[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Wpadam w panikę, opuszczam kolejkę do sali gimnastycznej, pędzę na piętro, łapię kartę
telefoniczną, zbiegam na dół i dzwonię do Alison.
Najpierw ją uprzedzam (nie czas na uprzejmości, kiedy na tygodniowej karcie telefonicznej
zostało tylko dwadzieścia jednostek), że tekst z kolejnych pięciu dni jest w drodze i żeby, kiedy go
otrzyma, dała znać Ramonie, by mogła mi to potwierdzić podczas najbliższej wizyty. Następnie
proszę, żeby przełączyła mnie do Jamesa. Mój młodszy syn zarządza w pojedynkę domowymi
finansami, podczas gdy William opie-kuje się matką. Ani przez moment nie wątpię, że sobie
poradzą. Szybko mówię Jamiemu o wyspie Wight i o tym, że utraciłem kategorię D.
- Uspokój się, tato - mówi. - Przez dwie ostatnie doby niczym innym się nie zajmujemy.
Wiem, jak się musisz czuć odcięty od świata, ale my trzymamy rękę na pulsie. Wczoraj wieczorem
Ramona kontaktowała się z ministerstwem spraw wewnętrznych, gdzie dano jej do zrozumienia, że
mało prawdopodobne, aby wszczęto śledztwo w sprawie kurdyjskiej. Nikt nie bierze poważnie
oskarżeń Nicholson, nawet brukowce ją ignorują.
- Tak, ale to wszystko trwa, a tymczasem dostałem nakaz przeniesienia.
- Ten sam rozmówca napomyka - ciągnie James - że raczej przeniosą cię gdzieś bliżej domu,
ale to jeszcze nie jest ustalone.
Sprawdzam kartę. Zużyłem już sześć jednostek.
- Jeszcze coś? - Chcę zachować jak najwięcej jednostek na niedzielną rozmowę z Mary.
- Tak. Potrzebuję twojego upoważnienia na transfer pewnej kwoty dolarów na twoje konto
szterlingowe. Od dwóch dni funt słabo stoi.
- Nie mam nic przeciwko temu - mówię.
- Tato, przy okazji - dorzuca James - mnóstwo ludzi komentuje końcową mowę sędziego,
więc się rozchmurz.
Odkładam słuchawkę i stwierdzam, że wykorzystałem siedem z dwudziestu jednostek na
mojej karcie. Niech James się martwi o rynek walutowy, a ja się zajmę zdobyciem butelki wody
mineralnej.
Patrzę na zegarek. Nie ma sensu wracać do kolejki do sali gimnastycznej, więc postanawiam
wziąć prysznic. Człowiek zapomina, że jest brudny, póki nie odkryje, jaki może być czysty.
11.00 przed południem
Funkcjonariusz z parteru woła:  Spacer!", którego znowu unikam.
Jest upał, a na dziedzińcu ani krzty cienia. Postanawiam siedzieć w celi i pisać przy jak
najszerzej otwartym mikroskopijnym okienku. Napisawszy dziesięć stron, włączam relację z meczu
krykieta. Mecz trwa dopiero od godziny, a Anglia ma 47 zdobytych punktów przy dwóch
zawodnikach wyeliminowanych.
12.00 w południe
Lunch. Biorę tacę i schodzę do kuchenki, ale nie mogę znalezć nic, co mógłbym dać choćby
wygłodniałemu psu. Wychodzę z kawałkiem chleba z masłem i z jabłkiem. W celi wcinam resztę
szynki Prince's z puszki, kolejne dwa pełnoziarniste herbatniki McVitie's i popijam kubkiem wody.
Przekonuję siebie, że  Del Boy" jest człowiekiem i dostarczy wodę - lada chwila - bo w butelce
zostało jej już tylko na dwa palce. Czy musieliście kiedy sprawdzać, ile wody zostało w butelce?
2.00 po południu
Przed celą pojawia się funkcjonariusz i nakazuje mi zgłosić się do warsztatów, do czego się
nie palę. W końcu moje podanie o włączenie do zajęć edukacyjnych chyba już zostało rozpatrzone.
Kiedy przybywam do  bąbla" na środkowe piętro i dołączam do innych więzniów, zostaję
zrewidowany, a moje nazwisko odfajkowane. Udajemy się pod eskortą długim korytarzem do
dwóch różnych miejsc przeznaczenia - do warsztatów i na lekcje. Na końcu korytarza ci do
warsztatów skręcają w lewo, a ci, którzy mierzą wyżej, w prawo. Ja skręcam w prawo.
Docieram do części edukacyjnej i przechodzę obok zespołu klas z sześcioma lub siedmioma
więzniami w każdej; dwójka funkcjonariuszy próżnuje w jednym kącie, kobieta za biurkiem
natomiast zaznacza nazwiska więzniów, których kieruje do różnych klas. Podchodzę do niej.
- Archer - mówię.
Sprawdza listę, ale nie znajduje mojego nazwiska. Zdziwiona, podnosi słuchawkę telefonu i
prędko się dowiaduje, że powinienem być w warsztatach.
- Ale biegła do spraw edukacji powiedziała mi, że zostanę natychmiast przyjęty do tego
działu.
- Dziwne słowo  natychmiast" - odpowiada. - Chyba nikt w Belmarsh nie szukał w
słowniku jego znaczenia i obawiam się, że dopóki go nie sprawdzimy, musi się pan zgłosić do
warsztatów.
Nie mam pojęcia, jak rozumieć słowa  dopóki go nie sprawdzimy". Wracam, którędy
przyszedłem, ijak najwolniej idę w kierunku warsztatów. Przychodzę ostatni.
Tym razem zostaję usadowiony na końcu zespołu więzniów - kara za to, że zjawiłem się [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl