[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odpowiedzi, Jakub rzekł:
Jak najbardziej. Zajmujemy się hodowlą odmian winorośli, które można
uprawiać na północy. Te szczepy nie wymagają aż tak dużej ilości słońca, jak
te uprawiane w południowych częściach świata. W naszej winnicy znajdują się szczepy
Rondo oraz Solaris, których zaletą jest odporność na mróz i niskie temperatury.
Kiedy zaś przyszła kolej na mnie, abym opowiedziała o swojej pracy, odrzekłam
tylko:
Ale ja już nie mam pracy&
Kuba widocznie się zmieszał, a pózniej popatrzył przed siebie tak, jakby nagle
przypomniał sobie o czymś ważnym.
Przepraszam, mama mi mówiła, ale zapomniałem.
Nic nie szkodzi. Muszę usiąść powiedziałam, bo poczułam nagle ogarniające
mnie zmęczenie.
Przysiadłam na wilgotnym piasku, a przed sobą miałam tylko widok fal. Przez jakieś
dobre piętnaście minut wpatrywałam się w morską toń, a Kuba wyraznie wyczuł, że
była to chwila tylko dla mnie, dlatego w milczeniu siedział obok. Byłam mu za
to wdzięczna, bo po chwili opanowało mnie uczucie błogiego ukojenia. Przestałam
myśleć o całym bólu, jaki we mnie tkwił. O mamie, o tacie, o pracy. Nagle byłam tylko
ja i polskie morze, które tak kochałam. I on obcy mężczyzna, którego niema
obecność dodawała mi swego rodzaju otuchy. Cieszyłam się, że podczas tamtej chwili
nie padło między nami ani jedno słowo, nie było to potrzebne.
Po jakimś kwadransie, spędzonym nieruchomo na piasku, zrobiło mi się chłodno i
zaczęłam się trząść. W końcu byłam nad morzem, a tutaj wiatr zawsze daje się
we znaki, tym bardziej że był dopiero maj. W pewnym momencie poczułam ciepły
dotyk na swoich ramionach. Popatrzyłam na Kubę siedział teraz tylko w samym
podkoszulku, a mnie okrywała jego bluza. Gdy nasze oczy się spotkały, mój wzrok
zastygł i zaczerwieniłam się mimo woli.
Dziękuję. Uśmiechnęłam się nieśmiało jak nastolatka na widok swojego
platonicznego obiektu westchnień.
Nie ma sprawy. Może chcesz wracać? Myślę, że mama zrobiła już obiad.
To dobry pomysł. Troszkę zgłodniałam.
*
Teresa stwierdziła, że wróciliśmy w samą porę, bo pierożki są już gotowe .
Zaburczało mi w brzuchu na samo słowo pierożki , a zapach dobiegający z kuchni
tylko wzmocnił to odczucie. Kiedy gospodyni wniosła do jadalni misę z parującym
daniem, omal nie rzuciłam się na te rarytasy. Na szczęście nie musiałam długo czekać,
bo pierwszy talerz pierogów ze szpinakiem, kozim serem i czosnkiem dostał się
właśnie mnie. Nie wiem nawet, ile ich zjadłam, ale były tak pyszne, a ja tak zmarznięta
i wygłodniała, że przestałam przejmować się kaloriami i po prostu delektowałam się
obiadem.
Po posiłku każdy z nas dzierżył w dłoniach kieliszek kovala. Wino było czerwone,
półwytrawne, o wyczuwalnym smaku pomarańczy, gozdzików i orzechów laskowych.
Zupełnie nie wiem, jak to się stało, ale nagle pojawiła się przede mną kolejna butelka,
potem następna i następna, zaś moi gospodarze zdawali się w ogóle nie zauważać
alarmów alkoholowego upojenia, jakie zdradzało moje ciało, jak na przykład bezładne
bełkotanie i rozbiegane zajęcze oczka. Ja zaś nie ważyłam się odmówić kolejnej
lampki, bo była to moja pierwsza wizyta w tym domu i nie chciałam nikogo urazić.
Tego wieczoru skosztowałam więc chyba wszystkich win Kovala. Od czerwonych
słodkich, przez różowe półsłodkie, skończywszy na białych wytrawnych oraz
najnowszym trunku tej firmy lekko musującym.
Allleee, Teerrrressaa! Ty mi powies, ty mi powies& trzego ty mnie tu właś&
właś& właściwie& Tu zrobiłam przerwę, ponieważ słowo właściwie na moment
mnie przerosło. & zaprosiłaś? Z wielkim trudem dokończyłam to zdanie i od
razu wróciłam do sączenia wina.
Teresa była wyraznie rozbawiona, ale mimo to odpowiedziała całkiem poważnie:
Nie wiem, poczułam chyba, że między nami wytworzyła się więz, a ja, widzisz,
Zuziu, już do najmłodszych nie należę, więc pomyślałam sobie: Carpe diem! . Raz się
żyje! Polubiłam cię, dziecko, to wszystko. Nie było w tym żadnego podtekstu. Po
prostu raz się żyje.
Wtedy zdałam sobie sprawę z dwóch ważnych rzeczy. Po pierwsze, tylko ja byłam
tak wstawiona, bo nikt oprócz mnie nie bełkotał i nie miał pijackiego zeza. Po drugie,
ta kobieta miała rację. I wtedy to się stało. Odłożyłam kieliszek na blat szklanego
stołu, oparłam się o kanapę i zaczęłam ryczeć, jakby mnie ktoś obdzierał ze skóry.
Prawdę powiedziawszy, był to dzwięk, którego nie powstydziłby się nawet mój koci
sąsiad. Pomimo lekkiego stanu nieważkości, w jakim znalazł się tego wieczora mój
mózg, kątem oka dostrzegłam ich konsternację. Biedni, wyraznie nie wiedzieli,
co począć. Po kilku głośniejszych chlipnięciach mojego autorstwa Jakub przyniósł
mi pudełko chusteczek. Kiedy w końcu się uspokoiłam, chwiejnym krokiem
podeszłam do Teresy, mocno ją objęłam i powiedziałam:
Tyyy& tyyy& wies, prawda? Tyyy wies, co znacccy żyć-yć.
A gdy ona odwzajemniła mój uścisk, ja upadłam na podłogę. Następne,
co pamiętam, to że obudziłam się w pokoju gościnnym, jedynie z lekkim bólem głowy.
A to, zważywszy na tamtą winną przygodę, było dla mnie nie lada zaskoczeniem.
Rozdział 7
Natychmiast przypomniałam sobie wczorajszy wieczór i policzki zaczęły mnie piec
ze wstydu. No, świetnie, Zuzka. Po prostu wspaniale. Tak bardzo nie chciałaś zrobić
na nich złego wrażenia, że wczoraj zeżarłaś im milion pierogów i wychlałaś chyba z
dziesięć butelek wina zganiłam się w myślach. Mimo że fizycznie czułam się lepiej,
niż mógłby na to wskazywać mój wczorajszy stan, ogarnęło mnie poczucie
upokorzenia, tak zwany moralniak , i chociaż wiedziałam, że muszę wstać z łóżka, nie
potrafiłam się poruszyć. Gdy po jakichś piętnastu minutach wpatrywania się w sufit
uznałam, że chce mi się niemiłosiernie pić, usłyszałam ciche pukanie w dębowe drzwi
mojego pokoju. To była Teresa.
Zuziu, przepraszam, że ci przeszkadzam, ale pomyślałam, że może masz ochotę
na jakieś śniadanie spytała, wychylając nieśmiało głowę przez szparę w drzwiach.
Właściwie nie byłam zdolna nawet pomyśleć o jedzeniu czegokolwiek, ale nie
chciałam być niegrzeczna, więc odparłam:
Wspaniale, zaraz zejdę.
Jak się czujesz?
Moją twarz znów pokrył wstydliwy rumieniec, lecz postanowiłam go zignorować.
Dobrze, dziękuję&
To ja ci już nie przeszkadzam. Czekamy z Kubą na dole, w kuchni.
Dobrze.
Kiedy wyszła, zauważyłam, że mam na sobie to samo ubranie, co poprzedniego
dnia. Więc było ze mną aż tak zle, że nie mogłam się nawet rozebrać? A potem mnie
sparaliżowało: przecież ktoś musiał mnie tu przynieść, bo sama nie dałabym rady
[ Pobierz całość w formacie PDF ]