[ Pobierz całość w formacie PDF ]

z umieszczonymi na nich rozmaitymi przepowiedniami.
Dzielnica Vcre_ti leży w poÅ‚udniowej części Buka-
resztu. Z centrum można dostać siÄ™ do niej dÅ‚ugÄ… ^oseaua
137
Oltenitei. Najpierw szosa prowadzi obok hipermarke-
tów i terenów przemysÅ‚owych, potem mija kilka cmen-
tarzy, a wreszcie skrÄ™ca w prawo, w Strada Mrci_or.
Swoją nazwę zawdzięcza ona  marcówce , którą wielu
Rumunów obdarowuje się wzajemnie pierwszego mar-
ca, biaÅ‚o-czerwonej wstążeczce z jakimÅ› amuletem, zÅ‚o-
tym serduszkiem czy innym drobnym darem miłości. Po
jednej stronie Strada Mrci_or pnÄ… siÄ™ w górÄ™ wieżowce
mieszkalne, po drugiej zaÅ› stojÄ… skromne domy jedno-
rodzinne starych mieszczan, którym udało się przez lata
komunizmu ocalić swoją własność, oraz chełpiące się
dumnie wille, wzniesione w ostatnich latach we wszyst-
kich możliwych stylach architektonicznych. Przed sie-
demdziesiÄ™ciu laty rozciÄ…gaÅ‚y siÄ™ tu pola i Å‚Ä…ki, wÅ›ród
których stały jedynie dwie budowle: klasztor przerobiony
na osÅ‚awione wiÄ™zienie Vcre_ti i rzeznia miejska. Tutaj
Tudor Arghezi nabyÅ‚ dziaÅ‚kÄ™ i wedÅ‚ug wÅ‚asnych planów,
przy pomocy swojego przyjaciela architekta G. M. Can-
tacuzina, zaczÄ…Å‚ w 1930 roku wznosić na niej dom, któ-
ry nazwaÅ‚ Mrci_or, Marcówka, i do którego dobudowaÅ‚
niewielką drukarnię, gdzie odbijał swoje  Kartki papugi
z wypisanÄ… na nich przyszÅ‚oÅ›ciÄ….
W ogrodzie Mrci_or czekaÅ‚a teraz starsza pani w gra-
natowym kostiumie o kroju uniformu. ZlustrowaÅ‚a mojÄ…
osobÄ™ z Å‚askawÄ… surowoÅ›ciÄ…, jakby wprawdzie miaÅ‚a
ochotę otworzyć przede mną drzwi, ale wolałaby do-
strzec we mnie coÅ›, co w jakikolwiek sposób czyniÅ‚oby
mnie godnym przestąpienia progu domu jej dzieciństwa.
Spojrzenie Micury rozjaśniło się, kiedy się przedstawiłem,
albowiem, co powiedziaÅ‚a mi pózniej z rosnÄ…cÄ… do mnie
138
sympatią, byłem pierwszym Austriakiem, który pojawił
siÄ™ w muzeum Argheziego w Marcówce. PobrzmiewaÅ‚a
w tym zdaniu cicha przygana, skierowana nie tyle w mojÄ…
stronÄ™, ile w stronÄ™ narodu, który reprezentowaÅ‚em i któ-
ry zgodnie z porzÄ…dkiem rzeczy już o wiele dawniej po-
winien był przysłać tutaj swojego przedstawiciela. Tak
czy inaczej, przybywa tu co roku sześć tysięcy turystów,
chociaż wiÄ™kszość z nich to uczniowie przywożeni kla-
sami lub nawet caÅ‚ymi szkoÅ‚ami z wszystkich zakÄ…tków
kraju, aby mogli zwiedzić dom człowieka, którego imię
noszÄ… w Rumunii niezliczone placówki oÅ›wiatowe.
Dom ma biaÅ‚Ä… fasadÄ™, czerwone drzwi i parapety. Jest
to po prostu  marcówka , osobliwa budowla z drewnia-
nymi werandami i dwiema wieżyczkami, sprawiajÄ…ca na
poły folklorystyczne, na poły modernistyczne wrażenie,
a w caÅ‚oÅ›ci wyglÄ…dajÄ…ca na niewielkÄ… rezydencjÄ™. Aneg-
dota mówi, że Arghezi zdecydował się na tę miejscowość,
żeby jego żona Parasziwa nie musiała przebywać zbyt
dalekiej drogi, gdyby pewnego dnia przyszło jej znów
odwiedzać go w wiÄ™zieniu Vcre_ti, do którego zapro-
wadził już kiedyś pisarza brak literackiego patriotyzmu.
WiÄ™kszość znajdujÄ…cych siÄ™ w muzeum zdjęć Arghezie-
go przedstawia wytwornego starszego pana z siwymi
wÅ‚osami i starannie wypielÄ™gnowanymi siwymi wÄ…sami,
o zdecydowanym podbródku, ale spojrzeniu zamglonym
i zwróconym w gÅ‚Ä…b duszy. Ubrany jest w ciemny garnitur,
nosi muszkÄ™, a w rÄ™ce trzyma laskÄ™, w mniejszym stopniu
stanowiÄ…cÄ… podporÄ™ w chodzeniu, bardziej zaÅ› nieodzow-
ne akcesorium dandysa, któremu nigdy nie przyszłoby
na myÅ›l wyjść bez niej z domu. U boku tego eleganckiego
139
dżentelmena widać prawie na wszystkich zdjęciach przy-
sadzistą czarnowłosą kobietę, bardziej naturalną niż on
sam i mniej od niego rozmarzonÄ…, jakby to jej obowiÄ…z-
kiem było wypatrywanie wszystkich czyhających zewsząd
niebezpieczeÅ„stw i usuwanie ich z jego drogi.
W każdym pomieszczeniu muzeum można odnieść
wrażenie, że Arghezi dopiero co wyszedÅ‚, i to na krót-
ko. Wszystkie rzeczy zdają się jeszcze na niego czekać:
okulary i pióro na biurku, Å‚adnie podniszczona skórzana
teczka, oparta o fotel, obok laski, na której uchwycie wisi
czarna czapka zimowa. Wszystko jest ustawione i rozÅ‚o-
żone tak, aby dać wyraz złudzeniu, iluzji, że czas stanął
w miejscu i gdyby niespodziewanie ruszyÅ‚ do przodu,
podjąłby swoje dzieło przemijania na powrót od owego
1967 roku, w którym wÅ‚aÅ›ciciel tych przedmiotów, od-
chodząc, wszystkie je tu osierocił. Nawet kapcie są tak
ustawione obok siebie przed sofą, że wyimaginowany
mieszkaniec tego domu umarÅ‚ych w każdej chwili mógÅ‚-
by wsunąć w nie stopy, gdyby tylko powstaÅ‚ z martwych
niczym bohaterowie jego powieści Cmentarz Zwiasto-
wanie. W jadalni nakryte jest do stoÅ‚u, jakby za dziesięć
minut wiecznoÅ›ci miano wnieść jedzenie, a w salonie
leży na starym gramofonie pÅ‚yta, Tannhäuser Wagnera,
czekając na to, żeby ktoś uruchomił korbkę, tak by krą-
żek znów zaczÄ…Å‚ siÄ™ obracać i popÅ‚ynęły z niego dzwiÄ™ki.
Ale dopiero w pokoju dziecinnym na poddaszu zda-
waÅ‚o siÄ™, że czas tak naprawdÄ™ zastygÅ‚ w oczekiwaniu.
Rezolutna staruszka wprowadziła mnie do pomieszcze-
nia, w którym poustawiaÅ‚a lalki ze swojego dzieciÅ„stwa,
a kiedy zerknęła na mnie z boku, ciekawa, co powiem
140
na ten pokój, na te lalki i na porzÄ…dnie poukÅ‚adane za-
bawki, w jej niepewnym wzroku, w tym wzroku dziecka,
które jest dumne ze wszystkich swoich rzeczy i chcia-
łoby usłyszeć, że ma do tej dumy powód, dostrzegłem
wyraz oczekiwania na poklask i aprobatÄ™. Wtedy jednak
zrozumiałem, że Micura jest dzieckiem ponadosiem-
dziesięcioletnim, wieczną córką, wiecznym ukochaniem
największego współczesnego wieszcza rumuńskiego.
Gdyby próbować znalezć analogię dla liryki tego poety,
można by porównać go z Austriakiem Theodorem Kra-
merem. Arghezi podziela z nim sympatiÄ™ dla ludzi z mar-
ginesu, dla drobnych spraw codziennych, również jego
pochwaÅ‚y i komplementy dotyczÄ… niepozornych i nie-
efektownych zjawisk życia. Podobnie jak Kramer, również
Arghezi odkrywa godność i piÄ™kno nie w Å›wiecie ludzi
zamożnych ani w Å›wiecie przyjemnoÅ›ci, lecz w przyziem-
nie ciężkiej codzienności ubogich, nędzy poszczególnych
jednostek i w surowym, nieprzyjaznym krajobrazie:
Moje serce jest drogÄ… z deszczem,
jest pyÅ‚em, w którym kÅ‚adÄ… siÄ™ owce,
jest kamienistą drogą wśród drzew,
jest winnicą, gdzie marzą winorośle.
Jest wsią pełną psów, jest podwórzem przed domem,
jest popiołem bruzd, które trzeba wyorać.
Jest chmarÄ… czarnych wron w północnym wietrze,
jest stadem, które zaczyna żreć ziemię,
bawoÅ‚em, który powstaje, trwa w bÅ‚ocku
i z ciężkim Å‚bem gapi siÄ™ w bezkres.
141
 O których Europa nic nie wie& 
Rosetti, Rosenthal, Margul-Sperber
Największy rumuński patriota był węgierskim %7łydem,
zamÄ™czonym na Å›mierć w wiÄ™zieniu Habsburgów. Dwu-
dziestodwuletni młodzieniec Konstantin Daniel Rosen-
thal przybył po raz pierwszy do Rumunii, kiedy ta jeszcze
w ogóle nie istniaÅ‚a, jako że powstaÅ‚a dopiero dwadzieÅ›cia
lat pózniej w wyniku zjednoczenia ksiÄ™stw WoÅ‚oszczyzny
i MoÅ‚dawii, pozostajÄ…cych poczÄ…tkowo pod panowaniem
osmaÅ„skim, a pózniej pod wpÅ‚ywem Rosji. Rosenthal
natychmiast zakochaÅ‚ siÄ™ w owym kraju uchodzÄ…cym
za jeden z najbardziej zacofanych w Europie, jak rów-
nież w owym mieÅ›cie, które co pewien czas trzeba byÅ‚o
odbudowywać po trzÄ™sieniach ziemi i pożarach i które [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl