[ Pobierz całość w formacie PDF ]
napięcia w powietrzu nie czuła od czasu ostatniej burzy. Może znowu zbiera się na sztorm?
Zamyślona Gennie poszła przed siebie. Cóż mogło ją obchodzić, że jakiś dziwak -
samotnik dostawał tyle listów. Może przyjeżdżał do miasteczka tylko raz na miesiąc... Nie,
gazeta była wczorajsza. Potrząsnęła głową, starając się zdusić narastającą ciekawość.
Drażniło ją, że tym razem to Grant dał jej do myślenia.
Zatrzymała się na rogu jednej z ulic i szybko naszkicowała kolejny dom. Powtarzała
sobie, że zamiast myśleć o nim, powinna się zastanowić, co musi kupić przed powrotem do
domku nad morzem.
Nie mogła jednak się uspokoić. Poczucie spokoju i ładu, jakie ogarnęło ją po godzinie
spędzonej w miasteczku, znikło gdzieś, kiedy tylko Grant stanął w progu poczty. Chciała je
odzyskać przed powrotem do swojej samotni.
Bez celu szła ulicą, zatrzymując się od czasu do czasu, żeby obejrzeć jakaś wystawę.
Doszła prawie do skraju miasta, kiedy przypomniała sobie, że widziała tu kościół i
przylegający do niego cmentarz. Pójdzie tam i będzie szkicowała, dopóki nie dopadnie jej
zmęczenie, zdecydowała szybko.
Obok niej z hałasem przemknęła ciężarówka. Był to chyba trzeci pojazd, jaki minął ją
w ciągu godziny. Przeszła na drugą stronę ulicy i weszła na cmentarz, wsłuchując się w ciszę.
Kościół był niewielki, biały, ozdobiony pojedynczym witrażem nad wejściem. W
pozostałych oknach lśniły zwyczajne szyby, a mocne, drewniane drzwi były trochę pory-
sowane.
Farba na przerdzewiałym ogrodzeniu łuszczyła się. Między słupkami wyrastały kępy
drobnych, jasnych kwiatów. Wysoka trawa gięła się na wietrze. Nad głową Gennie z głośnym
nawoływaniem przeleciało stado mew.
Usiadła w zacisznym kącie cmentarzyka, gdzie niedawno skoszono trawę. W
powietrzu unosił się jeszcze jej zapach.
Kiedy zaczęła rysować, opuścił ją niepokój. Może nie zdąży namalować wszystkich
tych fascynujących widoków farbami olejnymi lub akwarelami, ale przynajmniej zostaną jej
szkice. Dzięki nim będzie mogła potem wrócić w wyobrazni do Windy Point, jeśli tylko
poczuje taką potrzebą.
Odwróciła kartkę i zaczęła drugi rysunek, kiedy padł na nią jakiś cień. Serce zabiło jej
mocniej, na policzki wystąpił rumieniec. Od razu odgadła, kto za nią stoi. Osłoniła oczy
dłonią i uniosła wzrok na Granta.
- O, spotykamy się drugi raz tego samego dnia - stwierdziła beztrosko.
- To małe miasto. - Wskazał na jej szkicownik. - Nie będziesz już pracować przy
latarni?
- Będę, ale o tej porze dnia światło mi tam nie odpowiada.
Powinien czuć złość, a nie ulgę, przemknęło mu przez myśl. Niedbale usiadł obok niej
na trawie.
- A więc chcesz unieśmiertelnić Windy Point.
- Na swój skromny sposób - odrzekła chłodno i wróciła do rysowania. - Nadal
zabawiasz się zbieraniem znaczków?
- Nie. Zainteresowałem się muzyką klasyczną. - Spojrzała na niego badawczo, ale - on
tylko się uśmiechnął. - Pewnie wychowałaś się na takiej muzyce. Trochę Brahmsa po
obiedzie.
- Wolałam Chopina. - Uderzyła ołówkiem w szkicownik. - Co zrobiłeś z listami i
gazetami?
- Schowałem.
- Nie widziałam nigdzie twojego samochodu.
- Przypłynąłem łodzią. - Wziął od niej szkicownik i zaczął przeglądać rysunki.
- Jak na kogoś, kto tak dba o zachowanie prywatności, nie wykazujesz przesadnego
szacunku dla cudzych rzeczy - stwierdziła z gniewem.
- Może i tak. - Bezceremonialnie odsunął jej rękę, kiedy chciała mu odebrać
szkicownik. Chociaż wrzała ze złości, Grant spokojnie oglądał jej prace, aż doszedł do
własnej podobizny. Chwilę przyglądał jej się w milczeniu, a potem, ku zaskoczeniu Gennie,
uśmiechnął się szeroko. - Niezle - ocenił.
- Twoje pochwały ścinają mnie z nóg.
Grant przez moment trwał w zadumie, a potem impulsywnie wyjął jej z ręki ołówek.
- Muszę ci się odwdzięczyć.
Znalazł czystą kartkę i ku zaskoczeniu Gennie zaczął rysować, pewnie i lekko
stawiając kreski. Od razu poznała, że miał długoletnią praktykę. Patrzyła na niego z
otwartymi ustami, a on, pogwizdując, pogrążył się w pracy. Zmrużył oczy, zacieniował
niektóre partie rysunku, a potem niedbale rzucił jej szkicownik na kolana.
Spojrzała na niego przeciągle, zanim spuściła wzrok na rysunek. Tak, to z całą
pewnością była ona, odwzorowana w inteligentnej, acz bezlitosnej karykaturze. Oczy miała
przesadnie skośne, niemal drapieżne, kości policzkowe zarysowane wręcz arystokratycznie,
podbródek świadczący o skłonności do uporu. Z lekko rozchylonymi ustami i odchylona w tył
głową, robiła wrażenie władczej królowej, lekko czymś zniecierpliwionej.
Gennie wpatrywała się w karykaturę przez pełne dziesięć sekund, aż w końcu
wybuchnęła śmiechem.
- Ale z ciebie numer! - zawołała i znów zaczęła się śmiać. - Wyglądam tak, jakbym
chciała kogoś skazać na ścięcie.
Grant czułby się bezpiecznej, gdyby Gennie rozzłościła się lub obraziła. Wtedy
skreśliłby ją, jako pustą, pozbawioną poczucia humoru mieszczkę. Przynajmniej starałby się
to zrobić. Tymczasem dzwięk jej żywiołowego śmiechu i widok rozbawienia w oczach
sprawił, że pogrążał się coraz bardziej.
- Gennie - wyszeptał i wyciągnął dłoń ku jej twarzy. Zmiech zamarł natychmiast.
Nawet gdyby jej gardło nie zacisnęło się kurczowo, Gennie i tak nie wiedziałaby, co
powiedzieć. Miała wrażenie, że wszystko wokół znieruchomiało. Poruszały się jedynie jego
palce, odgarniające włosy z jej czoła. Słyszała tylko własny nierówny oddech. Kiedy pochylił
się nad nią, nie poruszyła się, czekała.
Zawahał się ledwo dostrzegalnie, zanim jego usta dotknęły jej warg. Całował ją
delikatnie, jakby pytał o przyzwolenie, a ona miała wrażenie, że mięknie w jego ramionach
[ Pobierz całość w formacie PDF ]