[ Pobierz całość w formacie PDF ]
duńskimi wojskowymi i duńskimi lekarzami (oraz Duńskim Związkiem
Szachowym?) uknuł spisek, który do dzisiejszego dnia działa po to, żeby
mnie skompromitować.
Byłoby oczywiście naiwnością myśleć, że przestałem być dla
Landera zagrożeniem tylko dlatego, że wyeliminowana została Frida.
Zwłaszcza że stałem się głównym świadkiem zarówno wydarzeń w
Danii, jak i jej ostatniej doby życia w Szwecji. Kiedy Lander umarł,
jakieś dziesięć lat temu, myślałem (co za naiwność), że nareszcie ustanie
aura podejrzliwości wokół mojej osoby. Ale nie. Nawet po śmierci
Landera nie udało mi się pozbyć nadzoru policyjnego, który
uniemożliwia mi przynależność do Duńskiego Związku Szachowego i
branie udziału w organizowanych przezeń turniejach.
Niebezpiecznym aspektem każdego dobrze zorganizowanego spisku
jest to, że działa on niejako automatycznie, rzucając cień podejrzeń na
ofiarę. (Przeczytaj to zdanie kilkakrotnie. Jest prawdziwe i stanowi
zarówno podsumowanie gorzkich doświadczeń całego naszego życia,
jak i ogólną przestrogę dla innych, odnosząc się nie tylko do mojego
skromnego choć zawikłanego losu). Skarżąc się, tak jak ja, na równie
dotkliwe prześladowania, człowiek zwykle zaczyna uchodzić za
pomylonego. (I istotnie często na tym się kończy). (Ostatnie zdanie też
przeczytaj, jeśliś tak uprzejmy, parę razy).
Mam nadzieję, że to co do minuty dokładne zrelacjonowanie
wydarzeń z dwudziestego dziewiątego i trzydziestego czerwca 1954
roku przekona Cię, że jestem przy zdrowych zmysłach. I że raz na
zawsze można by rozwiązać zagadkę Fridy Lander, gdyby tylko udało
się przedstawić fakty bez ingerencji wywiadu wojskowego, Ministerstwa
Zdrowia czy Duńskiego Związku Szachowego.
Dwudziestego dziewiątego czerwca: póznym popołudniem, gdy już
wszyscy byli na miejscu, pojawił się, nieproszony, o ile mi wiadomo,
gość. Mężczyzna na motocyklu. Był przyjacielem Fridy, częścią jej
burzliwego życia. Zauważ, że podawał się za cywila. Tyle że nie
pofatygował się przyjechać cywilnym pojazdem. Motocykl należał do
wojska! Był przegrzany, jakby stał na słońcu, i mocno zalatywał
benzyną. No, ale też i facet przybył jakoby z Bornholmu (?!). Przyjechał
w ekspresowym tempie, niczym na rozkaz. Czy możesz mnie winić za
to, że jeśli nie wtedy, to przynajmniej dzisiaj wnioskuję, że facet był
wysłannikiem czy agentem wywiadu; a co za tym idzie
najprawdopodobniej i Holgera Landera?
Miałem pózniej okazję bliżej przyjrzeć się historii tej osoby. W
czasie wojny był najemnym mordercą. Jeszcze zanim wywiad (czyli
Lander) poszczuł go na Fridę, miał na sumieniu życie przynajmniej
jednego człowieka.
Tego wieczoru ów najemny morderca zepchnął na drugi plan
mężczyznę, który towarzyszył Fridzie w podróży do Szwecji: tego
pisarza, którego nazwisko gdzieś się, niestety, zawieruszyło w mojej
teczce z aktami sprawy. (Czy nie miał na imię Jon?) Morderca spędził
noc w pokoju Fridy. Ty i ja, nawiasem mówiąc, graliśmy tego wieczoru
w szachy, mam to w aktach. Ty grasz czarnymi, obrona sycylijska, ale
blokujesz swoje figury i roztropnie poddajesz się po szesnastu
posunięciach. To całkiem usprawiedliwione, bo tego wieczoru, przed
zaćmieniem, pochłania Cię co innego. A pózniej leżysz w namiocie,
widzę światło Twojej latarki, ponieważ sam mam kłopoty z zaśnięciem i
stoję w oknie. Zastanawiam się, czy nie wyjść i nie zaproponować Ci
jeszcze jednej partii, ale rozmyślam się, bo jakieś dwa nocne marki
ciągle puszczają nieznośnie rozpraszającego uwagę walca Tennessee .
Już świta, gdy po bezsennej nocy znów staję w oknie. Poranny
brzask jest przepiękny. Widzę kobietę, która myje się, stojąc w balii, i
wcale się nie zasłania. To Frida, i muszę przyznać, że nie od razu
odwracam wzrok. Wręcz przeciwnie. Choć nasza przyjazń opiera się na
logice gry w szachy, to przez krótką chwilę logika zupełnie nie wchodzi
w grę.
Domyślam się, że jej skóra jest mokra i lśniąca, ale też zapewne
blada lato właściwie jeszcze się nie zaczęło. Być może, bez okularów,
mój węch jest wyostrzony, bo zdaje mi się, że czuję zapach siarczanego
mydła, którym się namydla a może, najzwyczajniej w świecie, dolatuje
mnie zapach brzeziny i wilgotnego mchu?
I nagle oboje słyszymy ten sam dzwięk. Ludzki gwizd. Gwizd
dolatuje ze skraju lasu, więc i Frida, i ja spoglądamy w stronę brzóz,
których wierzchołki muska właśnie poranne słońce.
Mężczyzna jak już odgadłeś w mundurze, wychodzi na skraj
polany i macha ręką do Fridy.
Frida macha do żołnierza, zsuwa ręcznik i wkłada jasny szlafrok
kąpielowy. Idzie ku mężczyznie, on ku niej, i spotykają się niedaleko
twojego namiotu. Obejmują się. Trwa to bardzo długo. %7łołnierz odwija
Fridę z szlafroka, ona się śmieje, i stoją tak przez chwilę, całując się, aż
w końcu Frida się uwalnia, podnosi szlafrok i niedbale zarzuca go na
siebie.
Dopiero wtedy naprawdę czuję się jak podglądacz, kiedy idę (nie
biegnę!) do nocnego stolika i wkładam okulary. Gdy znów wracam do
okna, Frida i żołnierz trzymają się za ręce i rozmawiają, odwróceni do
mnie plecami. Frida śmieje się i daje mu żartobliwego kuksańca. Gdybyś
jeszcze nie spał w swoim namiocie, Allanie, to na pewno byś słyszał, jak
on ją wabi w pułapkę! W chwilę pózniej, ręka w rękę, idą w kierunku
brzeziny. Znów się całują, po czym żołnierz znika między drzewami.
Wygląda na to, że się umówili. Jestem co prawda w okularach, ale
niestety, ciągle jeszcze widzę tylko jego plecy. Stoję tak, mając dziwne
wrażenie, że skądś go znam. Ale może ponosi mnie wyobraznia?
Tak czy inaczej, Frida wraca powoli do swojej balii, a ja z bijącym
[ Pobierz całość w formacie PDF ]