[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wej flaszeczki prysn¹³ jakimS p³ynem na portret Tholdena, a póxniej wzi¹wszy za rêkê Sêdzi-
woja cofn¹³ siê z nim w g³¹b, w róg pracowni. Portret w ciemnoSci zacz¹³ jaSnieæ coraz
¿ywiej, jakby dziwne jakie Swiat³o z niego wyp³ywa³o, wnet fale tego b³êkitnego, md³ego bla-
sku wype³ni³y ca³y pokój. Sêdziwojowi zda³o siê, i¿ Sciany komnaty rozszerzaj¹ siê, oddalaj¹
coraz dalej, przedmioty bledn¹, a on jakby z niezmiernej odleg³oSci tylko przypatrywa³ siê
przez lunetê temu, co ma nast¹piæ. - Czereda siepaczy dom ca³y przetrz¹snê³a i na koñcu z po-
chodniami wst¹pi³a do pracowni; lecz wnet gwar ich ucich³, spogl¹dali po sobie, a na ich
twarzach widaæ by³o jak¹S wewnêtrzn¹ nag³¹ trwogê. Rmielsi przejrzeli wszystkie k¹ty pra-
cowni, kilka razy przeszli obok Kosmopolity i Sêdziwoja nie spostrzegaj¹c ich; temu ostat-
niemu zdawa³o siê, i¿ jakaS gazowa zas³ona oddziela go od szukaj¹cych. W koñcu te¿ wyszli
wszyscy. Najuporczywszym by³ Bodenstein.
- To dziwna, niepojêta! - rzek³ wychodz¹c do któregoS z pacho³ków - Od dwóch godzin pil-
nowa³em wejScia tego domu, wiem, i¿ nigdzie nie wyszed³.
Tu musz¹ byæ jakieS czary. Mnie strach przechodzi!
D³ugo jeszcze dom ca³y przetrz¹sano, wreszcie zniecierpliwieni siepacze rozeszli siê. G³osy
ich i brzêki orê¿Ã³w ucich³y ju¿ po oddaleniu siê w odleg³oSci, Kosmopolita puSci³ rêkê Sê-
dziwoja, zapali³ lampê na stole i wolno wyszed³.
M³odzieniec dotyka³ sam siebie, nie dowierza³ sobie, czy nie by³ pod wp³ywem jakiegoS snu
zwodniczego, który go przeniós³ na chwilê do cudownej nadziemskiej krainy, z której tak
niepostrze¿enie i nagle na powrót wróci³ do pracowni. Lecz chwilowy ten pobyt w krainie
mg³y niezatart¹ ju¿ w nim na wieki uczyni³ zmianê.
45
IX Zaklêcie
 B¹dx ty b³ogos³awionym czy przeklêtym duchem;
przynoS rosê nieba czy dym piekie³ z sob¹;
. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .
Muszê z tob¹ mówiæ!
Hamlet Szekspira
DUSZNE S¥ TE SMÊTARZE LUDZI ¿yj¹cych nazywane miastami. - Wspania³e pa³ace
i rzêdy domów s¹ tylko szeregiem grobowców. Tu nawet wzrok jest spêtany, zimne g³azy
spotyka lub zimniejsz¹ pierS cz³owieka kupcz¹cego. Tu mySl jest spêtana, niebo nawet dym
kominowy ci zas³oni, tu musisz zapomnieæ, ¿eS cz³owiekiem, a ¿yæ jak jedno kó³ko machiny
bezduszne, bez woli, bo gdybyS w³asnym ¿yciem siê poruszy³, to ca³y rój wyrzuci ciê ze swe-
go mrowiska, jako przestêpcê praw wisz¹cych na szyldach ulicznych. ¯adna pierS czuj¹ca nie
odetchnie w mieScie - tam czo³gaj siê, jak robak, w Slady za drugimi, a jeSli chcesz skrzyd³a
rozwin¹æ lub ul¿yæ oddechem duszy - uciekaj za miasto!
Sêdziwoj mija³ ju¿ bramê Bazylei, czarowny widok okolic roztacza³ siê przed jego oczami
i gwa³tem go ci¹gn¹³ do siebie. Zszed³ z g³Ã³wnej drogi i boczn¹ Scie¿k¹ uda³ siê w dolinê
wiod¹c¹ miêdzy góry. S³oñce ca³ym blaskiem wype³nia³o lazurow¹ przestrzeñ, jakby z³ote
iskry Swiat³a widocznie kr¹¿y³y w promienistym eterze. Wszystkie Swietne barwy i odg³osy
z gajów i ska³, i strumieni rozkosznie ³¹czy³y siê w jeden obraz, jeden akord i bieg³y do du-
szy dzwoni¹c pieSñ chwa³y i pokoju natury. Rród doliny nad strumieniem sta³y rzêdem ³adne
chaty wieSniacze, m³odzieniec spostrzeg³ je i odwróci³ siê, tak ¿yczy³ sam pozostaæ. Rrod-
kiem w¹wozu sz³a Scie¿ka i gubi³a siê w ³o¿ysku wysch³ego potoku. Wszystko by³o ciche,
spokojne, a on z rozpacz¹ siê patrza³ doko³a, jakby burze z ca³ej ziemi do jego siê piersi teraz
schroni³y. I wSciekle siê rozSmia³, a echo i ten chrapliwy Smiech goryczy oczyszczony
i dxwiêczny odda³o mu na powrót. Podwojonym krokiem postêpowa³ wy¿ej. Wysokie drze-
wa coraz rzadsze, a z rozpadlin ska³ zwiesza³y siê kar³owate sk¹p¹ ¿ywione ziemi¹. Jeszcze
wy¿ej ju¿ tylko niskie napotyka³ krzaki, g³azy nagimi Swieci³y grzbietami i gdzieniegdzie
miêdzy kêpami szmaragdowego mchu i siwych porostów rozwija³y siê Swie¿e, na równinach
nie znane, kwiaty. I powietrze coraz czystsze, Swie¿sze, zachêca³o go do piêcia siê wy¿ej po
ostrych ska³ach. W dolinie drobne zagrody ludzi i chaty traci³y wszystko, co brudne i niefo-
remne, a z tej wysokoSci uroczych nabiera³y kszta³tów i kolorów. Z wolna mg³a spuszcza³a
siê jak zas³ona przejrzysta i otoczy³a go doko³a. Póxniej chmury zas³oni³y Bazyleê i ca³y wi-
dok daleki. Sêdziwoj spocz¹³, odetchn¹³, by³ sam jeden, doko³a tylko zimne kamienie. Nie-
znacznie wpad³ w g³êbokie zadumanie. Ca³a jego przesz³oSæ, burzliwa w g³êbi, a na pozór
spokojna, m³odoSæ, wszystkie ¿¹dze, wszystkie chêci tañczy³y doko³a, jakby obrêb czarodziej-
46
skiego krêgu, a on, spêtany, nie móg³ siê wydobyæ na zewn¹trz. Wezbrane uczuciami serce,
mySl rozpalona chcia³y siê gwa³tem wydobyæ z tego wiêzienia, a doko³a by³o wszystko ju¿ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl