[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zostawić swój majątek, który poprzez dzieci mogła pokazać światu. A im więcej go pokazywała, tym
bardziej stawała się poważana. Zdaniem Charleya nie było to naturalne; był pewien, że pewnego dnia życie
zbuntuje się przeciwko Mae i solidnie pogryzie jej dupę.
Nie był w Bensonhurst od czasu, gdy polecieli z Mae do Europy, ominęły go też uroczystości związane z
pogrzebem Charleya Partanny. Czuł, że należy do tego miejsca, ale raczej nie miał możliwości powrotu.
Zresztą nie tęsknił za rodzinnym domem aż tak bardzo jak wrażliwe kobiety, o których czytał w kobiecych
czasopismach. Lubił Bensonhurst, ale nie przesadnie - okolice rezydencji przy Wschodniej Sześćdziesiątej
Czwartej były jego zdaniem równie urokliwe. Czuł jednak ciekawość, powracając -jak mawiała Mae, odkąd
obracali się w wyższych sferach amerykańskiego społeczeństwa - na stare śmieci, z których na szczęście
udało mu się wyrwać.
W dawnych czasach, jeszcze jako Charley Partanna, robił zawsze to, co mu kazano. Teraz wszystko
wskazywało na to, że zmiany nie są wielkie: Charley nie czuł się specjalnie „wyrwany ze starych śmieci".
Tak naprawdę rewolucja polegała tylko na tym, że rozkazy wydawała Mae, a nie don Corrado. Póki co,
Charley nie miał o to wielkich pretensji, bo w przeciwieństwie do niego Maerose wiedziała, jak należy
postępować w świecie, w którym się znaleźli. Czuł jednak, że wkrótce sam opanuje tę sztukę, a wtedy - w
naprawdę niedługim czasie - nie będzie już musiał słuchać jej poleceń. Zastanawiał się czasem, jakie to
uczucie... w końcu przez wiele lat wyrabiał w sobie inne przyzwyczajenia. Czasami nie był pewien, czy on i
jego żona mieszkają jeszcze w tym samym kraju. Mae zachowywała się tak, jakby I z każdym dniem żyła
coraz dalej od krainy zwykłych ludzi. Była taka jak te postacie z kinowego ekranu, które Charley oglądał z
tylnych rzędów w „Loewa" razem z Vitem i jego siostrą Tessie, którą czterdzieści lat temu chętnie
obmacywali z kumplami, zmieniając się solidarnie. Ekran był sferą marzeń. Tessie była rzeczywistością.
Mae zaś szybko traciła kontakt z realnym światem. Pracowała nad sobą z taką intensywnością, z jaką
niedawno szlifowała Charleya, uparcie nadając mu kształt Charlesa Macy'ego Bartona podczas rocznego
pobytu w Europie. I w zasadzie dobrze im było razem, tylko że Mae już nie była prawdziwa. Charley nie
bardzo wiedział, czego chciała poza tym cholerstwem, które nazywała poważaniem, a którego pragnęła tym
bardziej, im więcej go miała.
Podczas pobytu za oceanem był jeszcze pewien, że to don Corrado wpadł na pomysł rewolucyjnych zmian w
życiu rodziny, które dokonywały się przy jego, Charleya, współudziale. Po kilku tygodniach spędzonych w
Nowym Jorku już tak nie uważał. Doszedł do wniosku, że akcja została zaplanowana przez Mae - w
najdrobniejszych szczegółach, od samego początku, to jest od ich ślubu. Zresztą zawsze miał wrażenie - a
znał ją od dziecka i obserwował, jak dorastała - że Maerose żyje tak, jakby realizowała tylko sobie wiadomy,
misterny plan. Często mówiła, że muszą być gotowi, kiedy stanie się to czy tamto. Jezu, pomyślał Charley,
jadąc przez most do Brooklynu - Benson Vuirst, chyba ciężko jest być Prizzim. Vincent był już wrakiem
człowieka, kiedy go sprzątnęli. Sal był pijaczyną. Amalia zwiała do kuchni, między gary. Tylko don Corrado
tak naprawdę znał się na rodzinnym rzemiośle, więc teraz Mae nie ma łatwego życia. Charley obawiał się, że
nie zauważy nawet, kiedy jego żona posunie się za daleko, tak bardzo się spieszyła w drodze do końca
trampoliny, z której mogła skoczyć jedynie w dół. Uspokajała go jednak myśl, że kiedy Mae zdecyduje się
na skok, będzie miała na sobie piankę marki Bill Blass, a na dnie basenu znajdzie z pewnością skrzynię ze
skarbem.
Zastanawiał się także nad przyszłością swoich synów. Który z nich miał być nowym Prizzim? Może obaj? Z
tą ich rodzinną nienasyconą chciwością, z pragnieniem władzy i pieniędzy? A może to nowe środowisko
miało ich ukształtować? Charley nie był pewien, czy jeszcze podoba mu się jego życie. Maerose jednak nie
przejmowała się zbytnio cudzymi gustami. Zycie było dla niej solidną maczugą, którą mogła prać ludzi
wedle własnego uznania. Przez ułamek sekundy Charley ujrzał swoją egzystencję jako produkt masowy,
ucieleśnienie stereotypu bogacza. Co gorsza, musiał przeżyć ją do końca - z tego rozpędzonego pociągu,
kierowanego przez jego żonę, nie sposób było uciec.
I nagle poczuł gwałtowną potrzebę odmiany. Zawsze kiedy pojawiały się w nim takie myśli, zaczynał
wszystko od zmiany kobiety. Pomyślał, że naprawdę przydałby mu się nowy impuls do działania.
Rozdział 30
Charley i jego ojciec zasiedli przy wielkiej pizzy, którą pięć minut przed ich spotkaniem przywiózł facet z
Vesuvio Deliveries. Wygląda bardzo neapolitańsko, pomyślał Charley, ale co robić? Angelo nie czuł się
najpewniej, przemawiając do twarzy, która w nieco innej wersji należała niegdyś do Charleya. Był
zdenerwowany tak samo, jakby odbywał spotkanie z obcym człowiekiem. Najbardziej jednak poruszał go
sposób mówienia Charleya, tak odmienny od tego, który znał: dźwięki, wydobywane gdzieś z głębi
ściśniętego niewidzialną ręką gardła, uwalniały się i rozciągały jak galareta wypuszczona z zamkniętej
pięści.
- Chodzi o koncesje, które im sprzedaliśmy - powiedział papa.
- Tak? [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl