[ Pobierz całość w formacie PDF ]

nich opisywała sukienkę, którą zobaczyła u Marksa i
Spencera. Wszystko to było tak pokrzepiająco normalne,
\e Catherine zapadła w drzemkę.
Gdy ponownie się obudziła, stwierdziła, \e znajduje
się w słabo oświetlonym, przyjemnie umeblowanym
pokoju, który nie pasował do jej wyobra\eń o szpitalu.
Luc stał przy oknie i wpatrywał się w ciemność.
- Luc? - szepnęła.
Odwrócił się gwałtownie.
- Gdzie ja jestem?
54 SPOTKANIE PO LATACH
- To prywatna klinika. - Podszedł do łó\ka. -Jak
się czujesz?
- Tak, jakby ktoś rąbnął mnie workiem z piaskiem,
ale mogło być gorzej. - Poruszyła głową na próbę
i skrzywiła się z bólu.
- Lez spokojnie. -
Trochę za pózno poradził jej Luc.
Zmarszczyła czoło.
-Nie pamiętam momentu, kiedy upadłam - szep
nęła oszołomiona... - Nic a nic.
Luc podszedł jeszcze bli\ej. Nie wyglądał tak ele-
gancko, jak zazwyczaj. Czarne włosy miał potargane,
krawat zmięty, dwa rozpięte guziki koszuli odsłaniały
opaloną szyję.
- To była moja wina - przyznał.
- Jestem pewna, \e nie - pocieszyła go trochę
zdziwiona Catherine.
- A właśnie, \e tak. - Ciemne oczy patrzyły na nią
niespokojnie. - Nic by się nie stało, gdybym nie
usiłował cię objąć wbrew twojej woli.
- Wbrew mojej woli? - Nie pamiętała nic takiego,
co uzasadniałoby te zaskakujące słowa.
- Potknęłaś się o dywan i upadłaś. Uderzyłaś
głową o stół. Modre de Dto. cara... Myślałem, \e się
zabiłaś! - Luc prze\ywał to na nowo, z niezwykłym
dla niego wzruszeniem, a w kąciku jego ust drgał
jakiś nerw. - Myślałem, \e nie \yjesz... Naprawdę
tak myślałem - powtarzał, nie odzyskawszy jeszcze
równowagi.
- Tak mi przykro, \e sprawiłam ci tyle kłopotu.
Ogarnął ją jakiś dziwny, nieokreślony lęk. Gdyby
nie obecność Luca, poddałaby mu się całkowicie. Poza
tym, \e nie mogła odtworzyć w pamięci okoliczności
swego upadku, uświadomiła sobie jeszcze inne dziwne
fakty. Pielęgniarki... lekarz... są w Anglii.
- Czy my jesteśmy w Anglii? - zapytała.
- Czy my jesteśmy...? - Powtórzył zaimek my,
akcentując go w szczególny sposób, z widocznym
SPOTKANIE PO LATACH 55
zaskoczeniem na twarzy. - Jesteśmy w Londynie. Nie
wiesz o tym? - sondował ją ostro\nie.
- Nie pamiętam, \ebym przyjechała z tobą do
Londynu - wyznała Catherine w nagłej panice. - Dla
czego nie pamiętam?
Luc przyglądał się jej przez kilka sekund, a potem, z
uczuciem ulgi, usiadł obok niej na łó\ku.
- Uderzyłaś się mocno i dlatego masz taki zamęt
w głowie. To wszystko - powiedział cicho i spokojnie.
- Absolutnie nie ma się czym martwić.
- Jak mogę się nie martwić! Boję się!
- Nie masz się czego bać - Luc zachowywał się jak
ktoś, kto troskliwie usiłuje skierować w innym kierun
ku myśli osoby skłonnej do histerii.
Palcami dotknęła jego dłoni, szukając w niej oparcia.
- Jak długo jesteśmy w Londynie?
Luc zesztywniał.
- Czy to takie wa\ne?
Gdy ujął jej rękę i podniósł do ust, nagle wszystko
przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Obserwując ją spod gęstych, czarnych rzęs, koniuszkiem
języka przeciągnął powoli, po kolei po ka\dym paku, a\
wreszcie pocałował namiętnie wnętrze jej dłoni.
Wprawiający w omdlenie dreszcz rozkoszy przeniknął ją
całą.
-Czy to takie wa\ne? - powtórzył.
- Co... wa\ne? - wybąkała, niezdolna do racjonal
nego myślenia, wzburzona silnymi emocjami.
- Jaka jest ostatnia rzecz, którą pamiętasz?
Z ogromnym wysiłkiem zmusiła się do myślenia i -
udało się. Okazuje się, \e odpowiedz na to pytanie była
tak łatwa, jak zjedzenie przysłowiowego ciastka.
- Chorowałeś na grypę - oznajmiła uradowana.
- Na grypę? - Luc z niepokojem ściągnął brwi.
I raptem, jak za dotknięciem ró\d\ki czarodziejskiej,
twarz mu się rozjaśniła:
56 SPOTKANIE PO LATACH
- Si, grypa. To było w tysiąc dziewięćset osiem
dziesiątym...
- Wiem, w którym to było roku, Luc.
- Senz altro. Pewnie, \e wiesz. Lata zyskują na
wartości, jak dobre wino.
Gdy spojrzała na niego, nie rozumiejąc, o czym
mówi, pochylił się z uśmiechem i odgarnął kosmyk
kręconych włosów z jej zmarszczonego czoła.
- Wydaje mi się, \e to było tak dawno, i gdy myślę
o tym, to widzę jakąś mgłę - poskar\yła się.
- Nie myśl o tym - poradził Luc.
- Chyba ju\ pózno? - szepnęła.
- Prawie północ.
- Powinieneś wrócić do hotelu. Czy zatrzymaliśmy
się w hotelu? - zapytała, znów niespokojna.
- Przestań się martwić. Wszystko będzie dobrze
- zapewnił ją miękko Luc.- Wcześniej lub pózniej.
Kciukiem wodził machinalnie po przegubie jej ręki.
Powodowana ogromną potrzebą dotknięcia go, uniosła
wolną rękę i pogłaskała twardą, mocną szczękę. Jego
ciemna skóra o niebieskawym odcieniu pociągała ją
swoją szorstkością. Pomyślała, \e jego oczy hipnotyzują,
ciemnieją w cieniu hib z gniewu, nabierają złotego
blasku w słońcu lub z po\ądania.
I nagle zastanowiła się, dlaczego jej jeszcze nie
pocałował.
W tej dziedzinie Luc nigdy nie potrzebował ani
zachęty, ani namowy. Gdy wracał ze swych podró\y w
interesach, wchodził do mieszkania i brał ją w ramiona,
często nie panując nad swym po\ądaniem na tyle, \eby
dojść do sypialni. A gdy był z nią, miała wra\enie, \e
gdyby jej co jakiś czas nie dotknął, nie byłaby w
stanie cokolwiek robić.
To dawało jej poczucie bezpieczeństwa. Wierzyła, \e
tam, gdzie jest tyle namiętności i uczucia, tam musi być i
nadzieja. Dopiero znacznie pózniej pojawiły się
wątpliwości.
SPOTKANIE PO LATACH 57 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl