[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Tom znowu wyjechał na dłużej. A tak chciała z nim porozmawiać, przeprosić za
niesprawiedliwe zarzuty. Dzisiaj okazało się, że młoda telefonistka, obsługująca
biuro dziekana i Jane, nie wywiązywała się ze swych obowiązków. Tony musiał ją
zwolnić ze skutkiem natychmiastowym. Potem przejrzeli bałagan na jej biurku i
Jane wpadła w rękę karteczka z informacją, że Tom Mishner dzwonił, zostawiając
swój numer telefonu i prosił o kontakt.
Wielokrotnie próbowała dodzwonić się do niego w ciągu tego wieczoru.
Bezskutecznie. Ależ była głupia! Zrobiła dokładnie to, co zarzucała Tomowi.
Osądziła go nie wysłuchawszy najpierw, co ma do powiedzenia. I Tom odszedł - bez
pożegnania.
Jane siedziała za biurkiem, nie mogąc się skoncentrować na papierach, które leżały
przed nią. Ktoś zapukał do drzwi.
- Proszę.
- Czy mogę wejść na chwilę? - Tony sprawiał wrażenie dziwnie spiętego.
Jane wskazała mu krzesło przed biurkiem. - Ależ oczywiście. O każdej porze.
Proszę usiąść.
- Nie, wolę stać... - odchrząknął. - Chciałbym coś z panią omówić po pracy. Może
pójdziemy gdzieś na drinka?
- Proszę bardzo. Czy coś się stało?
- Tak.
- To dotyczy Toma?
Tony zmarszczył czoło. - W tej sprawie nie chciałbym się wypowiadać. Przyjdę po
panią. O piątej.
- Może być o piątej.
- No, to do zobaczenia.
Jane spoglądała w milczeniu na drzwi, za którymi zniknął Tony. O co mu chodziło?
Co to za sprawa, o której nie chciał rozmawiać w biurze?
- Obawiam się, Jane, że nic nie wyjdzie z tego stanowiska dla pani.
- Dlaczego? - Jane siedziała jak sparaliżowana przy kawiarnianym stoliku.
- Członkom rady doniesiono, że miała pani... romans. Z Tomem Mishnerem - Tony
był bardzo zakłopotany.
Jane zacisnęła wargi. - Przecież to jest moja prywatna sprawa. Dlaczego rada
zajmuje się tym, co robię po pracy? Czy ostatnio do objęcia stanowiska nie
wystarczają już kwalifikacje zawodowe? Gdzie my żyjemy? W którym wieku?
Owszem, jestem dość blisko z Tomem. No i co z tego? Czy przez to jestem gorsza w
pracy?
- Proszę, Jane... Przecież pani wie, jak panią cenię. Jako fachowca i jako człowieka.
- Wiem, Tony. Przepraszam. Nie mam do pana żalu. Ale niech pan powie, co by się
stało, gdyby o to stanowisko ubiegał się wdowiec o odpowiednich kwalifikacjach i
rada dowiedziałaby się, że spotyka się on regularnie z również wolnego stanu damą?
Czy też skreślono by jego kandydaturę?
Tony zaczął nerwowo kręcić się na krześle. - Nie... nie umiem powiedzieć.
- Prawdopodobnie był to tylko pretekst, żeby obsadzić to stanowisko kimś innym,
kto członkom rady z jakichś tam względów bardziej odpowiada. Nic się już nie da
zrobić.
Jane wstała. - W każdym razie dziękuję za tę informację, Tony. I niech się pan tak
nie przejmuje. Nie ponosi pan tu żadnej winy. Do widzenia.
- Skąd ty się tu wziąłeś? - Jane schyliła się do kota miauczącego żałośnie na
wycieraczce przed jej drzwiami. - No, chodz. Tęsknisz za nim tak samo jak ja,
prawda?
Kot zamruczał w odpowiedzi.
Jane pogłaskała go pieszczotliwie. - Musimy się jakoś pocieszyć.
Myślami wróciła do rozmowy z Tonym. Co on sobie teraz o niej myśli? A niech
sobie myśli, co chce - wzruszyła ramionami.
Trzy dni pózniej po college'u rozniosła się nowina - stanowisko dziekana miał objąć
mężczyzna, którego nikt nie znał. Tony wyraził Jane swoje ubolewanie z tego
powodu. - Już dobrze, Tony. Zrobił pan wszystko, co było w pana mocy. Dziękuję.
- To ja pani dziękuję za wzorową pracę dla naszego college'u i - dla mnie.
- To zabrzmiało jak mowa pożegnalna.
- Od jutra mam urlop i już tu nie wrócę. Liczę na panią, Jane. Wprowadzi pani
nowego dziekana w obowiązki i przedstawi mu kolegów - Tony nie patrzył na nią. -
Cała ta sprawa jest trochę nieprzyjemna, ale nic się już tu nie da zrobić.
- A co z moim urlopem?
- Rada ma nadzieję, że pani zrozumie sytuację i przełoży swój urlop na czas, aż mój
następca wciągnie się do pracy.
- Wspaniały pomysł! Sama nie wpadłabym na to.
Dziekan wzruszył ramionami. - Ach, Jane, gdyby pani wiedziała... Z tymi słowami
wyszedł.
Jane siedziała przy biurku zatopiona w rozmyślaniach.
Nagle wyprostowała się. Włożyła kartkę papieru do maszyny i zaczęła pisać. Gdy
skończyła, wyciągnęła kartkę i przeczytała ją.
To było podanie o zwolnienie. Oryginał włożyła do koperty, którą zaadresowała do
odpowiedniej instancji, a kopię położyła w widocznym miejscu na biurku Tony'ego.
Zamknęła za sobą drzwi i poszła do domu.
Było jej dziwnie lekko na duszy. Czuła się tak, jakby pozbyła się jakiegoś
nieznośnego ciężaru.
Dwa tygodnie pózniej Jane uprzątnęła swoje biurko, pożegnała się z kolegami i
ostatni raz poszła drogą, którą tyle lat przemierzała codziennie - z college'u do
domu.
Ku swojemu zdziwieniu nie czuła najmniejszego żalu. Odczuwała jedynie ulgę i
pewien rodzaj ciekawości, co przyniesie jej przyszłość.
Przed domem Toma stał jego samochód. Jane zatrzymała się, ale poszła jednak do
siebie.
- Hej, Jane, niech pani poczeka!
Odwróciła się. - Jo? Myślałam, że jesteś u matki.
- Ja? - Jo potrząsnęła głową śmiejąc się. - Czy tata nic pani nie powiedział? Zdobyła
miejsce w Purdue College i ostatnie tygodnie spędziliśmy na przygotowaniach do
przeprowadzki, która ma nastąpić jesienią. Opiekowałam się poza tym dziadkiem,
który już wrócił do zdrowia - Jo spojrzała badawczo na Jane. - Ależ jestem
szczęśliwa, że znów tu jestem. Tata był z dnia na dzień coraz bardziej nieznośny.
Wściekał się jak zwierzę w klatce. Nie można mu było nic powiedzieć. Gdy
zaczynałam rozmowę na ten temat, bardzo ostrożnie zresztą, to krzyknął, że mam się
zająć swoimi sprawami. Jest w fatalnym nastroju - Jo przewróciła komicznie
oczami.
- Gdzie jest teraz? - spytała Jane.
- Poszedł po zakupy. Na piechotę! - Jo zachichotała. Ma hopla na tym punkcie.
Widocznie musi odreagować.
- Ja... też... pójdę już. Myślę, że się jeszcze zobaczymy.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]