[ Pobierz całość w formacie PDF ]
takim razie pewnie nie byłoby czego zbierać.
- Czy jest tu jakaś piwnica? - zapytała Tone.
- Powinna być... oczywiście, że jest. Zdaje mi się, że wejście jest z kuchni. O, tutaj,
zamykany otwór w podłodze.
Jørgen natychmiast podskoczyÅ‚ do piwnicy i otworzyÅ‚ klapÄ™, UderzyÅ‚ w nich zapach
zatęchłej ziemi.
- Knut, twoja latareczka!
- Latareczka! - prychnął Knut i podał mu swoją wspaniałą halogenową latarnię. -
Latareczka - mamrotał dalej urażony. - Ona oświetla co najmniej na tysiąc metrów!
Zapamiętaj to sobie!
- Na tysiąc metrów? Znakomicie. Właśnie czegoś takiego potrzeba mi w piwnicy! -
zawoÅ‚aÅ‚ wesoÅ‚o Jørgen i skoczyÅ‚. - Gdybym nie wyszedÅ‚ po godzinie, to szukajcie mnie
przy jakichś łapkach na szczury! - zawołał. - Tfu! Ale pajęczyny! - Jego głos oddalał się. -
Czy wiecie, jakie długie pędy mogą mieć ziemniaki? Bo ja już wiem.
GÅ‚os znowu siÄ™ przybliżyÅ‚ i po chwili w otworze ukazaÅ‚a siÄ™ gÅ‚owa Jørgena, omotana
szarą pajęczyną.
- Nie, tam niczego nie ma - powiedział. - Oczekuję innych światłych pomysłów. Ale może
wskazujcie jakieś czystsze miejsca, jeśli łaska, dobrze?
- A budynki gospodarskie? - zapytała Tone.
- Tak - zgodził się Knut. - To nie jest niemożliwe. Tylko nie wiem, jak wejść do obory.
Podłoga już dawniej była spróchniała, a teraz to się pewnie przy każdym kroku będzie
zapadać.
44
Nie musieli jednak ryzykować życia w oborze, bo najpierw przeszukali stajnię i tam,
pośród części starej uprzęży, dziewczyny znalazły jakiś tajemniczy przedmiot.
- Hej, hej! - wołała Tone. - Chodzcie tu!
Chłopcy przybiegli w pośpiechu.
- Czy tego szukamy, Knut?
Spod stosu śmieci wystawał ledwie widoczny kawałek deski. Knut pochylił się i próbował
wyciągnąć.
- Zdaje mi się... - powiedział zdławionym głosem. - Zdaje mi się, że to rzeczywiście... Tak,
to chyba jest to!
Martin i Jørgen niecierpliwie odrzucali wszystko, co przykrywaÅ‚o deskÄ™, czy jak to
nazwać, i po chwili Knut z triumfującym uśmiechem wyniósł ją na podwórze.
- Ech, ty! - szeptaÅ‚ Jørgen uroczyÅ›cie jak w koÅ›ciele, wpatrujÄ…c siÄ™ w trzymane w rÄ™ce
drewno. - Widzieliście kiedy coś podobnego?
Tone, która nigdy przedtem nie miała do czynienia z zabytkami, nie była specjalnie
zachwycona. Poczerniały nieforemny kawałek drewna, drążek czy gruba deska,
nadgryziona na brzegach zębem czasu. Naprawdę nic takiego, co mogłoby wprawić
człowieka w osłupienie!
- Jørgen, ty jesteÅ› ekspertem - powiedziaÅ‚ Knut z wymuszonÄ… obojÄ™tnoÅ›ciÄ…. - Na jaki
okres byś to datował?
Martin i Annika domagali się rozpaczliwie, żeby pozwolono im popatrzeć na runy, ale
Jørgen nie chciaÅ‚ wypuÅ›cić skarbu z rÄ…k.
- Przede wszystkim trzeba usunąć te idiotyczne haki - mamrotał przejęty. - Ale poza tym,
poza tym... - Głaskał czule i z miłością chropowatą powierzchnię drewna. - Stare, to
naprawdę jest stare - cmokał. - I bez wątpienia celtyckie, spójrzcie tylko na ten ornament!
Knut, to dopiero jest znalezisko!
- Ale jak stare? - upierał się Knut.
- Och, te twoje niewczesne pytania! - jÄ™knÄ…Å‚ Jørgen. - No wiÄ™c tak, żebyÅ›my potem nie
przeżyli rozczarowania, nie dostali żadnego ciosu w plecy, to możemy górną granicę
wyznaczyć gdzieś na epokę wikińską.
Martin nie byÅ‚ w stanie czekać dÅ‚użej. WyrwaÅ‚ Jørgenowi drewno z rÄ™ki i zaczÄ…Å‚ mu siÄ™
uważnie przyglądać, obracając na wszystkie strony.
45
- Annika, Annika, spójrz! - zawołał i przyciągnął ją do siebie. - Popatrz na to! Ogam! - To
ostatnie słowo przypominało raczej przeciągłe wycie niż normalną ludzką mowę. - Okres
wikiński? - zapytał wzburzony. - Chyba ci się w głowie pomieszało!
- Powiedziałem: górną granicę! Sam wiem, że to dużo starsze.
Z głową tuż przy głowie Martina Annika przyglądała się uważnie kilku niedużym,
delikatnym nacięciom na drewnie.
- Czy nikt tu nie potrzebuje eksperta w dziedzinie medycyny? - zapytała Tone pokornie.
- Owszem, ja! - zawoÅ‚aÅ‚ uszczęśliwiony Jørgen i pocaÅ‚owaÅ‚ jÄ… w policzek. Tone rozbÅ‚ysÅ‚a
niczym słoneczko.
- No co, Martin? - pytał Knut z przejęciem.
Martin, wspierany przez Annikę, mozolnie odczytywał litery.
- Duże fragmenty inskrypcji zostały całkowicie zniszczone - skarżył się. - Ale co nieco
można mimo wszystko odczytać. O, na przykład...
Odczytał kilka liter z długiego szeregu ogamicznych run:
- MTTAEASDIAAONRNL...
Głębokie westchnienie.
- Kompletny bełkot! %7ładnego systemu, ani jednego słowa!
- Wygląda na to, jakby jakiś początkujący pisarz ćwiczył się w ogamicznym alfabecie. Rył
sobie, co mu przyszło do głowy - powiedziała Annika.
- To by była katastrofa! - jęknął Martin. - Ale, oczywiście, mogło się i tak zdarzyć. Nic, ani
tu, ani w muzeum, nie przypomina typowej inskrypcji ogamicznej. Spójrzcie na ten nie
dokończony rządek znaków. Niczego takiego nie ma w żadnych inskrypcjach
znalezionych w Anglii. Tamte wszystkie są bardzo krótkie, przeważnie ograniczają się do
imienia.
Po chwili milczenia Tone powiedziała:
- Wyjdzmy z tym na światło!
Dzień był słoneczny i dopiero teraz, kiedy zniknęły cienie nocy, wszyscy uświadomili
sobie, jak piękna jest ta okolica. Ogarnęło ich uczucie nieskończonej wolności, wiatr od
morza przynosił świeży powiew, patrzyli na cypel skąpany w słonecznym świetle i
46
zdawało im się, że stoją u progu Kosmosu. Wszystko było takie czyste, takie świeże i nie
tknięte przez nikogo - trawa, po której szli, biały głaz na wrzosowisku, przesycone solą
powietrze i wilgotny wiatr. Ponad głowami ludzi krążyły morskie ptaki. To z pewnością
mewy, pomyślała Annika. Chociaż... te czarne to pewnie kruki.
- Jak myÅ›lisz, do czego to mogÅ‚o sÅ‚użyć? - zapytaÅ‚ Knut Jørgena. - Bo przecież chyba nie
do ozdoby?
- Nie - odparÅ‚ Jørgen i gÅ‚adziÅ‚ dÅ‚oniÄ… chropowatÄ… powierzchniÄ™ drewna. - Nie, to chyba w
ogóle nie była ozdoba, to jakiś praktyczny przedmiot. Został obłamany na końcu, więc
nie wiemy, jak wyglądał. Och, te okropne kołki do wieszania odzieży, serce mi się kraje,
kiedy na to patrzę! Tutaj jest ten czworokątny otwór, o którym wspominałeś. Myślę, że w
ten sposób był połączony z czymś innym...
- I ten piękny łuk tutaj... - powiedział Martin. - To mi przypomina rękojeść czy jakiś inny
uchwyt. Najpierw myślałem, że to część orczyka, ale chyba nie_. orczyki nie mają
przecież uchwytów.
- W każdym razie to musiało czemuś służyć. Ale dajmy temu na razie spokój, najpierw
trzeba się zająć inskrypcją!
Po chwili siedzieli wszyscy przy stole w pokoju, który kiedyś musiał być najbardziej
reprezentacyjnym pomieszczeniem w całym domu. Przed nimi leżał ten dziwny
drewniany przedmiot, który zajmował prawie całą długość stołu. Wszyscy mieli przy
sobie notatniki i ołówki. Martin dyktował, a reszta zapisywała poszczególne litery. Po
norwesku, rzecz jasna. Odczytanie inskrypcji zabrało sporo czasu, drewno bowiem było
bardzo zniszczone; wszyscy odczuwali wdzięczność dla twórców zapisu, że wyryli znaki
[ Pobierz całość w formacie PDF ]