[ Pobierz całość w formacie PDF ]
nogi za pas i uciekli ze wstydem, z przerażeniem.
1 Bednia duża dzieża drewniana lub beczka.
40
17. %7łmije
Koło Wierzchucina rozciąga się bagno, które ludzie tamtejsi zowią Wierzchucińskim Błotem. %7łyło
tam niezliczone mnóstwo żmij. Nie tylko czyniły one szkody, ale nieraz kąsały ludzi, niektórych
śmiertelnie. Rozmaicie wierzchucinianie walczyli z nimi, ale jakoś bezskutecznie.
Chłopi, co tam pracowali, doznawali od gadów jeszcze jednej dokuczli-wości: zjadały im one
podpełnik, czyli, jak to się mówi uczenie, drugie śniadanie, kiedy je sobie owi chłopi gdzieś
położyli. Wybijali, jak tylko mogli, te żmije, ale ich jak gdyby nawet przybywało, a nie ubywało.
Razu pewnego, gdy tak z pazernym gadem wojowali, naszedł ich przy tym jakiś nie znany im
wędrowiec, uzbrojony w wielką szablę.
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus! ozwał się po chrześcijańsku.
Ano, na wieki wieków, amen! brzmiała odpowiedz. Niech ta i będzie pochwalony, ino
żeby nam jeszcze gada wygładził...
A czego tam, chłopy szukacie?
Ano właśnie gadów, żmij, co nam szkodzą.
Wędrowiec zamyślił się na jakiś czas, po czym rzecze:
Dajcie mi dziesięć talarów, a wygładzę wam wszelakiego złego gada.
Radzili dłuższą chwilę. Wreszcie jeden powiada:
Zgoda. Dostaniesz te dziesięć talarów, ale dopiero po wytępieniu żmij na całym
Wierzchucińskim Błocie.
No, dobra.
Wędrowiec wlazł w błoto, odpasał szablę i nakreślił nią koło siebie krzyż, po czym stanął między
ramionami tego krzyża, a wyjąwszy z przewieszonego przez ramię futerału piszczałkę, zagrał na
niej całkiem biegle.
Co się wtedy dziać zaczęło! Chłopy aż gęby porozdziawiały. Bo oto z całego Wierzchucińskiego
Błota przy-pełzały do wędrowca żmije i kładły łby na ten krzyż nakreślony, leżały zaś ciałami na
zewnątrz, tak iż utworzył się z nich zwarty krąg wokół krzyża i grajka. Tyle się w końcu
naschodziło plugastwa, że z tego coraz wyższego kręgu nie było już wędrowca widać.
Kiedy już wszystkie, zdawało się, żmije zebrał przemyślny grajek wokół siebie, dojrzał na ostatku
żmiję tak grubą, jak beczka na śledzie! Przeraził się okrutnie i rozpaczliwie jął wzywać ratunku:
Pomocy! Ratujcie, bracia! Zguba nade mną,, ludzie kochane! Nie wiedziałem, że ta gruba
czarownica tu jest, bobym się lepiej do tego wszystkiego przysposobił!
Zanim zdumieni i takoż nie wolni od trwogi chłopi ruszyli mu na pomoc, owa gruba żmija
przepełzła na wskroś przez krąg żmij i przez nakreślony krzyż, syknęła głośno, a na ten zew
wszystkie żmije rzuciły się na biedaka i rozerwały go na strzępki.
Zgroza opanowała chłopów, jakaś moc tajemnicza obezwładniła ich
zupełnie, tak iż do końca nie potrafili udzielić pomocy ginącemu nieborakowi.
Atoli po tym dniu żmije jakoś w Wierzchucińskim Błocie wyginęły. Jeśli nawet nie wszystkie, to
ogromna ich większość, tak że przestały być dla okolicy plagą. Głośne to wydarzenie w całej ziemi
lęborskiej i puckiej, a chyba i dalej.
Albo koło Niezabyszewa w ziemi bytowskiej jak było! Tam w małej wiosce Cemno stał wśród
gęstych lasów wielki młyn. Plagą całej okolicy i samego młyna były żmije, których tam żyła
nieprzeliczona mnogość. Walka z nimi dawała niewielkie skutki, prawie żadne. Na próżno
proboszcz niezabyszewskd msze na intencję uwolnienia parafian od tej plagi odprawiał, na próżno
różni odczyniacze zmagali się z urokami. Nawet dymem i ogniem ni masowym tępieniem gadów
nie można było zaradzić złu. Aż tu pewnego dnia zaszedł do młyna utrudzony wędrowiec z dalekich
stron i poprosił młynarza o nocleg.
Dobrze ci życzę człowieku: idz do wsi odparł młynarz. Nakarmię cię, napoję, aliści tu nie
będziesz miał noclegu, bo żmije by cię pożarły.
Ja się ta żmij nie boję odparł przybysz.
Skoro tak, to śpijże tu, jeśli o-chota.
Mógłbym też uwolnić was od tych gadów.
Naprawdę? zdumiał się młynarz. A jakoż to?
Ano, dacie sto złotych, to wyże-
nę te żmije z młyna i okolic, że w żadnym kącie ich nie uświadczysz. Wyprowadzę je daleko w las,
za granicę wsi i parafii.
Młynarz podrapał się w głowę medytując usilnie, po namyśle zaś wyraził zgodę.
Jeżeliś taki mądral, to rób, co mówisz rzekł. Ale zapłacę ci dopiero po wykonanej dobrze
robocie.
Wędrowiec poszedł do lasu i długo nie było go widać, aż ludzie we młynie posądzali go, że
pochwaliwszy się nazbyt pochopnie, teraz zawstydził się i ulotnił.
On tymczasem szukał w lesie odpowiedniego drewna na piszczałkę. Kiedy je znalazł, z ułamanej
gałęzi wystrugał galantą pipkę i z nią wrócił pod wieczór do młyna.
No i co? pyta młynarz.
Na razie nic odparł spokojnie wędrowiec. Ale wy wszyscy wskazał ręką
młynarczyków, młynarza i chłopów, co po mlewo przybyli, czy ze zbożem do mielenia ukryć się
musita, aby was wcale widać nie było.
No, dobra, niech cdę tam... mruknął gospodarz.
Pochowali się wszyscy, a wędrowiec zaczął przeciągle grać na tej swojej pipce.
Ala! Co się wówczas działo! Cały młyn począł się ruszać niby żywe stworzenie wszystko: deski,
schody, machiny, koła... To gędzba piszczałki ożywiła tę masę żmij. Wypełzały zewsząd i stawały
na ogonach koło grajka. A on grał i grał ze wzrokiem utkwionym w koło młyńskie. Aliści, gdy
[ Pobierz całość w formacie PDF ]