[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pięciolatek kłócący się z innym dzieckiem w piaskownicy. Gdzie się podziała ta wściekłość, którą
czułem jeszcze dwie minuty temu?
- Rozbiję wszystkie, Harry.
Och, super, złość powraca. Tak się zwykle dzieje, gdy czuję się zagrożony.
- Tylko spróbuj, Malfoy, a przysięgam, że...
Zanim mam szansę skończyć grozbę, słyszę jego głos.
- Co zrobisz? Znów pobijesz mnie niemal na śmierć?
Cały gniew ulatnia się ze mnie. Odchodzi. Coś musi być w sposobie, w jaki wypowiada te słowa...
coś w nieruchomej postawie, mimo, że zbliżam się do niego. Coś w tonie głosu, spokojnym,
zrelaksowanym, chociaż oczy błyszczą mu z wściekłości.
Pobijesz mnie niemal na śmierć. Znowu...
Och, Boże pomóż, pewnie dokładnie tak bym zrobił. Skrzywdził go z powodu nędznej butelki
whisky.
Te myśli, oraz trzy nieprzespane noce, wysysają z mojego ciała resztę energii. Naglę czuję się tak
kompletnie zmęczony, że nie jestem w stanie ustać na nogach. Nogi uginają się pod mną i ciężko
upadam na podłogę.
Znowu mnie nachodzi to uczucie, ta potrzeba, żeby pozwolić sobie zapłakać. Ciśnienie wewnątrz
czaszki, parzące żądła w oczach... są tam, wszystkie małe, dokuczliwe i drażniące sugestie,
niemożliwe do zrozumienia.
Znowu czuję jego obecność i to pozwala na chwilę zapomnieć o mojej własnej klęsce. Czuję, że
pochyla się nade mną, ale jest poza zasięgiem wzroku.
- Nie spałeś ostatnio zbyt wiele? - pyta.
Niezdarnie kiwam głową, nawet nie próbując spojrzeć na niego. Słyszę westchnięcie.
- Idz do łóżka, Harry. Po prostu idz do łóżka i zostaw to gówno.
Chwilę zastanawiam się nad tymi słowami. Aóżko brzmi miło. Podobnie jak spanie. Co prawda, nie
tak miło jak alkohol, ale ten rodzaj ulgi raczej nie będzie mi dany. Przynajmniej nie bez walki.
- Dobrze - udaje mi się powiedzieć, pokonując wszechogarniające uczucie zmęczenia.
Chwilę zabiera mi zrozumienie, że chcieć i móc, to dwie różne rzeczy. Dopiero po kilku próbach
udaje mi się zmusić nogi do posłuszeństwa i wstać. Chyba oczekuję, że Draco mi pomoże, ale nie
robi tego. Tylko stoi, z założonymi rękami i pustym, choć niepozbawionym do końca złości,
wzrokiem.
Idę sztywno przez pokój, chwytając się mebli, żeby nie upaść. Pewnie wyglądam, jakbym znów był
pijany.
Jakimś cudem udaje mi się wejść po schodach, dotrzeć do sypialni i paść ciężko na łóżko. Jestem
zbyt zmęczony, żeby martwić się rozbieraniem. Tak okropnie zmęczony, że nie mogę pojąć,
dlaczego mogłem pragnąć czegokolwiek bardziej, niż snu.
Zamykam oczy i będąc na granicy jawy wydaje mi się, że słyszę z dołu dzwięk rozbijanych butelek.
Budzę się pogrążony w ciemnościach. Przez krótki, pełen dezorientacji moment, mam wrażenie, że
ciągle trwa wojna, a ja ocknąłem się na polu bitwy. Wstrzymując oddech, sięgam po różdżkę& ale
rzeczywistość nagle zastępuje koszmar.
Jestem w łóżku, we własnym domu, za który zapłaciłem zbyt dużo.
Jestem bezpieczny.
Wstaję, gdy tylko mój oddech wraca do normy. Patrzę w okno, za którym niebo jest doskonale
czarne. Boże, musiałem przespać... patrzę na zegarek... tak, około 12 godzin. Na Merlina, nie
pamiętam, żebym kiedykolwiek spał tak długo. Powinienem być wypoczęty, ale nie jestem. Czuję
się dziwnie oszołomiony i boli mnie głowa.
Idę do łazienki, potem schodzę po schodach. Moje ruchy są automatyczne. Wchodzę do ciemnej
kuchni i po omacku sięgam do lodówki po coś do jedzenia. Jem tylko tyle, żeby pozbyć się uczucia
ssania w żołądku.
Wracam na piętro, do pokoju Draco.
Czy od początku właśnie tutaj zmierzałem?
Siadam na krześle naprzeciwko łóżka. Jego sylwetka jest skąpana w srebrnym blasku księżyca,
wpadającym przez okno. Wygląda tak spokojnie. %7ładnych zmarszczek, żadnego grymasu bólu czy
niepokoju na twarzy. Młodo, niewinnie... jak zupełnie inna osoba.
Wyciągam rękę, nakrywam jego dłoń swoja i lekko ściskam. Budzi się niemal natychmiast w
odruchu kogoś, kto przeżył wojnę. W odruchu tak dobrze mi znanym. Odsuwam się i siadam
głębiej na krześle. Draco patrzy na mnie zdziwionym wzrokiem.
- Harry? - pyta głosem ochrypłym od snu.
Odwracam się wiedząc, że patrząc na niego, nie mógłbym powiedzieć tego, co zamierzam. W ogóle
nie chcę mówić, ale on na to zasługuje. Jeżeli komukolwiek należy się prawda, to właśnie jemu. Ze
spuszczoną głową wyglądam, jakbym rozmawiał z dywanem, chociaż wcale go nie widzę. Przed
oczami przesuwają mi się obrazy z przeszłości. Mój głos, kiedy wreszcie zaczynam mówić, jest
zimny i martwy, obcy nawet dla mnie samego.
- Kiedy ostatni raz walczyłem z Voldemortem... nie pokonałem go zaklęciem. Udusiłem go.
Własnymi rękami...
- Słyszałem o tym - dochodzi do mnie cichy głos. - Ale nie byłem pewny, czy można w to wierzyć.
- Zaciskając palce wokół jego gardła, czułem się tak... dobrze. Wszystkim, czego wtedy pragnąłem,
było zabicie go.
Przez chwilę jest cicho, jakby rozważał moje słowa.
- I co dalej?
Wreszcie podnoszę głowę, żeby na niego spojrzeć. Siedzi na łóżku, z kołdrą zawiniętą wokół talii.
Alabastrowa skóra prawie świeci w półmroku. Widok jest tak piękny, że aż nie pasuje do chwili
takiej, jak ta.
Wiem, że mój głos zdradzi mnie, kiedy tylko się odezwę. Nie potrafię dłużej go opanować.
- Nie rozumiesz? - jęczę żałośnie. - Polubiłem zabijanie. Jestem potworem - ostatnie słowa są już
tylko udręczonym szeptem.
- W czasie wojny każdy zabija, Harry. To nie był twój pierwszy raz.
- Nie, ale to był pierwszy raz, kiedy mi się podobało. Zabicie go sprawiło mi przyjemność. Nie
rozumiesz, co to znaczy? Co to ze mną zrobiło? - Nie daję mu szansy na odpowiedz i ciągnę dalej. -
Tej nocy, kiedy cię pobiłem. Wszystko wróciło. Poczucie zadowolenia z krzywdzenia innej osoby.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]