[ Pobierz całość w formacie PDF ]

francuską z nauczycielką Lusi i zresztą z Lusią, która już mówi bardzo dobrze. A ile razy ja
idę na spacer, miło mi będzie też mieć towarzysza.
 Bardzo dziękuję  zmieszał się Józef  gdzieżbym się ośmielił... Jak ja się odwdzięczę...
Pani Hejbowska uśmiechnęła się:
 Och, taki drobiazg. Ale jeżeli już koniecznie chce pan zrewanżować się, to mógłby pan
na przykład dawać dwie, trzy lekcje arytmetyki i algebry tygodniowo. Panna Corel też za to
będzie panu wdzięczna, bo matematyka to jej słaba strona. Pomówimy o tym jutro
szczegółowo, a tymczasem do widzenia, panie Józefie.
Znowu cmoknął ją w rękę i krótszą drogą, przez sad wiśniowy, poszedł do oficyny.
Wuj i matka siedzieli na ganku. Matka widocznie zdążyła już opowiedzieć wszystko, bo
wuj nerwowo kręcił wąsy i z miejsca przywitał Józefa pytaniem:
 A cóż ty na to?
 Ja nic  wzruszył chłopak ramionami.
 Głowę ci tylko kołują! Najlepiej zrobiłbyś, jakbyś na te banialuki ręką machnął. Co ci po
jakiejś filozofii! Filozofii nie ugryziesz.
 Stryj powiedział, że mnie zabezpieczy.
 Albo zabezpieczy, albo nie zabezpieczy. Jego fantazja i tyle. A jakbyś, panie
dobrodzieju, porządny fach miał w ręku, to gwizdać możesz na łaskę pana stryja.
20
Dyskusje na ten temat miały się powtarzać jeszcze nie raz, z góry jednak wszyscy
wiedzieli, że przecież woli pana Cezarego trzeba ulegać, chociażby ze względu na spadek.
Józef Domaszko zaczął lekcje z Lusią. Dziewczynka była krnąbrna i rozkapryszona.
Wprawdzie fakt, że pan Józef z oficyny od pana Kijakowicza jedzie do Paryża i ją napełnił
swego rodzaju respektem, wprawdzie przestała mu dokuczać tak demonstracyjnie jak
dawniej, lecz nie żałowała sobie swobody przy lekcjach.
Za to Józef robił szybko postępy w języku francuskim. W pierwszym rzędzie przyczyniły
się do tego rozmowy z samą panią Hejbowską. Nudziła się bardzo i dlatego spacery jej z
Józefem stawały się z każdym dniem dłuższe.
Początkowo ich celem bywało jeziorko, wzgórek za parkiem lub stary młyn wodny, z
czasem wszakże wyciągnęły się poza szosę, aż do Krzywego Wąwozu w lesie.
Te przechadzki wpłynęły znakomicie na humor pani Hejbowskiej i na cerę Józefa.
Pryszcze znikały, widocznie pod wpływem zbawiennego działania pięknej mowy francuskiej
i tak zwanego tchnienia wsi polskiej, może z niejaką szkodą dla nowego ubrania koloru
 marengo , które przy bliższym zetknięciu z matką naturą przyzieleniło się tu i ówdzie.
Józef coraz częściej był zapraszany do dworu na obiad lub na kolację. Przy stole rozmowa
toczyła się wówczas po francusku i tylko stary pan Hejbowski od czasu do czasu chrząkał po
polsku.
Józefowi było bardzo przykro, że nigdy nie zapraszano ani pani Domaszkowej, ani Hanki,
ani wuja Mieczysława, ale umiał się z tym pogodzić, zdając sobie sprawę z ich niewyrobienia
towarzyskiego.
Wreszcie przyjechała ciotka Michalina z Natką. Stwierdził to właśnie po powrocie z
Krzywego Wąwozu i na próżno starał się ukryć swoje niezadowolenie, co na twarzy Natki
wywołało wyraz boleści.
Od tego dnia sytuacja Józefa uległa pewnej komplikacji, a jego siły znacznemu
nadwątleniu. Schudł porządnie, lecz przecie pozostał na wysokości zadania, nie dając ani w
oficynie, ani we dworze powodów do niezadowolenia ze swego towarzystwa.
Wuj całymi dniami zajęty był w polu, pani Domaszkowa w zabudowaniach gospodarskich,
ciotka Michalina z Natką chodziły na jagody, a Józef niemal cały czas spędzał we dworze.
W tym to okresie nastąpiło zaćmienie słońca. Józef musiał zakopcić wszystkie potłuczone
szyby i już od samego rana kto żył w Terkaczach nieufnie obserwował słońce. Pan Hejbowski
na wszelki wypadek kazał pozamykać okna i spędzić bydło z pola. Nigdy nie wiadomo, co w
takim wypadku może się zdarzyć, a strzeżonego Pan Bóg strzeże.
Od początku zaćmienia stawiał też najgorsze horoskopy: [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl