[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Nie nazywam się Herszko, tylko Berek.
- Niech będzie Berek. A wiec właz, Berku!
Na to %7łyd:
- Dlaczegóż to ja mam włazić? Ty, ojczulku, wejdz pierwszy.
Pop odparł ze złościła:
- Przecież ty mnie uczysz, nie ja ciebie, więc ty powinieneś wsiąść pierwszy.
Krótko mówiąc, od słowa do słowa, doszło do tego, że obaj znalezli się wkrótce na
lokomotywie i sobolewski obywatel jął pouczać popa o czarodziejstwach maszyny.
Powolutku zakręcił korbą w jedną stronę i w drugą, a wtem, zanim zdążyli się spostrzec,
lokomotywa ruszyła z miejsca - i jazda!
Niechaj sobie jadą na zdrowie... A my tymczasem zajmijmy się osobą sobolewskiego
%7łyda, który był na tyle odważny, że wsiadł wraz z popem na odczepioną od wagonów
lokomotywę.
Berek Essigmacher - tak brzmiało imię i nazwisko odważnego %7łyda z Sobolewa. A
nazywał się tak z racji swego zawodu, wyrabiał bowiem ocet, i to najlepszy, jaki można było
nabyć w okolicy. Fach ten był dziedziczny i przechodził w rodzinie z ojca na syna. Ale Berek
wymyślił podobno maszynę, która wytwarzała najmocniejszą esencję. Gdybym miał czas -
mawiał - to bym mógł dostarczyć octu na cztery gubernie. Ale nie chce tego robić, nie jest
chciwcem. Dziwny człowiek z tego Berka Essigmachera! Nigdzie się nie uczył, a wszystko
potrafi zesztukować i zna się na każdej maszynie. Skąd to do niego? Rzecz prosta: Berek ma
gorzelnię i pędzi wódkę. A gorzelnia to niby mała fabryka, a fabryka ma tę samą maszynerię
co i lokomotywa. Fabryka gwiżdże i pociąg gwiżdże - jakaż więc istotna różnica? Najważ-
niejsze - mówi Berek - to siła, która pochodzi z pieca. Gdy się pali, ogrzewa się kocioł i
wrząca woda porusza walec, wokół którego kręcą się koła. Chcesz, żeby maszyna poszła na
prawo, zakręcasz prawą śrubę, a chcesz na lewo, kręcisz regulatorem na lewo... Najprostszy
sposób!
Teraz, gdy zaznajomiłem was z naszym sobolewskim bohaterem, zrozumiecie już
wszystko - a my powróćmy do katastrofy.
Czy mam opisywać, jaka panika powstała wśród pasażerów, gdy ujrzeli mknący
parowóz, nie wiadomo przez kogo prowadzony? A jaki strach ogarnął brygadę! Puściła się w
pogoń za lokomotywą: chcieli ją z tyłu schwytać... Zrozumieli jednak, że to daremny trud!
Lokomotywa oddalała się w coraz szybszym tempie. Odkąd Próżniak zaczął kursować po
tej linii, nikt nie pamięta, żeby lokomotywa pędziła tak szybko.
Członkowie brygady wraz z żandarmem i naczelnikiem stacji wrócili z nosami na
kwintę i nie pozostało im nic innego, jak spisać protokół i nadać depeszę wzdłuż linii:
Lokomotywa ruszyła sama. Przedsięwziąć środki ostrożności. Telegrafować. Aatwo sobie
wyobrazić, jaką panikę rozpętała ta depesza na całej linii. Przede wszystkim nie rozumiano jej
treści. Co to ma znaczyć: Lokomotywa ruszyła sama ? Czy słyszał kto o czymś podobnym?
A następnie: Przedsięwziąć środki ostrożności. Jakie środki mogą zapobiec nieszczęściu?
Trzeba o to spytać. I zaczęto wysyłać depesze ze stacji do stacji. Telegraf pracował
niezmordowanie. Wiadomość ta wkrótce dotarła do wszystkich miast i miasteczek leżących
na linii i powstało, proszę was, straszliwe zamieszanie - istna wieża Babel. U nas w
miasteczku opowiadano nawet o licznych ofiarach... I za cóż to ludzi spotkała taka kara
boska? Akurat w Hoszano Rabo, po wysłaniu kwitków ? Widocznie Bóg tak chciał...
Tak opowiadano sobie u nas w miasteczku i w całej okolicy. Nikt nie wyobraża sobie,
ile rozpaczy i zmartwień przysporzyły ludziom te pogłoski. Ale wszystko to było błahostką w
porównaniu z desperacją pasażerów, którzy pozostali na stacji w pociągu bez lokomotywy.
Jak to? Cóż poczną? Przecież dziś Hoszano Rabo, wigilia święta! Gdzie mają się podziać? I
gdzie spożyć świąteczną wieczerzę?
Pasażerowie, zbici w gromadkę w kącie wagonu, zaczęli rozmyślać nad swoim losem i
nad losem tego stworzenia (tak nazwali lokomotywę, która uciekła). Kto wie, co tam się
stało? Wystarczy mrugnąć okiem, a już maszyna pędzi po szynach... Kto wie? A nuż wpadnie
po drodze na Próżniaka , który jedzie z przeciwnej strony, z Hajsyna? Co się wówczas
stanie z biedakami, którzy wracają tym pociągiem?
I wyobraznia malowała im zderzenie, straszliwą katastrofę z najokropniejszymi
następstwami. Widzieli już skutki zderzenia: poprzewracane wagony, zdruzgotane koła,
głowy ludzkie, obcięte nogi, oderwane ręce, rozbite walizy obryzgane krwią!
Nagle - depesza. Nadeszła depesza z Zadkowic następującej treści: Przed chwilą w
szalonym pędzie przez stację Zadkowice przeleciała lokomotywa, a w niej dwaj pasażerowie.
Jeden wygląda na %7łyda, drugi na popa. Obaj wymachiwali rękoma, nie wiadomo dlaczego.
Lokomotywa pomknęła w stronę Hajsyna.
Wtedy zakotłowało się na dobre. Jak to? %7łyd z popem w lokomotywie? Dlaczego
razem? I kim może być ów %7łyd? Gadu - gadu i wkrótce stało się wiadome, że ów %7łyd był z
Sobolewa. Skąd ta pewność? Sobolewscy %7łydzi przysięgali, że widzieli na własne oczy
Essigmachera rozmawiającego z popem tuż obok odczepionego parowozu.
Jak to? Co ma wspólnego fabrykant octu z popem i po co stał przy lokomotywie?
Opowiadano sobie o tym na lewo i na prawo, aż wieść dotarła do Sobolewa. Chociaż
miasteczko nie leżało zbyt daleko od stacji, to jednak, zanim cała ta historia przedostała się do
[ Pobierz całość w formacie PDF ]