbyście i chcieli wyjść!
Zachychotał głośno, rad z trafnego żartu, a dwór cały, licznie zgromadzony, dokoła ścian i
przy drzwiach otwartych, pośpieszył zawtórować śmiejącemu się panu.
Ale szlachcie, z wyjątkiem osowiałego całkiem
Brzechwy, zwłaszcza zaś panu Bartłomiejowi, nie w smak poszedł żart młodego
Turobojskiego.
Jeśli nas poto wołał, by z naszej nędzy szydzić i poniewierać nami, żeśmy w łykach, to
wolej wróć nas pod podłogę, bo w piwnicy nikt nam przynajmniej nie urąga.
Towarzysze, oprócz Brzechwy, energicznie potakiwali jego słowom.
Chamska to maniera, nie rycerska, uwięzionemu urągać i natrząsać się z więznia w
łykach!
Pełną masz gębę i dufnie spozierasz, bo wataha zbrojnych przy tobie! Inaczejbyś
śpiewał, spotkawszy się z nami samowtór w stepie!
Albo i samosześć! Nad bezbronnym jeno i głodem morzonym on taki mocny!
Ubij, kiedy wola, ale wara ci nami pomiatać! Szczepan znów zaśmiał się na całe gardło i
aż ręce zatarł z wielkiej uciechy.
Theatrum! zawołał. Prawe theatrum! Niema co i mówić! Djabelska fantazja w tych
oberwańcach! Tak właśnie, jakby każdy z ichmościów miał za sobą stu hajduków! Ale hola,
mościpankowie! Tu nie sejmik i nie jarmark, i nie to szlacheckie śmietnisko, na którem wasza wola
i wasze prawo! Tu ja pan i jeśli zechcę, to wsypię każdemu po trzysta batogów, albo i na te paliki
powbijam, które tam streczą na dziedzińcu, i co mi kto zrobi?
W politycznym narodzie żyjemy, a nie wśród barbarów! ozwał się drżącym z
oburzenia głosem pan Oswiejko, stary, buńczuczny szlachcic o cholerycznej twarzy, szarpiąc
niecierpliwie pas w miejscu, w którem zazwyczaj wisiała mu, pobrzękując przy każdym ruchu,
karabela. Cóżto, z poddańczukami masz waść sprawę , czy co? A toć przecież są jakoweś leges
w tym kraju, a za mniejsze gwałty kat nagradza!
Na cóż to zeszło naszemu rycerstwu, jęknął żałośnie pan Bartoszewicki; gdzież się
wolność złota podziała i szlacheckie przywileje, że takich słów musimy tu słuchać!
Ale pan Jarosiński wysforował się na sam przodek, czerwony jak burak, wymachując
młyńca rękoma pod samą piersią Turobojskiego.
Zdrajco! piszczał najdonioślejszym swym dyszkantem. Znęcać się nad nami
myślisz, jako Tatar, ale poczekaj! Zapłacisz nam jeszcze z nawiązką!
Milcz, psie! ryknął Szczepan, uderzając małego szlachcica w piersi pięścią tak
potężnie, że ów jęknął, krwią plując. Szczepan wyrwał nóż z za pasa i rzucił się za nim, chcąc go
przebić.
Deręgiewicz wraz z panem Oswiejką zasłonili ogłuszonego Jarosińskiego.
Nas zgnij przedtem! krzyczał pan Bartłomiej. Ale młody Turobojski oprzytomniał już.
Nie czas myszy kota drażnić, gdy ją trzyma w pazurach mruknął. Godziłoby się
ichmościom o tem pamiętać! Ale mniejsza z tem! Nie na kłótnie ja was tu wezwałem, bo i jakaż
tam kłótnia między panem a niewolnikami? Owszem, na zgoła weselsze rzeczy tu przybyliście. Oto
bowiem dziś dzień wielce radosny dla mnie i dla stryjecznej mojej, tu obecnej jejmość panny
starościanki, bo wnet przy tym ołtarzu mamy sobie ślubować.
Mówiąc te słowa, dał znak służbie ściśniętej we drzwiach, by się rozstąpiła i zdumionym
oczom szlachty ukazał się ołtarz, gorejący światłem i pleban w kapie.
Na Boga! Co to jest? wyrwało się Deręgiewiczowi.
A z kąta ozwał się chrapliwy, nabrzmiały wściekłością pisk Jarosińskiego, który wciąż
krwią broczył:
To gwałt! Raptus puellae! Przymus! Infamia! Veto!
Ale Szczepan zdawał się nie słyszeć tych protestów i zwzrócił się do Hanusi, która była
dotychczas, narówni z ojcem, niemym i nieruchomym świadkiem tej sceny.
Powiedz waćpanna, rzekł jej, popierając słowa nakazującem spojrzeniem. azali
chcesz pójść za wolą swego rodzica i za własną wolą, ślubując mi afekt dozgonny?
Ona przez chwilę nic nie odpowiadała, jakby nie słysząc pytania. Turobojski pochylił się
wówczas ku niej tak, że ustami dotykał niemal jej ucha, i szepnął bardzo cicho.
Mów prędko i niech uwierzą, że to dzieje się po twej woli, bo inaczej wnet dam go na
męki!
A głośno powtórzył pytanie.
Rzeknij - że i zadeklaruj tym ichmościom, com ich tu na świadków moich godów
przyzwał, azali to dzieje się z wolą twoją, czy nie?
Ona twarz odwróciła od niego, przechylając na bok całą postać, by dalej się znalezć, ale
zarazem skłoniła głowę automatycznym ruchem.
Z wolą rzekła głucho.
O, biada syknął pan Bartłomiej. I dodał ciszej:
Biedny nasz rotmistrz!
A równocześnie z pod ściany rozległ się pisk Jarosińskiego:
Rety! Rety!
Ale Szczepan podniósł dumnie głowę i rzucił dokoła, triumfujące spojrzenie, zatrzymując je
nieco dłużej przy wydłużonych obliczach swych jeńców. Poczem skinął na Wasyla.
Masz tu klucz! Idz i przyprowadz tamtego z Horodyszcza!
[ Pobierz całość w formacie PDF ]