[ Pobierz całość w formacie PDF ]
macji? - odparł Royce, nie tracąc opanowania.
- Nie chciałam o tym rozmawiać i nie życzyłam sobie, żebyś się wtrącał, ale cóż,
wszystko potoczyło się inaczej. Steve nabrał zapewne całkowicie błędnego wrażenia.
- Owszem. Oskarżył nas o sypianie ze sobą.
Sara wydała zdławiony okrzyk i pokręciła głową z rozpaczą.
- No to koniec! Nie spodoba mu się, że jestem związana z innym, nawet jeśli to
nieprawda... Ponadto groziłeś mu. Nie rozumiem, jak mogłoby to pomóc w tej skompli-
kowanej sytuacji.
- Jeśli facet ma odrobinę oleju w głowie, to posłucha mojej rady i odczepi się od
ciebie raz na zawsze.
- A jeśli nie - Sara zaśmiała się głucho - to udało ci się go tylko jeszcze bardziej
rozjuszyć.
Royce nie wydawał się wcale przejęty tą perspektywą, a to dlatego, że nie zdawał
sobie sprawy z powagi sytuacji. Za wszelką cenę należało uniknąć drażnienia Steve'a.
Sara poczuła, że znów ogarnia ją niepokój.
- Nie opłaca się go rozgniewać - szepnęła.
W twarzy Royce'a zaszła ledwie dostrzegalna zmiana. Jego rysy nabrały twardego
wyrazu.
- Bo co się wtedy stanie? - spytał łagodnie.
- Będzie się mścił - wykrztusiła, czując mrowienie w krzyżu, i musiała przełknąć
ślinę.
- Uderzył cię?
- Raz. - Sara objęła się mocno ramionami. - Ale istnieje wiele sposobów narażenia
człowieka na cierpienie.
Choć nie wydawało się to możliwe, rysy Royce'a jeszcze bardziej stwardniały.
- Wiem - mruknął ponuro. - Przykro mi, że musiałaś przez to przejść.
Czy to za sprawą wspomnień, czy też okazanej niespodziewanie sympatii łzy za-
kłuły ją pod powiekami, a gardło miała jak zasznurowane. Royce wymamrotał przekleń-
stwo, przyciągnął ją bliżej i objął. Z oczu Sary popłynął niepowstrzymany strumień łez.
Przytulona do niego, szlochała z twarzą ukrytą na jego piersi. Przemawiał do niej czule,
ale nie rozróżniała słów, kojąco działała sama ich melodia.
W końcu odsunęła się od niego i głośno pociągnęła nosem. Spojrzała na wilgotną
plamę na koszuli.
- Przepraszam... Zamoczyłam ci ubranie...
- Nie przejmuj się tym, wyschnie. - Rozejrzał się dokoła, jakby dopiero teraz za-
uważył pędzące tuż obok samochody. - Zabierajmy się stąd.
Skinęła głową, ale żadne z nich się nie poruszyło. Wpatrywali się w siebie bez
słowa. Nastrój wyraźnie się zmienił. Royce schylił głowę, Sara podała mu usta... i raptem
znaleźli się o pół metra od siebie. Nie sposób było ocenić, które pierwsze się poruszyło;
zresztą nie miało to teraz znaczenia. To, do czego omal nie doszło, nie miało prawa się
wydarzyć.
- Musimy porozmawiać, ale nie na środku drogi - przerwał krępujące milczenie.
- Nie ma o czym - bąknęła, znów pociągając nosem.
Z pewnością nie chciała rozmawiać ani o pocałunku, który niemal się im przyda-
rzył, ani o napadzie płaczu. Nie zmieniła bynajmniej zdania. To, że Royce uratował ją z
potencjalnie niebezpiecznej sytuacji, nie wpłynęło wcale na jej opinię. Nadal nie chciała,
żeby się wtrącał w jej życie.
- Przeciwnie. Musimy omówić strategię postępowania w związku z twoją sprawą.
Dwa ostatnie słowa były jaskrawym przypomnieniem, że jego troska nie wynikała
bynajmniej z pobudek osobistych. Royce wykonywał po prostu swoją pracę. Wszak o
tym wiedziała, dlaczego więc poczuła ukłucie w sercu?
Odsunęła się od niego jeszcze dalej i otarła oczy wierzchem dłoni.
- Powtarzam: nie mamy o czym mówić. Twoje działania tylko pogarszają sytuację,
rozumiesz?
- To dlatego nie chciałaś ochroniarza?
- Chcę, żebyś się ode mnie odczepił. Nie potrafię tego jaśniej wyrazić.
Royce założył ręce z tyłu i spojrzał jej prosto w oczy.
- O, wyrażasz się dostatecznie jasno. Właśnie dlatego musimy porozmawiać. -
Przybrała zdziwioną minę, a wówczas musnął końcami palców jej policzek. - Widzę, że
nie rozumiesz; na tym polega cały problem.
- Przestań mówić zagadkami - zażądała.
- Dobrze. Nie podoba ci się sposób traktowania przeze mnie Brady'ego?
- Oczywiście! Tylko pogarszasz sprawę, prowokujesz go. Nie zgadzam się na to!
- Prawdopodobnie dlatego... - zaczął, ale mu przerwała.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]