[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dzieciństwo, dekadencja, francuskie wymysły!  krzyczał mr Bartelet.
 Być może, ale te dzieciństwa są bliższe prawdziwej sztuki, szczersze i głębsze dają wra-
żenia nizli dzisiejszy teatr.
Nie, nie chciało już mu się mówić, poczuł się ogromnie znużony, więc prawie od niechce-
nia opowiadał bliższe szczegóły o tym teatrze, zwracając się tylko do Betsy, bo stary zaczynał
32
go już niecierpliwić brutalnymi uwagami, gdy naraz, nie kończąc zdania, porwał się na nogi,
z okrzykiem:
 Ktoś wszedł tutaj!
Najwyrazniej zobaczył ruch portiery, odsłaniający drzwi, usłyszał szmer kroków i szelest
wlokącej się po dywanie sukni...
Zamilkli, strwożeni jego głosem i postawą, bo pochylony, blady, z rozbłysłymi oczyma na-
słuchiwał, jak ten szmer, ledwie pochwytny, przesuwał się przez pokój ku oknom... słyszał
wyraznie, rozróżniał... był najgłębiej pewny, iż ktoś przechodzi... że ktoś wszedł ze schodów i
teraz przemyka się mimo nich... że skoczył na środek, jakby chcąc ująć niewidzialną...
Nie było jednak nikogo, szmer zgasł jak płomień zdmuchnięty, wszyscy siedzieli w trwoż-
nej ciszy, wpatrzeni w niego; obejrzał cały pokój, otwierał szafy, zajrzał nawet za spuszczone
story.
 Byłem pewien, że ktoś wszedł i wolno przechodzi przez pokój!
 Dick, przejrzyj jutro książki, musiały się znowu zagniezdzić szczury!  wołał wesoło sta-
ry, ale ukradkowym spojrzeniem wodził po pokoju.
 Dałbym głowę, że to nie był szmer szczurów, nie, widziałem odsłaniającą się portierę,
słyszałem wyraznie szelest sukni  zapewniał.
 Po prostu zdawało ci się, coś w rodzaju słuchowej halucynacji! Ja sam ulegałem temu
dość często, w pierwszym roku mojego pobytu w Indiach, to zwykły wynik upałów, ale wyle-
czyłem się prędko i zupełnie  objaśniał spokojnie Joe chcąc usilnie zatrzeć niemiłe wrażenie.
 Istotnie, jest tutaj wyjątkowo ciepło, gorąco nawet  zauważył Zenon.
 Dick, zakręć gaz w kominku!  rozkazał stary odsuwając się od ognia.
 Jeśli głowa boli, to zrobiłabym panu jaki kompres  proponowała Ellen.
 Ależ doskonale się czuję, dziękuję bardzo.
Lecz rozmowa nie mogła się już nawiązać, mówili monosylabami, jedynie po to, by zgłu-
szyć jakiś cichy niepokój wślizgujący się do serc; kłopotliwe milczenie coraz częściej zale-
gało i coraz trwożniej biegały podejrzliwe oczy po jasno oświetlonym pokoju. Stary przed-
rwiwał wszystkich, że tak łatwo ulegają sugestii, ale i to nie pomogło, nie przywróciło daw-
nego nastroju, nie rozwiało jakiejś posępnej mgły... a że już było po jedenastej, zaczęli się
zbierać do rozejścia.
Ciotki najpierw poszły do swoich pokojów na drugim piętrze, zabierając Betsy, stary zaś
odwiódł syna na stronę i o coś go tam prosił cicho, ale tak długo, że Zenon wyszedł nie chcąc
im przeszkadzać.
 Mr Zen!  rozległ się za nim na schodach przyciszony głos Betsy.
 Mój drogi, mój złoty, niech się pan poradzi doktora!  prosiła serdecznie, gdy podszedł
do niej nieco bliżej.
 Dobrze, pójdę do lekarza, będę się leczył, połknę całą górę lekarstw, uczynię wszystko,
czego żąda tyrańska miss Betsy. Do widzenia!  wołał głośno.
 Do widzenia za tydzień, za strasznie długi tydzień  szepnęła żałośnie, schodząc po
ciemnych schodach nieco niżej.
 O tak, czasem jeden tydzień zawiera w sobie parę tysięcy lat tęsknoty...
 I całą nieskończoność trwóg i niepokojów  powtórzyła echowo.
 I... do widzenia!  Posłyszał cichy skrzyp drzwi.
 Proszę tylko o długie i dobre listy.
 Jak zwykle mały tomik in 16-o  odpowiedział żartobliwie.
 To jest mój kalendarz, na którym obliczam pozostałe do niedzieli dni, bo ja nimi tylko
żyję  ozwała się jeszcze ciszej i bliżej, już o parę stopni od niego.
 O Betsy!  drgnęło mu naraz serce miłością, skoczył ku niej, pochwycił ręce i zaczął je
gorąco całować.
 Bo ja tak tęsknię za tobą, tak kocham, tak czekam  szeptała wzruszona.
33
 O Betsy moja, duszo moja serdeczna, jedyna! Gdybyś mogła wiedzieć, co się...  nie
skończył, bo dziewczyna wyrwała ręce, dotknęła palcami ust jego i uciekła, gdyż w tej chwili
u szczytu schodów rozległ się surowy głos miss Dolly.
I Joe również zaraz wyszedł z jakąś wzruszoną i tajemniczą twarzą, a Dick oczekujący na
nich z paltami w sieni jeszcze coś szeptał do niego, gdy wychodzili na świat.
Na dworze ciemno było i zimno, mgły opadły, ale natomiast prosto w twarze zacinał sko-
śnie drobny gęsty i przykry deszcz, miotany przelewającym się w ciemnościach wiatrem.
Ogarnęła ich nieprzenikniona ćma, gdy wychodzili na tak zwane ośle łąki, jakich jest pełno
na krańcach Londynu, zgoła utonęli w nocy, że tylko w dali, przez szklane przędziwo desz-
czów, świetlił się nikłym kręgiem rząd latarń.
Błoto mimo żwirowych dróg chlupało pod nogami, ale przyśpieszali kroków, by się jak
najrychlej dostać do ulic, już widnych na tle ciemności niby szyby olbrzymie, słabo prze-
świetlone, bo te milczące, ponure pustki, głuche i rozległe, wzbudzały mimowolną trwogę.
Ulice jednak tak samo były posępne; leżała w nich uśpiona cisza niedzielnego wieczora i
smętek ciężkiego, niewolniczego jutra; domy stały martwym szeregiem, ociekające wodą,
oślepłe i pełne rozpaczliwej nudy, wiatr hurkotał po niedojrzanych dachach, a często zwalał
się na ulice rozmiatając do dna czarne, połyskliwe kałuże, rynny zaś grały bezustannie bełko-
tliwym ostrym rytmem spadającej wody; rzadkie, przygaszone nieco latarnie stały jak szyld-
wachy martwe ze znużenia, rozkrążając żółtawe koliska po czarnych, przemiękłych asfaltach.
Nigdzie człowieka ani dorożki, ani ruchu najmniejszego wśród tego morza kamieni, w tej
ciszy uśpionego miasta, tylko sypki i boleśnie nużący szmer bezustannego deszczu i to
wstrętne, przegniłe powietrze, które niby oddechem pokrywało im twarze śliską i lepką rosą.
Dostali się wreszcie do stacji, wsiadając do pierwszego pociągu, jaki dążył w ich stronę.
W przedziale było pusto i prawie ciemno, bo Joe przyćmił światła, siedzieli naprzeciw sie-
bie w głębokim milczeniu, zapatrzeni w szyby, a dalecy od tych jaw wyzierających z nocy.
Pociąg leciał jak piorun, z hukiem i w błyskawicach, przelatywały jakieś parki, jak wizje
majaczyły drzewa bezlistne i przepadały jakieś puste i czarne równie, migocące tablicami
ogłoszeń, to jakimś domem, jawiącym się tak nagle, że nim się go spostrzegło, zapadał w no-
cy; z krzykiem przelatywał tunele i wypełzał jak wąż na wysokie nasypy, zadyszany, spienio- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl