[ Pobierz całość w formacie PDF ]
mniej wyrazne, aż nie dało się ich już odróżnić od odległych krzyków ptaków.
Książka dla Aleksandra Maludy
Rozdział 28
Nazajutrz wcześnie przyszedłem do kaplicy. Ale nie malowałem. A przynajmniej nie obraz.
Przygotowałem koło barw, coś, czego nie robiłem od czasu moich pierwszych lekcji malarstwa
w szkole sztuk pięknych. Trzy rzeczy a właściwie troje ludzi odciągnęło mnie od pracy nad
Miłością i pielgrzymem , a także nad własnym obrazem, który nie miał jeszcze tytułu. Bez
tytułu . Albo Nieznane .
Niedługo po mnie w kaplicy zjawił się p%0ńre Caron. Trwał odpływ i nie musiałem
przeprawiać się łódką, w którą zaopatrzył mnie Simon. Zaparzyłem kawę na małym palniku.
Rozmawialiśmy z księdzem o zabawie, o gościach, nawet o Paryżu. Od czasu do czasu łapałem go
na tym, że rzuca mi czujne spojrzenia spod zmarszczonych brwi. Miałem wrażenie, że przyszedł tu,
by się upewnić, że wszystko ze mną dobrze. O nic jednak nie zapytał wprost ani czemu tak nagle
opuściłem wyspę, ani czemu wróciłem. Ja też, na razie, nie zdradzałem swoich powodów. Caron
był spostrzegawczym człowiekiem i zapewne było dla niego jasne, że wróciłem, by zobaczyć się
z LorcÄ…. I Tobiasem.
Paląc papierosa, popijając kawę z filiżanki, którą trzymał w drugiej ręce, ksiądz wpatrywał
się w przyczepiony do ściany portret Lorki. Nie próbowałem usunąć czerwonej smugi ani poprawić
skarykaturowanych, wykrzywionych ust. P%0ńre Caron musiał widzieć ten rysunek już wcześniej, pod
moją nieobecność, ale nic nie powiedział. Tylko zmarszczka na jego czole się pogłębiła.
Opowiedziałem mu, co się stało, że według wszelkiego prawdopodobieństwa zrobił to
Tobias.
Pewnie czekał tu na mnie i zdenerwował się, że nie przyszedłem.
Hmm.
Omal nie dodałem: Byłem z Lorcą , ale czułem, że on już to wie.
Zabrał też swój obrazek.
Ach powiedział p%0ńre Caron, odstawiając filiżankę. Zdaje się, że powinienem z nim
porozmawiać. WyjaÅ›nić mu pewne sprawy. IdÄ™ pózniej do Étienne a. Tobias pewnie też tam bÄ™dzie.
Ojcze, chciałbym pomówić o czymś ważnym.
Oczywiście. Wykonał gest, jakby zamierzał usiąść w ławce.
Dotyczy to Tobiasa, a także Étienne a. Czy moglibyÅ›my siÄ™ spotkać dziÅ› na kolacji
w hotelu? PoprosiÅ‚by ojciec Étienne a, żeby przyszedÅ‚?
Wyglądał na zaskoczonego, ale chętnie się zgodził. Wychodząc, przy moich materiałach
zobaczył słoiczek miodu. Ten, który miał być dla Lorki.
Och, jeszcze go masz powiedział.
DziÅ› na pewno go dostanie.
Zdawało się, że chce coś powiedzieć, ale ostatecznie się rozmyślił.
Wczorajsza burza zachwiała pogodą i niebo było pełne białych chmur przetykanych
przejaśnieniami, mknących na północny zachód. Zwiatło słoneczne było dziś inne, białe, a nie żółte
jak zazwyczaj. Nie zdawałem sobie z tego w pełni sprawy, ale nastąpiła zmiana w porze roku.
Szczyt lata był za nami.
Kiedy zbliżałem się do La Maison du Paradis, ucieszyło mnie, że spomiędzy drzew nie
dobiega żadna muzyka. Nie wiedziałem, czy zniósłbym powtórkę wczorajszych emocji. Gdy
zapukałem, coś mi mówiło, że jej tam nie ma jakieś echo wytworzone przez zetknięcie mojej
dłoni z drewnem. Umieściwszy słoiczek miodu na progu, dla pewności zapukałem jeszcze raz,
a potem wróciłem ścieżką do żelaznej furtki i zamknąłem ją za sobą.
Stamtąd ruszyłem wzdłuż ogrodu i zszedłem na wydmy za jej domem. Tylko żeby popatrzeć
na ocean, powiedziałem sobie. Przelatujące tędy ptaki morskie często zatrzymywały się po tej
stronie wyspy i czasem widywałem na tym brzegu małe stada rzadkich mew siodłowatych. Dziś
mew nie było, ale plażę pokrywały okładzinki, które Francuzi nazywają couteau. Zebrałem kilka co
atrakcyjniejszych okazów, żeby dodać je do kolekcji na parapecie w La Minerve. Spacerując po
plażach, z trudem się powstrzymywałem od zbierania muszli. Nigdy nie widziałem dwóch
identycznych. Postrzegałem je jako biżuterię, rodzaj rzezb stworzonych ręką oceanu.
Kiedy przerwałem zbieranie i podniosłem wzrok, zobaczyłem Lorcę i Tobiasa. Stali
niedaleko, na małym cypelku, oboje odwróceni, i spoglądali w głąb lądu. Nieruchomi jak postacie
na obrazie, tak znajomi, że poczułem, jakby moje serce ścisnęła jakaś dłoń. Jak matka i dziecko,
sami pośród elementarnego krajobrazu, patrzą na coś, co tylko oni dostrzegają, czego ja nigdy nie
poznam. Wspomnienia przewijające się przez myśli nie wywołały niepokoju ani bólu. Widok tych
dwojga razem dał mi dziwne poczucie komfortu psychicznego. Patrzyłem na nich jeszcze przez
chwilę, a potem, nie przeszkadzając im, wróciłem tą samą drogą, którą przyszedłem.
Kiedy dotarłem do kaplicy po wizycie w hotelu i uprzedzeniu Lindy i Victora, że
przyjdziemy na kolację, zobaczyłem najpierw obraz Tobiasa podparty na stole. Potem samego
Tobiasa stał w głębi i wyglądał, jakby w każdej chwili gotowy był uciec. Miał na sobie znoszony
kapelusz słomkowy i spodnie podwinięte do kolan.
Bez słowa wziąłem jego obraz i powiesiłem go na gwozdziu w ścianie. Potem zdjąłem
portret Lorki i schowałem go pod szkicownikiem. Chłopiec obserwował mnie spod kapelusza,
z mieszaniną nieśmiałości i ciekawości. Wciąż celowo nie zwracając na niego uwagi, wziąłem dużą
drewnianą paletę, którą przywiozłem z Paryża, i zacząłem układać pigmenty wzdłuż jej
zewnętrznego brzegu. Czułem, że Tobias się zbliża, kroki jego bosych stóp bezdzwięczne na
kamiennej podłodze, a potem, że stoi tuż za mną po lewej stronie. Kiedy farby były już wyłożone,
cofnąłem się i odwróciłem do niego.
Myślę, że powinniśmy zacząć od koła barw.
Zmarszczył brwi i ułożył usta w kształt litery O , a potem połączył dłonie w kółko.
Wyobraz sobie tęczę oczywiście wiesz, co to takiego wyobraz sobie tęczę w formie
okręgu; kolory przechodzą jeden w drugi. Pokażę ci.
Na płaskiej desce narysowałem ołówkiem duże koło, sięgnąłem po pędzel i przyciągnąłem
paletę bliżej.
Tęcza ma kolor żółty, potem pomarańczowy, za nim czerwony i fioletowy, który
przechodzi w niebieski, a ten w zielony i znów w żółty. To nazywa się spektrum. Wokół koła
[ Pobierz całość w formacie PDF ]