[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ten, całkowicie niezrozumiały i bezsensowny w tym danym szeregu zdarzeń, da się chyba
wytłumaczyć jako pewnego rodzaju automatyzm szczątkowy, bez antecedensów i bez
ciągłości, jako pewnego rodzaju złośliwość obiektu, przeniesiona w dziedzinę psychiczną.
Radzimy czytelnikowi zignorować go z równą lekkomyślnością, jak my to czynimy. Oto
jego przebieg:
W chwili gdy mój ojciec wymawiał słowo  manekin , Adela spojrzała na zegarek na
bransoletce, po czym porozumiała się spojrzeniem z Poldą. Teraz wysunęła się wraz z
krzesłem o piędz naprzód, podniosła brzeg sukni, wystawiła powoli stopę, opiętą w czarny
jedwab, i wyprężyła ją jak pyszczek węża.
21
Tak siedziała przez cały czas tej sceny, całkiem sztywno, z wielkimi, trzepoczącymi
oczyma, pogłębionymi lazurem atropiny, z Poldą i Paulina po obu bokach. Wszystkie trzy
patrzyły rozszerzonymi oczami na ojca. Mój ojciec chrząknął, zamilkł, pochylił się i stał
się nagle bardzo czerwony. W jednej chwili lineatura jego twarzy, dopiero co tak rozwi-
chrzona i pełna wibracji, zamknęła się na spokorniałych rysach.
On - herezjarcha natchniony, ledwo wypuszczony z wichru uniesienia - złożył się nagle
w sobie, zapadł i zwinął. A może wymieniono go na innego. Ten inny siedział sztywny,
bardzo czerwony, ze spuszczonymi oczyma. Panna Polda podeszła i pochyliła się nad
nim. Klepiąc go lekko po plecach, mówiła tonem łagodnej zachęty: - Jakub będzie roz-
sądny, Jakub posłucha, Jakub nie będzie uparty. No, proszę... Jakub, Jakub...
Wypięty pantofelek Adeli drżał lekko i błyszczał jak języczek węża. Mój ojciec pod-
niósł się powoli ze spuszczonymi oczyma, postąpił krok naprzód, jak automat, i osunął się
na kolana. Lampa syczała w ciszy, w gęstwinie tapet biegły tam i z powrotem wymowne
spojrzenia, leciały szepty jadowitych języków, gzygzaki myśli...
22
TRAKTAT O MANEKINACH
Ciąg dalszy
Następnego wieczora ojciec podjął z odnowioną swadą ciemny i zawiły swój temat.
Lineatura jego zmarszczek rozwijała się i zawijała z wyrafinowaną chytrością. W każdej
spirali ukryty był pocisk ironii. Ale czasami inspiracja rozszerzała kręgi jego zmarszczek,
które rosły jakąś ogromną wirującą grozą, uchodząc w milczących wolutach w głąb nocy
zimowej. - Figury panopticum, moje panie - zaczął on - kalwaryjskie parodie manekinów,
ale nawet w tej postaci strzeżcie się lekko je traktować. Materia nie zna żartów. Jest ona
zawsze pełna tragicznej powagi. Kto ośmiela się myśleć, że można igrać z materią, że
kształtować ją można dla żartu, że żart nie wrasta w nią, nie wżera się natychmiast jak los,
jak przeznaczenie? Czy przeczuwacie ból, cierpienie głuche, nie wyzwolone, zakute w
materię cierpienie tej pałuby, która nie wie, czemu nią jest, czemu musi trwać w tej gwał-
tem narzuconej formie, będącej parodią? Czy pojmujecie potęgę wyrazu, formy, pozoru,
tyrańską samowolę, z jaką rzuca się on na bezbronną kłodę i opanowuje, jak własna, ty-
rańska, panosząca się dusza? Nadajecie jakiejś głowie z kłaków i płótna wyraz gniewu i
pozostawiacie ją z tym gniewem, z tą konwulsją, z tym napięciem raz na zawsze, za-
mkniętą ze ślepą złością, dla której nie ma odpływu. Tłum śmieje się z tej parodii. Płacz-
cie, moje panie, nad losem własnym, widząc nędzę materii więzionej, gnębionej materii,
która nie wie, kim jest i po co jest, dokąd prowadzi ten gest, który jej raz na zawsze nada-
no.
Tłum śmieje się. Czy rozumiecie straszny sadyzm, upajające, demiurgiczne okrucień-
stwo tego śmiechu? Bo przecież płakać nam, moje panie, trzeba nad losem własnym na
widok tej nędzy materii, gwałconej materii, na której dopuszczono się strasznego bezpra-
wia. Stąd płynie, moje panie, straszny smutek wszystkich błazeńskich golemów, wszyst-
kich pałub, zadumanych tragicznie nad śmiesznym swym grymasem.
Oto jest anarchista Luccheni, morderca cesarzowej Elżbiety, oto Draga, demoniczna i
nieszczęśliwa królowa Serbii, oto genialny młodzieniec, nadzieja i duma rodu, którego
zgubił nieszczęsny nałóg onanii. O, ironio tych nazw, tych pozorów!
Czy jest w tej pałubie naprawdę coś z królowej Dragi, jej sobowtór, najdalszy bodaj
cień jej istoty? To podobieństwo, ten pozór, ta nazwa uspokaja nas i nie pozwala nam py-
tać, kim jest dla siebie samego ten twór nieszczęśliwy. A jednak to musi być ktoś, moje
panie, ktoś anonimowy, ktoś grozny, ktoś nieszczęśliwy, ktoś, co nie słyszał nigdy w
swym głuchym życiu o królowej Dradze...
Czy słyszeliście po nocach straszne wycie tych pałub woskowych, zamkniętych w bu-
dach jarmarcznych, żałosny chór tych kadłubów z drzewa i porcelany, walących pięściami
w ściany swych więzień?
W twarzy mego ojca, rozwichrzonej grozą spraw, które wywołał z ciemności, utworzył
się wir zmarszczek, lej rosnący w głąb, na którego dnie gorzało grozne oko prorocze. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl