[ Pobierz całość w formacie PDF ]
naszyjników, pstrokatych ubrań, welwetowej czapki obszytej górskimi kryształami, żółtych
rajstop, sztucznego lisiego futra, a nawet do połowy opróżnionej butelki Tresor; wszystko to
oddał na cele dobroczynne.
- Ja bym się obudziła, gdybym spała powiedziała Bunny, znikając za rogiem domu.
Znalazła się sama na tyłach domu. Karłowate drzewa rosnące u samego podnóża skały.
Zapach żywicy i soli. Za domem skalna półka. Potok spływający w rozpadlinę. Także ta
strona domu, osłonięta przed słońcem, miała kolor zgniłej zieleni. Bunny spojrzała w górę i
ściany wybrzuszyły się, jakby miały na nią opaść. Odwróciła się; zarośla poruszyły się jak
nogi pod kocem. Ujrzała dziwnego psa: biały, zniekształcony, o skołtunionej sierści. Jego
oczy lśniły jak mokre jagody. Stał, wpatrując się w nią. W otwartym, czarnym pysku widać
było zęby, jakby jego wnętrze porastały sztywne włosy. W następnej chwili zniknął jak dym.
Krzyknęła przerazliwie. Stała w miejscu, ciągle krzycząc, a kiedy przybiegł Quoyle, rzuciła się
w jego ramiona, prosząc głośno, by ją uratował. Chociaż przez następne pół godziny
przeszukiwał zarośla, młócąc kijem, nie znalezli żadnego psa. Ciotka wyjaśniła, że w
dawnych czasach, kiedy listonosz jezdził zaprzęgiem i psy pomagały ściągać drewno na
opał, wszyscy je trzymali. Może teraz włóczą się jeszcze jacyś zdziczali potomkowie tamtych
psów, dodała bez przekonania. Warren powąchała bez entuzjazmu trawę i nie chciała pójść
śladem.
57
-Nie odchodzcie teraz same. Zostańcie z nami. - Ciotka zrobiła minę do Quoyle'a, która miała
oznaczać... Co? %7łe dziewczynka jest zbyt nerwowa.
Spojrzała w dół na zatokę, przesunęła wzrokiem wzdłuż brzegu, wzdłuż fiordów, urwistych
klifów wznoszących się nad wzburzoną wodą. Podrywały się z nich wciąż te same ptaki,
niczym rakiety sygnalizacyjne, swoim krzykiem przecinając powietrze. Horyzont pociemniał.
Stara siedziba Quoyle'ów, częściowo zrujnowana, samotna, ściany i drzwi wygładzone
twardym życiem zmarłych pokoleń. Ciotka poczuła ogarniające ją ciepło. Nic nie jest w stanie
wygnać ich po raz drugi.
Między statkami
Hej, pospiesz się i żagle zwijaj, Zostaw ją, Johnny, zostaw ją! Cumę rzuć i do brzegu
przybijaj, Chodz z nami, Johnny, zostaw ją!
Stara pieśń
Ogień dogasał. Kolejne kawałki węgla jak w dominie przekazywały sobie resztki ciepła.
Bunny leżała przytulona do Quoyle'a, przykryta połą jego kurtki. Sunshine przykucnęła po
drugiej stronie ogniska i układała stos z kamyków. Quoyle słyszał, jak mruczała do siebie
pod nosem: Wstawaj, kochanie, chcesz naleśnika?" Nie udało jej się ułożyć więcej niż
cztery kamyki jeden na drugim.
Ciotka liczyła na palcach punkty zdobyte przez Sunshine i nadpalonym patykiem rysowała
kreski na kamieniu.
Nie możemy zamieszkać w domu powiedział Quoyle -chyba jeszcze długo nie.
-Ależ możemy - odparła ciotka z naciskiem - chociaż będzie ciężko.
Ach, nawet gdyby dom był zupełnie nowy, nie mógłbym przecież jezdzić codziennie tą
drogą. Jej pierwszy odcinek był okropny - stwierdził Quoyle.
59
- Postaraj się o łódz. Ciotka mówiła jak we śnie, jakby chodziło o szkuner i równikowe
pasaty. - Mając łódz, nie będziesz potrzebował drogi.
- A co poczniemy w czasie sztormów? W zimie? - Jego własny głos zdawał mu się brzmieć
idiotycznie. Nie chciał łodzi, unikał samej myśli o wodzie. Wstydził się przyznać, że nie potrafi
pływać, nie potrafi się nauczyć.
- Rzadko zdarza się taki sztorm, żeby nie pozwolił Nowo-fundlandczykowi przepłynąć zatoki -
odparła ciotka. - Zimą będziesz jezdził śniegołazem. - Patyk zazgrzytał na kamieniu.
- Mimo wszystko droga lądowa byłaby lepsza - stwierdził Quoyle, wyobrażając sobie gorącą
kawę wypływającą do kubka z kurka.
- No cóż, przypuśćmy, że nie będziemy mogli mieszkać w domu przez jakiś czas, dwa, może
trzy miesiące - powiedziała ciotka. - Możemy wynająć dom w Killick-Claw, skąd będziesz
miał bliżej do pracy, dopóki nie naprawimy domu. Jedzmy tam jeszcze dzisiaj, wynajmiemy
pokoje w motelu i rozejrzymy się za jakimś domem do wynajęcia, potem najmiemy kilku cieśli
do naprawy domu. Będzie ci też potrzebny ktoś do dzieci albo przedszkole. Ja muszę się
zająć moją pracą. Znalezć odpowiednie miejsce, urządzić je. Wiatr się wzmaga. - Snop iskier
wzbił się ku niebu.
- Czym ty się właściwie zajmujesz, ciociu? Wstyd się przyznać, ale nic nie wiem na ten
temat. To znaczy, nigdy nie przyszło mi do głowy, żeby cię o to zapytać. - Wyruszył w tę
nieprawdopodobną podróż zupełnie w ciemno, wdychając opary smutku niczym kwaśny gaz.
Miał nadzieję, że niebawem na-wdycha się tlenu.
- W tych okolicznościach to zrozumiałe - powiedziała ciotka. - Tapicerstwo. - Pokazała mu
pożółkłe, stwardniałe palce. Wcześniej wysłałam narzędzia i materiały. Powinny dotrzeć w
przyszłym tygodniu. Myślę, że należy zaraz sporządzić listę robót, które trzeba tutaj
wykonać. Musimy założyć nowy dach, zreperować komin. Masz jakiś papier? - Wiedziała, że
ma całe pudło.
-W samochodzie. Przyniosę mój notes. Bunny, usiądz tutaj. Zagrzejesz mi miejsce.
- Sprawdz, czy na przednim siedzeniu nie ma jeszcze krakersów. Bunny ożywiłaby się,
gdyby zjadła chociaż jednego. -Dziewczynka spojrzała na nią ponuro. A to słodka buzia, po-
60
myślała ciotka. Czuła, że od strony zatoki wieje coraz silniejszy wiatr. Na horyzoncie sunęły
zwały chmur, a czarno-białe fale przypominały postrzępiony tweed.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]