[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nie był to ten sam kapitan, który witał Merrittów i Dillonów
- sympatyczny, uśmiechnięty od ucha do ucha, zniewalający
swoim męskim wdziękiem. Lucy zachodziła w głowę, co też
mogło spowodować to przeobrażenie. Przecież nie znał Shan-
non, a właśnie jej widok wyprowadził go z równowagi. Wy-
S
R
nikało stąd, że Shannon, swoim wyglądem lub jakimś
szczegółem swojej postaci, przywołała wspomnienie innej
kobiety, kobiety, w której niewątpliwie się kochał, a która...
Niestety, Lucy nic o niej nie wiedziała, ale czuła intuicyjnie,
że to właśnie ona była przyczyną tej walki Troya
ze skałami, tam nad brzegiem morza.
Rosamunda, z którą zaręczył się jeszcze na studiach,
raczej nie wchodziła w rachubę. Lucy pamiętała przyjazny
sentyment, z jakim Troy o niej wspomniał. To musiała być
inna kobieta.
Lucy posłusznie wycofała się do kuchni, by zrobić ostat-
nie przygotowania do póznej i właściwie wręcz symboli-
cznej kolacji. A kiedy już zasiedli wszyscy przy stoliku na
pokładzie, Valerie odchyliła głowę i spojrzała na rozgwież-
dżone niebo.
- Cudowne zakończenie bardzo wyczerpującego dnia
- powiedziała. - Od rana prześladowały nas męczące prze-
siadki, a hotelarze w San Juan też nie poprawili nam hu-
morów, mając dla nas tylko jedną odpowiedz: Nie ma
wolnych miejsc". To bardzo uprzejmie z waszej strony, że
przyjęliście nas już dzisiaj na pokład-
- Zyskaliśmy w ten sposób pół dnia i jutro z samego
rana będziemy mogli wyruszyć - powiedziała Lucy.
- Tylko, błagam, nie za wcześnie... Jestem na urlopie,
a przez wszystkie dni w roku zaczynam pracę o siódmej.
Taki już los dyrektorki administracyjnej szpitala.
Lucy poczuła się zaskoczona tą informacją. Administro-
wanie szpitalem należało bez wątpienia do zajęć prozaicz-
nych i raczej mało romantycznych. Szykowna i pełną szla-
chetnej dystynkcji Valerie w niczym nie przypominała oso-
by zajmującej się administracją czegokolwiek.
S
R
Spojrzała na Troya, chcąc sprawdzić jego reakcję. Ale
Troy, wszystko na to wskazywało, nawet nie słyszał słów
Valerie. Cały był pochłonięty jej córką.
Tymczasem Shannon przekomarzała się przyjaznie z oj-
cem - rozstrzygali kwestię, kto ma zjeść ostatnie ciasteczko.
- Pamiętaj o swoim smokingu... Jest bardzo obcisły.
- I tak, kiedy gram, nie zapinam guzików marynarki.
Ty zaś pamiętaj, ze słodycze fatalnie działają na cerę.
- Możecie podzielić się ciasteczkiem - z uśmiechem
wtrąciła się Valerie.
- Ależ nie ma najmniejszej potrzeby - zaoponowała
Lucy. - Mogę przynieść z kuchni cały półmisek ciastek.
Kto ma jeszcze ochotę na czekoladę?
Rękę uniósł tylko Charles. Wszystko wskazywało na to,
że był hedonistą, ceniącym sobie drobne przyjemnostki.
- A ty, Troy? - zapytała.
Troy wciąż nie odrywał oczu od Shannon, a jego zapa-
trzenie było tak całkowite, że nie usłyszał jej pytania. I na-
gle Lucy ogarnęło przerażenie. To bynajmniej nie prze-
szłość kształtowała takie jego zachowanie, tylko teraznie-
jszość. Troy zakochał się w Shannon od pierwszego wej-
rzenia, takie rzeczy przecież się zdarzają, wiedziała coś
o tym. To nie ona, Lucy, tylko ta śliczna dziewczyna za-
uroczyła go i zaczarowała. Boże, i stało się to zaledwie
w kilkanaście godzin po ich miłosnej nocy, kiedy całował
ją, pieścił i tulił do siebie!
Straciła w jednej sekundzie wszelką ochotę do życia.
Miała poczucie, że coś w niej gaśnie i obumiera. Przyniosła
jak lunatyczka czekoladę i ciasteczka, usiadła i nawet brała
udział w rozmowie, lecz miała w sobie j edynie pustkę wy-
pełnioną śmiertelnym chłodem.
S
R
W końcu Valerie, ku niewypowiedzianej uldze Lucy,
pierwsza dała sygnał do rozejścia się.
- Jestem taka śpiąca - oznajmiła wstając.
Charles poszedł za przykładem żony i również wstał od
stolika.
- Zdaje się, że wyraziłaś i moje pragnienie.
Shannon pożegnała Troya łobuzerskim uśmiechem.
- Jeżeli mam jutro uczyć się nurkowania, to chyba roz-
sądną rzeczą będzie trochę się przespać. - Przeniosła wzrok
na Lucy. - Dzięki za cudowne ciasteczka. Dobranoc.
W chwili gdy goście zniknęli w zejściówce, w Troya
wstąpił prawdziwy demon energii. Poderwał się i zamaszy-
stym krokiem zaczął chodzić po pokładzie. Przypominał
tygrysa w klatce. Wiedziała, że nie ma teraz szans ha jakąś
sensowną z nim rozmowę. Zebrała więc ze stołu filiżanki
i talerzyki i zeszła do kuchni pozmywać po kolacji, jak
również poczynić pewne przygotowania do jutrzejszego
dnia. Uporawszy się z tym, z ciężkim sercem udała się do
kabiny Troya, która w ostatnich dniachbyła przecież i jej
kabiną.
Troy czekał na nią w drzwiach. Na podłodze w koryta-
rzyku leżała jej błękitna torba.
- Dzisiejszej nocy chcę być sam - powiedział zdławio-
nym szeptem. - Wybacz, Lucy.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że nawet nie czuła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]