[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Nie odwracam się nawet w kierunku tego nawiedzonego domofonu, który
może zaraz zacząć recytować listę moich prezentów na komunię świętą, datę i godzinę
pierwszej polucji, nazwiska osób, które rzygały na moich ostatnich urodzinach.
Obudziłem się o szóstej. Nie mogłem ruszyć nawet twarzą. Była przyklejona do
poduszki. Nie mogłem oderwać policzka, musiałem cały się zmusić, cały zaprzeć się w
łóżku, aby materiał odkleił mi się od skóry.
Usiadłem na łóżku. Nie było co analizować. Bezsensem byłoby dłużej czekać,
chociaż jedna część mojej głowy w ogóle nie wiedziała, co tak naprawdę reszta ciała
ma zamiar zrobić. Reszta ciała chciała się poczuć jak bohater kaset Smashing
Pumpkins, i tylko nieświadome z powodu obronnego odruchu pół głowy chciało
zostać w życiu podzielonym na nadruki na bieliznie.
Idz z prądem. Nie wejdziesz drugi raz do tego samego szamba. Spakowałem do
torby koszulki, bluzę, trzy pary bielizny, szczoteczkę do zębów, zapalniczkę, długopis,
dwie paczki tytoniu.
Wysyłasz w moim kierunku echo, nawet jeśli tego nie wiesz, ja dostałem
właśnie sygnał z centrali i muszę ślepo podążać w jego kierunku, jak przysysany przez
magnes aluminiowy leming.
Czuję się jak nie ja. Odwracam się w kierunku łóżka, bo mam wrażenie, że tam
nadal leży to ciało, dwadzieścia pięć lat w luznych bokserkach, w luznej sytuacji,
pogubiony chłopiec, wieczny harcerz, kolekcjoner nalepek z poobgryzanymi skórkami
na palcach. Dziewczyno z Nintendo, dziękuję, może właśnie dzięki tobie odkryłem, że
jestem nieśmiertelny?
Zostawiam kartkę z napisem - wyjeżdżam na domek na parę dni.
Biorę telefon, tylko po to, by za jakieś parę godzin zgubić go, podczas biegu do
zatrzymującego się samochodu.
Biorę parę bułek i jakieś parówki z lodówki. Zamykam za sobą delikatnie drzwi
i idę w kierunku szosy. Idę wyasfaltowaną drogą, przez polepione z klocków
przedmieścia, nade mną niebo dostaje wylewu, słyszę pierwsze szczeknięcia psów, ale
jeszcze nie ma nikogo, nie o tej porze, jeszcze nie. Idę, tam gdzie muszę iść, jak
samotny wariat, to szalone, to idiotyczne, to irracjonalne nawet jak na Love Story 10,
nawet jak na teledysk o miłości, bo przecież to jest życie, to nie jest telewizja,
wszędzie na trawnikach leżą psie gówna, śmieci wypadają z kosza, brodaty, zasapany
facet wnosi do spożywczego skrzynki z chlebem i popiół z jego szluga spada na
bochenki.
I chyba właśnie się obudziłem.
I chyba właśnie się obudziłem. Nie chciałem jej przestraszyć. To była
zdecydowanie ostatnia rzecz, jaką chciałem zrobić. Powiedziałem tylko - cześć, Kaśka.
Musiałem powiedzieć to - cześć, Kaśka, w tej właśnie sekundzie, nie powiedziałem
tego Ja, po prostu została wykonana pewna procedura. Powiedziałem:
- Cześć, Kaśka.
A ona wypuściła grę z ręki, nagle się poderwała, zrenice w jej wielkich oczach
tak się rozszerzyły, że jeszcze chwila, a zaczęłyby zasysać do środka całą pobliską
materię.
Obudziłem się. Podrapałem się po głowie i patrzyłem na uaktywniający się
program absolutnego przerażenia. Miała rację. Ale to dobrze - teraz wpadliśmy w sieć
braterstwa. Teraz już jesteś moja, do cholery, teraz tak samo wypadasz z
rzeczywistości, teraz oboje musimy skręcić na ziemię, bo logika spakowała się,
pożegnała nas i wyszła.
Przerażenie trwa chwilę. Podnosi grę z ziemi, kładzie ją na huśtawce i
podchodzi do ogrodzenia. Przerażenie znikło. Wykonuje teraz wzmożoną pracę
recepcyjną, coś w rodzaju psiego obwąchiwania - marszczy brwi, podciąga do góry
drobny nos, trzyma dłonie na biodrach. Podchodzi do barierki, bliżej, coraz bliżej, i
znów muszę przestroić wzrok, żeby widzieć pigment, przebarwienia, skórę, schowane
pod nią żyły.
Chodz, poskanujmy się nawzajem.
Chodz.
- Co ty najlepszego zrobiłeś? Co ty tu w ogóle robisz? Czemu tutaj jesteś? -
pyta, wystawiając rękę przez kraty, by sprawdzić, czy to nie jest halucynacja od
[ Pobierz całość w formacie PDF ]