[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Konfrontacja dzięki uprzejmości baroneta Taltosa.
Tyle że mnie na niej zupełnie nie zależało. Gdyby Cawti była bezpieczna, za-
biłbym Hertha, Ishtvan zabiłby Quaysha, a gwardziści Kelly ego i pozostałych.
Ponieważ Cawti nie była bezpieczna, nie zawiadomiłem Gwardii. A takim pioru-
nem się łajzy zjawiły, żeby ich pokręciło!
172
Cóż, czas było przestać leniuchować. Herth musiał się już zorientować, że
wpadł w zasadzkę wiadomość nie pochodziła od Kelly ego, a z budynku nie
mógł się teleportować. Domyślił się też, że czekam na ulicy, by go zabić. Miał trzy
wyjścia: przeczekać, ryzykować życie, wiedząc o obecności Gwardii, i liczyć, że
nie odważę się na atak, lub wezwać większą ochronę i liczyć, że gwardziści go
zignorują, gdy będzie wychodził, by teleportować się z ulicy. Musiał się niezle
pocić.
Zanim przystąpiłem do działania, zauważyłem jeszcze coś. Gwardią dowo-
dził stary Dragaerianin pod złocistą peleryną mający biel i złoto Domu Tiassy. Po
pani porucznik śladu nie było, za to przeważającą część gwardzistów stanowiły
Smoki. Oficer był weteranem to było widać po rozmaitych drobnych szcze-
gółach, a zwłaszcza po spokoju, z jakim czekał. Gdyby był człowiekiem, miałby
pewnie sumiastego wąsa, tak zamiast go kręcić, drapał się czasem po nosie. I to
były jedyne ruchy. Szpadę miał długą, lecz lekką, co sugerowało doświadczone-
go szermierza, z którym wolałbym się nie zmierzyć. A potem dotarło do mnie,
że Gwardią Feniksa dowodzi właśnie stary Tiassa. Czyli że mam przed sobą naj-
prawdopodobniej brygadiera, lorda Khaavrena we własnej osobie.
Byłem pod wrażeniem, i to nie tylko z jednego względu. Jego obecność oraz
skład osobowy jego oddziału oznaczały jedno teraz nie będzie niezdecydowa-
nia i żadne tam ulotki na nic się nie przydadzą. Jeżeli otrzyma rozkaz od Cesarzo-
wej lub sam uzna to za stosowne, stojący naprzeciwko tłum nie musi zrobić nic,
by zostać wyrżnięty w pień.
Z budynku wyszli Gregor i Paresh i zaczęli cicho rozmawiać z ludzmi na ulicy,
pewnie nawołując do utrzymania spokoju. A ja zamknąłem oczy i skoncentrowa-
łem się. Przypomniałem sobie rozbitą miskę na podłodze, ale zignorowałem ją
mogli posprzątać. Za to zacieku czerwonego koloru na podłodze nie ruszyli, bo
wżarł się w drewno. . . potem przypomniałem sobie schody prowadzące do piw-
nicy, sufit o popękanej farbie i zwisającą z niego linę o postrzępionym końcu,
z której kiedyś pewnie zwisała jakaś lampa. Jej grubość przypominająca wyłysia-
ły pędzel, zakończenie i warstwę kurzu. . . wzór materiału zasłony u wejścia do
piwnicy ohydne brązowo-bure zygzaki na granatowym tle przetykane czymś,
co mogło kiedyś być zielenią. I powietrze zastarzałe, pełne kurzu. . . prawie że
je poczułem.
Zdecydowałem, że wystarczy, zaczerpnąłem energii z Kuli i ukształtowałem
ją tak, by odpowiadała obrazowi, który miałem w pamięci. Potem skręciłem ją,
świat fiknął kozła i otworzyłem oczy.
Stałem w korytarzu za zasłonką w upiorny wzorek i choć nie wyglądał on
idealnie tak, jak go sobie wyobraziłem, znajdowałem się dokładnie tam, gdzie
chciałem. Ponieważ zakładałem, że w korytarzu będą ochroniarze, starałem się
zachowywać jak najciszej. Biorąc pod uwagę, że mój żołądek robił, co mógł, by
zwrócić zawartość, nie było to łatwe. Najważniejsze, że się udało. Kiedy dosze-
173
dłem do siebie, wyjrzałem przez szpary w zasłonie. Rzeczywiście w korytarzu
stał jeden, ale ponieważ tkwił tu już sporo czasu, a nic się nie działo, tak jak się
spodziewałem, nie był specjalnie czujny. W drugiej części korytarza prowadzącej
do tylnego wejścia nie zauważyłem nikogo. Co nie znaczyło, że ich tam nie by-
ło. Mogli (lub mógł) stać przed drzwiami albo w samym wejściu. Musiałem być
przygotowany na ich obecność.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]