[ Pobierz całość w formacie PDF ]

jeszcze mogą od nich otrzymać?
- Hmmm. Tak. - Theonax uniósł głowę. Na chwilę w jego oczach pojawiła się niepewność. - To prawda. Co pro-
ponujesz?
- Są teraz w rozsypce - mówił Delp z rosnącym entuzjazmem. - Jestem pewien, że niepowodzenie wpłynęło na
nich demoralizująco. I oczywiście utracili cały ten ich ciężki sprzęt. Jeśli uderzymy mocno, może już być po wojnie. Mu-
simy przede wszystkim zadać ciężkie straty ich całej armii. Będą wtedy musieli ustąpić i oddać nam ten kraj, lub wyginą
całkowicie jak owady, gdy nadejdzie ich czas narodzin.
- Tak - Theonax uśmiechnął się z zadowoleniem. - Jak owady. Jak brudne, parszywe owady. Nie pozwolimy im
odlecieć, kapitanie.
- Zasługują, aby dać im szansę - zaprotestował Delp.
- To sprawa wyższej polityki, kapitanie, i ja będę o tym decydował.
- Wybacz... panie - powiedział Delp. - Czy admirał - dodał po chwili - ma zamiar oddać znaczną część naszych
wojsk pod komendę... jakiegoś odpowiedzialnego oficera z rozkazem wytropienia Lannachów?
- Nawet nie wiesz, gdzie się teraz znajdują?
- Mogą być gdziekolwiek na wzgórzach, panie. Oczywiście, mamy jeńców, których można zmusić, by wskazali
nam drogę i udzielili informacji. Wywiad twierdzi, że kwatera główna Lannachów jest w miejscu zwanym Salmenbrok.
Ale, oczywiście mogli też zniknąć gdziekolwiek, dosłownie zapaść się pod ziemię. - Delp zadygotał. Jego świat składał się
z pojedynczych wysp i płaskiego horyzontu na morzu; zbocza gór napawały go przerażeniem. - Teren dostarcza mnóstwa
okazji do ukrycia. Ta kampania nie będzie łatwa.
- Jak proponujesz ją przeprowadzić? - zapytał Theonax gderliwie. Nie lubił, żeby przy okazji obchodów zwy-
cięstwa i sutej uczty przypominać mu, że przed nim jest jeszcze wiele ofiar, które miał ponieść w tej wojnie.
- Trzeba zmusić ich do wystąpienia w otwartej bitwie, panie. Chciałbym zabrać nasze główne siły oraz kilku
miejscowych przewodników, których zmuszę do udzielenia nam pomocy i ruszyć od miasta do miasta tam na górze, syste-
matycznie równając z ziemią cokolwiek napotkamy, paląc lasy i zabijając zwierzynę. Nie dać im szansy do polowań z na-
gonką, z których czerpią pożywienie dla kobiet i dzieci. Prędzej czy pózniej, raczej prędzej będą musieli zebrać wszystkie
siły i wyjść nam naprzeciw. Wtedy ich pokonam. - Rozumiem - skinął głową Theonax. - A jeśli oni ciebie pokonają? - do-
dał z uśmieszkiem.
- Niemożliwe.
- Napisane jest: Gwiazda Przewodnia świeci nie tylko jednemu narodowi wybranemu.
- Admirał wie, że wojna zawsze niesie jakieś ryzyko. Lecz jestem przekonany, że mój plan jest mniej niebezpiec-
zny niż oczekiwanie tu w dole, aż Ziemianie wymyślą jakieś nowe diabelstwo.
Palec Theonaxa dzgnął Delpa. - Aha! Zapomniałeś, że wkrótce skończy się im żywność? Możemy ich nie brać
pod uwagę.
30 / 50
Poul Anderson - Wojna skrzydlatych
- Zastanawiam się...
- Cisza! - piskliwie krzyknął Theonax.
- Nie zapominaj - dodał po chwili - że te twoje olbrzymie siły ekspedycyjne pozostawią Flotę bez odpowiedniej
obrony. A bez Floty, bez tratw, jesteśmy skończeni.
- Och, panie, nie obawiaj się ataku... - zaczął Delp z ożywieniem.
- Obawiać się?! - nadął się Theonax. - Kapitanie, sugestia, że admirał nie jest... w pełni kompetentny jest zdradą
stanu.
- Nie miałem na myśli...
- Nie będę wyciągał z tego konsekwencji - rzekł gładko Theonax. - Jednakże albo upokorzysz się całkowicie, bła-
gając o przebaczenie, albo precz stąd.
Delp uniósł się. Wargi jego rozchyliły się ukazując kły; instynkt rasowy wywodzący się od drapieżnych przodków
pociągał go do rozerwania gardzieli przeciwnika. Theonax skulił się, gotów wrzeszczeć o pomoc.
Bardzo powoli Delp opanował się. Już, już kierował się do wyjścia. Zatrzymał się, ściskając pięści, a błony jego
skrzydeł nabiegły krwią.
- No więc? - uśmiechnął się Theonax.
Jak zepsuty mechanizm Delp padł na brzuch. - Poniżam się - wymamrotał. - Zjadam twoje odchody. Oświadczam,
że moi ojcowie byli niewolnikami twoich. Jak ryba w sieci błagam, dysząc, o przebaczenie.
Theonax rozkoszował się każdym słowem. Dodatkowej przyjemności dostarczała mu świadomość, że Delp tak
sprytnie dał się złapać w pułapkę między swą dumę i chęć służenia Flocie.
- Bardzo dobrze, kapitanie - rzekł admirał, gdy ceremonia dokonała się. - Bądz wdzięczny, że nie żądałem
poniżenia wobec wszystkich. Teraz chcę usłyszeć, co masz do powiedzenia. Zdaje się, że mówiłeś coś o zabezpieczeniu
tratw.
- Tak... tak, panie. Mówiłem, że... tratwy nie potrzebują obawiać się wroga.
- Naprawdę? Rzeczywiście leżą na szerokim morzu, ale nie tak daleko, by nie można było do nich dolecieć
w ciągu paru godzin. Co powstrzyma armię Stada przed zgromadzeniem się w górach, o czym nie będziesz wiedział, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl