[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Proszę cię.
Ten ton ją zaniepokoił.
 Dobrze. Daj mi godzinę.
 No to do zobaczenia.  Rozłączył się.
Godzina minęła jak z bicza strzelił. Czekała na dochodzące w piecyku
szarlotki, gdy na progu stanął kierowca Warrena. Przykazała Hapowi, by wyjął
ciasto za pięć minut i przypomniała, by dokładnie pozamykał drzwi. Potem
wzięła paczkę i wsiadła do czekającej czarnej limuzyny.
Zapadła się w miękki, obity skórą fotel. W kubełku mroził się szampan,
obok stał smukły kieliszek. Wnętrze wypełniała cicha muzyka Beatlesów.
Aatwo można przyzwyczaić się do takich luksusów.
Też pomysł! Nie zanosi się, by kiedykolwiek miała zakosztować takiego
życia. Jednak jest w tym coś wciągającego. Miękka skóra, ciche dzwięki muzyki,
ciemne okna odgradzające wnętrze auta od zewnętrznego świata.
Ta jazda mogłaby trwać nawet dłużej, pomyślała, gdy samochód zatrzymał
się przed eleganckim budynkiem mieszkalnym. Kierowca otworzył drzwi
limuzyny. Podziękowała mu skinieniem głowy i ruszyła do wejścia. Niemal
natychmiast z budynku wyszedł portier w kapeluszu i smokingu. Ukłonił się i
otworzył przed Rose drzwi.
Podeszła do recepcji.
 Dzień dobry, ja do pana Warrena Harkera.
 Pani Tilden?  Tak.
 Pan Harker już na panią czeka.
Strażnik wskazał jej drzwi prywatnej windy i podał kod.
Nacisnęła przycisk. Drzwi rozsunęły się bezszelestnie, ukazując
wykończone lustrami i złoceniami wnętrze. Winda obsługiwała tylko trzy
kondygnacje. Rose wystukała kod do penthouse u Warrena. Drzwi zamknęły się i
winda błyskawicznie ruszyła w górę.
Jazda trwała kilka sekund. Drzwi się rozsunęły i Rose znalazła się w
przestronnym marmurowym holu, mimowolnie przywołującym obrazy z
kręconych z rozmachem klasycznych musicali.
 Czemu tak długo?
 Wybacz, ale są godziny szczytu. Samochody nie rozstępowały się przede
mną jak Morze Czerwone, tak jak to robią przed tobą. Trochę trwało, nim tu
dotarłam.
 Bardzo zabawne. Coś ci powiem, pewnie się ucieszysz. Doc już wrócił do
domu i dzwonił do mnie. Najgorsze na szczęście minęło.
Nie myślała, że było z nim tak zle. Tym bardziej się cieszyła, że teraz już
nic mu nie grozi.
 Kiedy wróci do pracy?
 Nieprędko, może za kilka tygodni. Czy to ta paczka?  wskazał na
trzymany przez Rose pakunek.
 Tak.  Podała mu pudełko i rozejrzała się po pokoju. Ogromne szklane
tafle wychodziły na Central Park, a z drugiej strony na Radio City Music Hall. 
Tu teraz mieszkasz?
Warren oglądał pudełko.
 A gdzie miałbym mieszkać?
 Myślałam, że w tym apartamencie, w którym wydawałeś przyjęcie.
 Nie, tutaj  odparł z roztargnieniem, ściągając taśmę zabezpieczającą
pudełko.  Tam jest dobre miejsce do przyjmowania gości. Mieszkanie jest dla
mnie. Cenię sobie moją prywatność.
Zaskoczył ją tym wyznaniem.
 Czy to znaczy, że dopuściłeś mnie do swego, nazwijmy to, sanktuarium?
Popatrzył na nią, a po jego twarzy przemknął psotny uśmiech.
 Jeszcze nie.
 Jeszcze?
 Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Rose uniosła brew.
 Jesteśmy kolegami z pracy. I to tylko czasowo.
 To prawda. Ten biznes nie jest dla mnie. Za dużo pracy w stosunku do
niewielkiego zysku.
Rose wzruszyła ramionami.
 Wiesz, jak to jest. Albo wkładasz w coś serce, albo nie. I tylko to się liczy.
 To twoja pasja?
 Co, restauracja?  Tak.
 Owszem  potwierdziła.
 W takim razie Doc ma cholerne szczęście, że na ciebie trafił.
 Podobnie jak ty.  W zamierzeniu miał to być żart, ale zabrzmiało
inaczej. Szybko się zreflektowała.  W tym sensie, że ty też pomagasz Docowi.
Przez długą chwilę przyglądał się jej w milczeniu. Poczuła ciarki na
plecach. Warren kiwnął głową.
 Powiem ci, że z tobą wcale nie jest tak trudno się dogadać.
Uśmiechnęła się.
 Inaczej śpiewałeś, gdy oglądałeś faktury.
 Potem się wiele zmieniło. Popatrzyła mu w oczy.
 Czyżby?
Nie cofnął wzroku.
 A nie?
Oblała się rumieńcem.
 Nasz układ raczej się nie zmieni. Nie ma szans.  Zmusiła się, by to
powiedzieć.  Niezależnie od okoliczności, nie stanę się światowcem. 
Uśmiechnęła się.  A ty nie zostaniesz hydraulikiem.
 No wiesz! Spisałem się całkiem niezle. Przynajmniej przez parę minut
sytuacja była opanowana. A na jakiej podstawie sądzisz, że chciałbym, byś się
zmieniła?
Zastanowiła się nad odpowiedzią.
 To się samo nasuwa. Takie jest twoje życie.
 Co możesz wiedzieć o moim życiu?
 To chyba żadna tajemnica. Założę się, że nie ma dnia, by jakaś gazeta o
tobie nie pisała.
 Możliwe.  Poruszył głową.  Jednak nie wiesz wszystkiego.
Zaintrygował ją.
 Czy to znaczy, że chcesz mnie wtajemniczyć? Serce jej zabiło. Sekundy
mijały.
 Nie wiem  odparł wreszcie. Co mogła na to odpowiedzieć?
 Otwórz paczkę  zmieniła temat. Podeszła do okna, by nie widział jej
rumieńców.  Wymusiłeś na mnie, bym ci ją przywiozła, to przynajmniej
powiedz, co jest w środku.  Zatrzymała się i wyjrzała na rozciągającą się w dole
ulicę.
Przesuwały się po niej samochody, trąbiły klaksony, błyskały światła. Było
już pózno, lecz na chodnikach kłębiły się tłumy. Znajdowali się w sercu miasta,
oglądanego z wysokości pięćdziesiątego piętra.
Mogłaby się godzinami tak przyglądać. Nagle Warren zaklął siarczyście.
 Co się stało?  zapytała, odwracając się do niego. Wpatrywał się w
zawartość brązowego pudełka. Znowu zaklął.
 Co tam jest?
 To  powiedział, przechylając pudełko w jej stronę. Popatrzyła uważnie,
lecz nie potrafiła rozróżnić tego dziwnego kształtu. Nie zdążyła zapytać, bo
Warren sam pośpieszył z wyjaśnieniem. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl