[ Pobierz całość w formacie PDF ]

srebrny kluczyk. Uniosła go zwycięskim gestem.
- No proszę - powiedziała - to dla ciebie, Koralino, dla twojego własnego dobra.
Ponieważ cię kocham, muszę zadbać o twoje maniery. To one tworzą człowieka.
Pociągnęła Koralinę z powrotem na korytarz i pomaszerowała w stronę lustra. A
potem wepchnęła kluczyk w samą materie szkła i przekręciła.
Zwierciadło otwarło się niczym drzwi, ukazując ciemną pustą przestrzeń.
- Możesz wyjść, kiedy nauczysz się dobrze zachowywać - oznajmiła druga matka. - I
kiedy będziesz gotowa stać się kochającą córką.
Podniosła Koralinę i wepchnęła ją do mrocznej dziury za lustrem. Do jej dolnej wargi
przylepił się kawałek żuka, oczy z czarnych guzików były całkowicie pozbawione wyrazu.
Lustrzane drzwi zatrzasnęły się i Koralina pozostała w ciemności.
VII.
Gdzieś w swym wnętrzu Koralina czuła narastającą falę płaczu. Zdołała ją zatrzymać,
nim ta się wydostała. Odetchnęła głęboko, wypuszczając wolno powietrze.
Wyciągnęła ręce, aby zbadać pomieszczenie, w którym ją uwięziono. Miało wielkość
schowka na szczotki: dostatecznie wysokie, by móc w nim stać bądz siedzieć, ale nie dość
szerokie czy głębokie, by się położyć.
Jedną ścianę miało ze szkła. Czuła pod palcami zimną taflę.
Po raz drugi okrążyła maleńkie pomieszczenie, przesuwając dłońmi po wszystkich
dostępnych powierzchniach w poszukiwaniu klamek, przełączników, ukrytych haczyków,
jakiegoś wyjścia. Niczego jednak nie znalazła.
Po grzbiecie dłoni przebiegł jej pająk. Koralina z trudem zdusiła krzyk. Poza tym
jednak była sama w ciemnej, mrocznej szafie.
Nagle jej dłoń dotknęła czegoś, co zupełnie przypominało w dotyku czyjś policzek i
usta, małe i zimne. W uchu usłyszała szept.
- śś, cichutko, nic nie mów, bo wiedzma może podsłuchiwać.
Koralina posłusznie milczała.
Zimna dłoń dotknęła jej twarzy, palce musnęły ją niczym delikatne skrzydełko ćmy.
Usłyszała kolejny głos, pełen wahania i tak słaby, że Koralina zastanawiała się, czy
przypadkiem go sobie nie wymyśliła:
- Czy ty? Czyliż ty żyjesz?
- Tak - odszepnęła Koralina.
- Biedne dziecko - mruknął pierwszy głos.
- Kim jesteście? - zapytała szeptem Koralina.
- Imiona, imiona, imiona - odparł inny głos, zagubiony i zabłąkany. - Imiona tracimy
jako pierwsze, tuż po utracie oddechu i bicia serca. Trochę dłużej pozostają nam
wspomnienia. W umyśle wciąż przechowuję obraz mojej guwernantki, niosącej w pewien
majowy ranek kółko i kijek. Za jej plecami świeciło poranne słońce, tulipany kołysały się w
powiewach wiatru. Nie pamiętam już jednak imienia guwernantki ani imion tulipanów.
- Wątpię, by tulipany miały imiona - zauważyła Koralina. - To tylko kwiaty.
- Może - przyznał ze smutkiem głos. - Ale mnie zawsze się zdawało, że tulipany
muszą mieć swoje imiona. Były czerwone, pomarańczowe, czerwono - pomarańczowe,
pomarańczowo-czerwone i żółte jak żar na kominku w pokoju dziecięcym w mrozny zimowy
wieczór. Pamiętam je.
W głosie dzwięczał taki smutek, że Koralina wyciągnęła rękę, sięgając w miejsce, z
którego dobiegał. Odnalazła zimną dłoń i uścisnęła ją mocno.
Jej wzrok zaczynał przywykać do ciemności. Teraz Koralina dostrzegała już, czy też
wyobrażała sobie, że dostrzega, trzy postaci, słabe i niewyrazne jak księżyc na dziennym
niebie. Miały kształt dzieci, mniej więcej jej wzrostu. Zimna dłoń ścisnęła jej palce.
- Dziękuję - rzekł głos.
- Jesteś dziewczynką - spytała Koralina - czy chłopcem?
Chwila ciszy.
- W dzieciństwie ubierano mnie w spódnice i trefiono w loki długie włosy - rzekł z
powątpiewaniem głos. - Teraz jednak, gdy pytasz, odnoszę wrażenie, że pewnego dnia zabrali
mi spódnicę i wręczyli pantalony, a także obcięli włosy.
- Nie jest to coś, na co zwracalibyśmy uwagę - dodał pierwszy z głosów.
- Może zatem byłem chłopcem - ciągnął ten, którego dłoń Koralina trzymała. - Chyba
rzeczywiście byłem kiedyś chłopcem - i jedna z postaci zajaśniała nieco mocniej w mroku
pokoju za lustrem.
- Co się z wami stało? - spytała Koralina. - Jak się tu znalezliście?
- Ona nas tu zostawiła - odparł jeden z głosów. - Skradła nam serca i dusze, odebrała
nam życie i pozostawiła tutaj. A potem o nas zapomniała.
- Biedactwa - powiedziała z westchnieniem Koralina. - Jak długo tu jesteście?
- Bardzo, bardzo długo - odparł głos.
- O tak, tak, dalej niż sięgamy pamięcią - przytaknął drugi głos.
- Przeszedłem przez drzwi zmywalni - oznajmił głos tego, który sądził, że być może
był chłopcem - i znalazłem się z powrotem w salonie. Ale ona czekała tam na mnie.
Powiedziała, że jest moją drugą mamą. Nigdy więcej nie ujrzałem prawdziwej mamy.
- Uciekaj - rzucił pierwszy z głosów; Koralinie zdawało się, że należy do dziewczynki.
- Uciekaj, póki masz jeszcze powietrze w płucach, krew w żyłach i ciepło w sercu. Uciekaj,
póki masz umysł i duszę.
- Nie zamierzam uciekać - oznajmiła Koralina. - Ona ma moich rodziców. Przybyłam
tu po nich.
- Ale ona zatrzyma cię tutaj, twoje dni zamienią się w pył, liście opadną, a lata będą
przechodzić jedno w drugie niczym tykanie zegara: tyk-tyk-tyk.
- Nie - nie zgodziła się Koralina. - Nie dojdzie do tego.
W pokoju za lustrem zapadła cisza.
- Może więc - odezwał się głos w ciemności - jeśli zdołasz odebrać wiedzmie swoją
mamę i papę, mogłabyś także uwolnić nasze dusze?
- A ona je zabrała? - zapytała wstrząśnięta Koralina.
- O, tak i ukryła.
- To dlatego nie mogliśmy odejść, gdy umarliśmy. Zatrzymała nas tutaj, karmiła się
nami, aż w końcu staliśmy się jedynie cieniami, pustymi skórkami węży czy pająków.
Odnajdz nasze ukryte serca, młoda pani.
- A jeżeli mi się uda, co się z wami stanie? Głosy nie odpowiedziały.
- I co zrobi ze mną? - dodała.
Jasne świetliste sylwetki zapulsowały słabo. Przypominały zwykłe powidoki, blask
pozostawiany w oku przez jaskrawy rozbłysk, gdy ten już zgaśnie.
- To nie boli - szepnął jeden głos.
- Odbierze ci życie, wszystko, czym jesteś, na czym ci zależy, pozostawiając jedynie
mgłę, dym. Odbierze ci radość. Pewnego dnia obudzisz się i odkryjesz, że nie masz już serca
ani duszy. Pozostanie tylko skorupa, ulotna zjawa, nie więcej niż sen na jawie. Wspomnienie
czegoś, o czym się zapomniało.
- Pusta - wyszeptał trzeci głos. - Pusta, pusta, pusta, pusta, pusta.
- Musisz uciekać. - Jeden z nich westchnął słabo.
- Raczej nie - odparła Koralina. - Próbowałam już uciec. Nic to nie dało. Po prostu
zabrała moich rodziców. Możecie mi powiedzieć, jak się wydostać z tego pokoju?
- Gdybyśmy wiedzieli, powiedzielibyśmy.
- Biedactwa - mruknęła do siebie Koralina.
Usiadła, zdjęła sweter, zrolowała i wsunęła pod głowę niczym poduszkę.
- Nie będzie trzymała mnie wiecznie w ciemności - powiedziała głośno. - Sprowadziła
mnie tu, żeby grać. Gry i wyzwania. Tak powiedział kot. Tu, w mroku, nie stanowię
wyzwania.
Próbowała ułożyć się wygodnie, przekręcając się i kuląc, tak by najlepiej wykorzystać
ciasne miejsce za lustrem.
Zaburczało jej w brzuchu. Zjadła ostatnie jabłko, odgryzając maleńkie kęsy, by
wystarczyło na dłużej. Gdy skończyła, nadal była głodna.
Nagle coś przyszło jej do głowy.
- Kiedy przyjdzie mnie wypuścić - szepnęła - może po prostu pójdziecie ze mną?
- Bardzo byśmy chcieli - odpowiedzieli ledwie słyszalnymi głosami. - Ona jednak [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl