[ Pobierz całość w formacie PDF ]
papierosów.
A co ty będziesz robił w tym czasie?
Spróbuję ustalić, z której strony przyszli i którę-
dy odeszli.
Pracowali w milczeniu i tylko z oddali słychać było
stłumione, jakby pochodzące z innego świata, dzwięki
kurortu. Marcus uważał, żeby ani na chwilę nie stracić
z oczu Jessiki.
Przeczesywała teren uważnie i metodycznie, dbała
też o to, by nie zacierać ewentualnych śladów. Jednym
słowem robiła wszystko tak, jak on by to robił.
Niezle sobie radzisz mruknął.
Odwróciła w jego stronę głowę.
Mówisz to tak, jakbyś nie mógł się z tym
pogodzić.
Już i tak pogodziłem się z wieloma sprawami,
a nawet je w tobie polubiłem odparł, zanim się
zastanowił.
Jessika szczerze się roześmiała.
Jak chcesz, potrafisz być miły. Dzięki, Marcusie.
Była naprawdę uradowana.
Tylko niech ci się nie przewróci w głowie
burknął zrzędliwie.
Myślę, że to mi nie grozi odparła wesoło, czym
wprawiła go w zdumienie. Wolał, żeby się obraziła,
Romans na Karaibach 115
zamiast traktować jego uszczypliwości jako żart. Nie
należała do jego ligi, więc nie powinien się nią
interesować. A przecież fascynowała go. Wszystko co
dotyczyło jej osoby naprawdę go interesowało, no i tak
bardzo lubił z nią rozmawiać. Jak z nikim dotąd.
Znalazłam coś! zawołała, zniżając głos.
Co to jest? Jednym susem dołączył do niej.
Przyjrzyj się. Nie jestem pewna.
Ukucnął, a ona wskazała na rozmokłą, papkowatą
kulkę papieru. Wygrzebał ją patykiem, odwrócił, po
czym włożył do plastikowej torebki i obejrzał ze
wszystkich stron.
Wygląda na resztki opakowania po jakimś jedze-
niu powiedział niespiesznie, próbując wyrównać
papier i przeczytać napis. Jak to znalazłaś?
Odgarnęłam zwiędłe liście. Leżało pod spodem.
Pokiwał głową, przyglądając się wskazanemu przez
nią miejscu.
Nie sądzę, żeby pochodziło z tej nocy, ale to i tak
dobre znalezisko. Posłał jej coś, co w jego mniema-
niu miało być bezosobowym uśmiechem.
Dlaczego uważasz, że nie z tej nocy?
Poznaję po wyglądzie. Papier byłby świeższy.
I pewnie nie byłby wbity między liście. Powin-
nam była o tym pomyśleć.
Ale jednak coś znalazłaś. Wreszcie coś mamy.
Szukajmy dalej.
Jednak po godzinie musiał się pogodzić, że nic
więcej już nie znajdą.
116 Margaret Watson
Dosyć na dzisiaj powiedział.
Stanęła i przeciągnęła się, a on próbował nie
patrzeć na jej ciało w przyćmionej, pocętkowanej
różnymi kolorami poświacie. Ale nie mógł się oprzeć.
Jej piersi sterczały pod podkoszulkiem, a skóra zdawa-
ła się lśnić. Użył całej siły woli, żeby nie podejść i nie
wziąć jej w ramiona.
Spojrzała na niego i zastygła w bezruchu. Wpat-
rywali się w siebie przez chwilę, która zdawała się
trwać wieczność. Wreszcie Marcus pierwszy odwrócił
wzrok.
Chodzmy czegoś się napić.
To brzmi całkiem obiecująco odpowiedziała,
a głos miała dziwnie ochrypły.
Poczuł gwałtowne pożądanie. Wziął głęboki od-
dech i zamknął oczy, próbując zapanować nad sobą.
Chodzmy już.
Gdy szli do domu, nie odważył się na nią spojrzeć,
ale nadal był aż nazbyt świadomy jej obecności.
Osaczał go jej zapach, delikatny i tak bardzo pociąga-
jący. Czuł się jak naelektryzowany, ilekroć ocierała się
o niego, gdy przedzierali się między drzewami.
Jessika wiedziała, że Marcus jest napięty jak stru-
na. Nie rozumiała, dlaczego tak się dzieje, więc gdy
znalezli się w środku, zapytała:
Czy coś znalazłeś?
Zdawał się zaskoczony jej pytaniem.
Nie. Przecież bym ci powiedział.
Romans na Karaibach 117
Więc o co chodzi?
A o co ma chodzić, do licha? warknął. O to, że
przy tobie nie mogę się skoncentrować na tym, co
robię.
Och. Popatrzyła na niego zdziwionymi oczami,
zaskoczona, że wzbudzała aż taką namiętność w męż-
czyznie, a zwłaszcza w mężczyznie takim jak Marcus
Waters. Patrząc na niego, zatraciła się w jego namięt-
nie błyszczących niebieskich oczach. Pociesz się
powiedziała miękko że ja również zapominam przy
tobie o bożym świecie.
Zamknął oczy. Widziała, że toczył ze sobą walkę.
Po chwili uniósł powieki.
Lepiej nie mów takich rzeczy, Jessiko. Już i tak
z trudem trzymam ręce przy sobie.
Otworzyła usta, żeby odpowiedzieć, ale nie dopuś-
cił jej do głosu.
Nie mów nic. Oboje wiemy, czym to grozi. Taka
nieopanowana, niekontrolowana, puszczona na żywioł
wzajemna... fascynacja.
Grozi? A niby czym ma grozić? fuknęła ostro.
Myślę, że ty po prostu boisz się zbliżyć do kogokol-
wiek.
W jego oczach dostrzegła błysk cierpienia pomie-
szanego z głębokim smutkiem.
Tak, Jessiko, masz rację. Boję się za bardzo
zbliżyć do ciebie. Przyrzekłem, że będę cię chronił.
I co, do diabła, najlepszego zrobiłem? Nie minęło
kilka godzin, a straciłaś dziewictwo!
118 Margaret Watson
Dlaczego w kółko powtarzasz to samo?
Bo to ważne.
Tylko wtedy, gdybym również ja tak uważała.
Przecież dokonałam wyboru, Marcusie. Nie uwiodłeś
mnie wbrew mojej woli. To wyszło od nas. Tak samo
od ciebie, jak i ode mnie.
Byłaś przerażona i zestresowana, a ja perfidnie
wykorzystałem sytuację. Tak się po prostu nie godzi.
I nie mów mi, że też tego chciałaś, bo to niczego nie
zmienia.
Westchnęła. Był uparty jak osioł i tej bitwy z nim
nie wygra.
Dobrze, niech będzie, wykorzystałeś biedną,
naiwną dziewicę... Przerwała na chwilę, gdy spojrzał
na nią wściekle. Ale ta biedna dziewica jakoś nie
płacze z tego powodu. Jednak skoro tak to ciebie
rusza, czy nie lepiej o tym zapomnieć? Co się stało, to
się nie odstanie, i tyle.
Myślisz, że to takie proste? zawołał w de-
speracji. Ilekroć na ciebie patrzę, mam ochotę
kochać się z tobą. A ja, żeby zapewnić ci bezpieczeń-
stwo, muszę się bardziej skupić.
Och, jak ucieszyły ją te słowa, ale miała na tyle
rozsądku, by zachować spokój. Nie chciała go drażnić
jeszcze bardziej, bo był na granicy ostrego wybuchu.
W porządku, a zatem proponuję, żebyśmy o tym,
co dorośli ludzie zwykli robić nocami, porozmawiali
pózniej. Teraz mi powiedz, co sądzisz o naszym
znalezisku?
Romans na Karaibach 119
A raczej o tym, czego nie znalezliśmy.
Właśnie. Zdziwiło mnie, że tam praktycznie nic
nie było. Również zaniepokoiło. Bo jeśli zakładamy
najgorsze...
Tak przyznał jej rację. Zakładamy najgorsze.
Mogło to być zwierzę, mógł to być zabłąkany wczaso-
wicz albo zakochana para... ale takie rozumowanie dla
bezpieczeństwa odrzucamy.
Jasne. Mów dalej.
Przyjmujemy jako obowiązującą hipotezę, że
ten ktoś obserwował nasz dom. Nie przyszedł więc tu
na kilka minut, tylko na kilka godzin. I nie zostawił
żadnych śladów poza pogniecionymi liśćmi. A to jest
profesjonalna robota.
Te dwie łamagi kompletnie spaprały swoje zada-
nie, Marcusie. Nie zapominaj o tym. Dwóch silnych
facetów ma mnie w garści, a ja im po prostu od-
płynęłam. A przecież nie jestem Bondem w spódnicy,
tylko...
Och jesteś, jesteś. Wreszcie się uśmiechnął,
choć tylko na moment. Nie przewidzieli, że z ciebie
taka zajadła sztuka, i to był ich błąd. Ale to nie są
ofermy. Porwali cię ze świetnie strzeżonej wyspy, a to
nie jest zajęcie dla drobnych cwaniaczków, tylko dla
zawodowych kryminalistów. I to piekielnie spryt-
nych.
Wiem, że to nie zabawa. Ale co dalej?
Mój kumpel zaczai się dzisiaj w lesie i w razie
[ Pobierz całość w formacie PDF ]