[ Pobierz całość w formacie PDF ]
widać, gdzie kiedyś były zaorane pola.
Od razu pożałował swoich słów.
- Przykro mi, Ingebjorg. Wiem, ile te grunty dla ciebie znaczą, ale musisz
spojrzeć prawdzie w oczy. Twój mały raj nigdy już nie zamieni się w
opłacalne gospodarstwo!
- Mówiłeś przecież, że może postawimy je na nogi?
- Owszem, ale tylko wtedy, gdyby miało przynosić dochód.
Ukryła swoje rozczarowanie i nalała wszystkim więcej miodu. Kiedy
podeszła do jednego ze starszych sług, ten spojrzał na nią ze współczuciem.
- Gdybym miał za co, chętnie bym je kupił - powiedział cicho.
Posłała mu wdzięczne spojrzenie.
Postanowiono, że eskorta przenocuje w lamusie sypialnym i w starym
domu, a Ingebjorg i Ture położą się w nowym budynku.
Ingebjorg nie obejrzała jeszcze lamusa sypialnego i postanowiła iść tam
sama. Nie chciała widzieć krytycznego wzroku Turego, wysłuchiwać jego
wymownych westchnień i przykrych uwag. Może zmieni zdanie, kiedy go-
spodarstwo znów rozkwitnie, ale w takiej postaci, w jakiej teraz było,
budziło w nim coraz większe wątpliwości.
Kiedy wdrapała się na strome schodki, drżały jej kolana. Oczyma
wyobrazni widziała stojącą na ganku matkę i słyszała jej słowa: Chodzże i
kładz się, Ingebjorg. Przed nami męczący dzień".
Zgrabiałymi palcami otworzyła drzwi i oświetliła wnętrze latarnią. Stało
tam łóżko matki, puste i zimne.
Tamtego dnia matka w nim leżała, ale na jej widok usiadła i siedziała tak z
długimi, opadającymi na plecy włosami i twarzą rozjaśnioną szerokim
uśmiechem. W uszach Ingebjorg wciąż dzwięczały jej słowa: Pojęcia nie
masz, jak bardzo się cieszę, żeście się zeszli. To prawdziwy cud od Boga, że
zesłał nam Bergtora Massona".
Zastanawiała się, co by powiedziała teraz, widząc u jej boku Turego?
Na pewno byłaby dumna, że jej córka znalazła męża z wysokiego rodu,
który zapewni jej życie w dostatku. Wstydziła się bowiem tego, że jej
jedynaczka haruje we dworze niczym jakaś służka. Nigdy do końca nie
pojęła bezgranicznej miłości Ingebjorg do zwierząt, zabudowań, każdego
kąta Ssmundgard. Dla niej najważniejsza była rodowa duma...
Ingebjorg podeszła wolno do, wiszącego na ścianie, miedzianego talerza,
żeby popatrzeć na swoje odbicie. Od dawna jednak nikt go nie polerował i
nie mogła się już w nim przejrzeć... Zamiast swojej twarzy zobaczyła w nim
inną, tamtą sprzed roku, należącą do dziecinnej i beztroskiej panny,
niestrudzonej mimo ciężkiej pracy, do panny, która przydawała sobie
rumieńców tarciem policzków, panny odzianej w piękną, zieloną, wełnianą
suknię z jedwabnymi, czerwonymi wstawkami, z wiewiórczym futerkiem na
ramionach. Długie włosy tej panny były przewiązane wstążką, którą ojciec
kupił dla niej u jakichś zamorskich kupców. A w jej oczach malowało się
radosne oczekiwanie, gdyż wybierała się na ucztę weselną, gdzie miała
spotkać najprzystojniejszych kawalerów z Dal.
Jak czyjeś życie mogło się tak bardzo odmienić w tak krótkim czasie? Jak
wyglądała ta twarz, której nie mogła teraz zobaczyć? Co z nią zrobiły
wszystkie te straszne przeżycia i cierpienia?
Niby była tą samą osobą co dawniej, a jednak nią nie była.
Pogrążona w zadumie, obróciła się i powoli wyszła z lamusa.
Kiedy zeszła na dół, okazało się, że Ture tymczasem kazał pachołkom
przynieść słomę i zrobić dla nich posłania. W jasnej izbie zrobiło się całkiem
przytulnie: paliły się dwie latarnie, na słomie leżały owcze futra i grube tka-
niny do przykrycia. Były one właściwie przeznaczone do zdobienia ścian i
Ingebjorg pomyślała, że jej matka byłaby zapewne oburzona, widząc je na
łóżkach. Nie zaprotestowała jednak przeciw takiemu ich użyciu. Nagle
poczuła, że poprzedniej nocy prawie nie spała i że jej ciało ogarnia
zmęczenie.
Ture z kolei mocno się ożywił i stał się wielce rozmowny.
- Policzyłem sobie, Ingebjorg, i wyszło mi, że ten dwór jest wart więcej,
niż początkowo sądziłem. Skoro Saemundgard jest twoim wianem, pieniądze
za nie też będą twoje, choć nie będziesz mogła nimi dysponować.
Ingebjorg spojrzała na niego wstrząśnięta.
- Wcale nie chcę sprzedawać Saemundgard!
- Wolisz, żeby dalej popadało w ruinę? Zdecydowanie potrząsnęła głową.
- Nie wiem, co zrobię z majątkiem, ale wiem, że na pewno go nie
sprzedam.
- Nie zapominaj, co jest w kontrakcie ślubnym. Twój opiekun, Bergtor
Masson, zgodził się, że Saemundgard będzie twoim wianem!
- Wiem... Ta umowa miała na celu zapewnienie mi własności dworu.
- Ale nie ma żadnej umowy zabraniającej jego sprzedaży.
Pokręciła głową z niedowierzaniem.
- Chyba nie zrobisz niczego wbrew mojej woli? Uśmiechnął się, podszedł
do niej i objął ją.
- Oczywiście, że nie, Ingebjorg. Chciałbym ci tylko pomóc. To, co za
niego dostaniesz, będzie dla ciebie jakimś zabezpieczeniem, skoro nie masz
ani ojca, ani braci.
- Saemundgard takie, jakie jest, już stanowi zabezpieczenie - odparła
krótko.
Zaśmiał się jej prosto w ucho.
- Moja rezolutna panno, będzie tak, jak zechcesz. Chodz, położymy się.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]