[ Pobierz całość w formacie PDF ]
i patrzeć, jak traci drugie?
Parę minut, może nawet sekund, wcześniej odpowiedz na to
pytanie brzmiałaby tak". Kiedy już jednak do tego doszło, nie
byłam w stanie tego znieść. Miałam za sobą za wiele lat mediacji.
Za wiele lat i za wiele śmierci. Nie mogłam stać z boku i spokoj-
nie pozwolić na to, by na moich oczach umarła kolejna osoba.
Wykrzywiona twarz Michaela stała się fioletowa, okulary
przekręciły mu się na nosie, kiedy w końcu zawołałam:
- Przestańcie!
Samochód natychmiast przestał się kołysać. Wycieraczki za-
marły. Britney urwała w pół słowa, a fotel Michaela zaczął po-
woli wracać na swoje miejsce. Ucisk na jego szyi zelżał na tyle,
że mógł zaczerpnąć tchu. Opadł na oparcie fotela, ogłupiały
i przerażony, oddychając ciężko.
Josh zamrugał gwałtownie jak ktoś właśnie wybudzony
z transu.
- Co znowu? - zapytał z irytacją.
- Przykro mi. Ale nie mogę wam na to pozwolić.
Josh i pozostali wymienili spojrzenia. Mark odezwał się
pierwszy. Parsknął śmiechem, mówiąc:
182
- Ach tak!
A potem nagle znowu włączyło się radio i samochód zakoły-
sał się wściekle.
Zareagowałam błyskawicznie i z całą stanowczością, wbija-
jąc Markowi Pulsfordowi pięść w żołądek. Na tyle zakłóciło to
skupienie Aniołów, że Michael zdołał otworzyć drzwiczki sa-
mochodu i wysunąć się na zewnątrz, zanim coś znowu zaczęło
go dusić. Padł na żwir, jęcząc.
Mark z kolei bardzo szybko przyszedł do siebie po moim
ataku.
- Ty suko - warknął rozzłoszczony. - Czego chcesz?
- Tak. -Josha wyraznie ogarniała furia. Jego niebieskie oczy
lśniły jak odłamki lodu, kiedy zwrócił je w moją stronę. - Naj-
pierw mówisz, że nie możemy go zabić, potem mówisz, że mo-
żemy. Potem, że nie możemy. Wiesz co? Mamy dość tego gów-
nianego pośrednictwa. Zabijemy go i nie ma o czym mówić.
Samochód zatrząsł się tak bardzo, jakby miał się przewrócić
prosto na Michaela.
- Nie! - krzyknęłam. - Posłuchajcie, nie miałam racji, ja-
sne? Mnie też próbował zabić i przyznaję, trochę mi odbiło.
Ale wierzcie mi, to nie jest metoda...
- Mów za siebie - powiedział Josh.
W sekundę pózniej leciałam do tyłu, oderwana od ziemi
przez taki strumień energii, jakby w samochodzie Michaela
nastąpił wybuch.
Dopiero kiedy wylądowałam po drugiej stronie parkingu,
uświadomiłam sobie, że żadnego wybuchu nie było. To tylko
Anioły połączyły swoją energię psychiczną, kierując ją w moją
stronę. Zostałam odrzucona, jak strząśnięta ze stołu mrówka.
Chyba wtedy zrozumiałam, że mam kłopoty. Dotarło do
mnie, że spuściłam ze smyczy potwora. A właściwie cztery
potwory.
183
Usiłowałam stanąć na nogach, kiedy Jesse, prawie tak samo
zły jakjosh, zmaterializował się koło mnie.
- Nombre de Dios - usłyszałam jego szept, kiedy zobaczył, co
się stało. Potem spojrzał na mnie i wyciągnął rękę, żeby pomóc
mi wstać. - Odwróciłem się na chwilę, a oni zniknęli. Wezwa-
łaś ich?
Krzywiąc się, ale nie z bólu, ujęłam jego dłoń, pozwalając
mu podciągnąć się do góry.
- Tak - przyznałam, otrzepując się z brudu. - Ale nie... ja
nie chciałam, żeby do tego doszło.
Jesse spojrzał na Michaela, który usiłował odczołgać się od
wirującego samochodu.
- Nombre de Dios, Susannah - powtórzył Jesse z niedowie-
rzaniem. - Czego się spodziewałaś? Musiałaś przyprowadzić
tego chłopaka akurat tutaj? A teraz prosisz ich, żeby go nie za-
bili? - Kręcąc głową, Jesse ruszył w stronę Aniołów.
- Nie rozumiesz - zaprotestowałam, drepcząc za nim. - On
próbował mnie zabić. I Profesora, i Ginę, i Przyćmionego, i...
-Więc dlatego? Susannah, jeszcze się nie nauczyłaś, że nie
jesteś zabójczynią? - Spojrzenie ciemnych oczu Jesse'a prze-
szyło mnie na wylot. - Bądz łaskawa nie zachowywać się jak-
byś nią była. Jedyną osobą, która może ponieść w związku
z tym straty, jesteś ty.
Tak mnie zdumiał wyrzut wjego głosie, że łzy napłynęły mi
do oczu. Naprawdę. Prawdziwe łzy Byłam wściekła. Płaka-
łam, ponieważ byłam na niego wściekła. Nie dlatego że zranił
moje uczucia. Wcale nie.
Jesse jednak nie zauważył mojej wściekłości. Odwrócił się
do mnie tyłem, maszerując w stronę Aniołów. W chwilę póz-
niej samochód przestał się kiwać, wycieraczki i radio uspoko-
iły się, a światła zgasły Anioły były silne, to prawda, ale Jesse
umarł znacznie wcześniej.
184
- Wracajcie na plażę - zwrócił się do nich Jesse.
Josh zaśmiał się głośno.
- Zartujesz, co? - parsknął.
- Nie żartuję - zapewnił Jesse.
- Nie ma mowy - odezwał się Mark Pulsford.
- Ona nas wezwała. - Carrie wskazała na mnie ręką. - Po-
wiedziała, że to w porządku.
Jesse nie odwrócił głowy w stronę, którą wskazywała Carrie.
Widać było, że nie jest ze mnie zadowolony.
- Teraz mówi, że nie jest w porządku - poinformował ich
Jesse. - Zrobicie to, co ona powie.
- Nie rozumiesz? - Oczy Josha zalśniły energią, która go
przepełniała. - On nas zabił. Zabił nas.
- I zostanie za to ukarany - powiedział Jesse spokojnie. - Ale
nie przez was.
- No to przez kogo? - chciał wiedzieć Josh.
- Przez legalny sąd.
- Gówno! - wrzasnął Josh. - To bzdura, człowieku! Czeka-
liśmy na to przez cały dzień! Stary mówił, że tak będzie, ale nie
zauważyłem, żeby interesowałi się nim chłopcy w niebieskich
mundurkach. A ty? Nie wierzę, że tak będzie. Więc pozwól
nam dać mu nauczkę po naszemu.
Jesse pokręcił głową. Niebezpieczny gest w obecności czte-
rech niemożliwych do opanowania młodych duchów. Ale tak
się właśnie zachował.
Przysunęłam się do Jesse'a, kiedy Anioły zamigotały z wście-
kłości. Stanęłam na palcach, żeby mógł usłyszeć mój szept:
- Ja biorę dziewczyny. Ty chłopców.
- Nie. - Jesse spojrzał na mnie ponuro. - Odejdz, Susan-
nah. Kiedy będą zajeci mną, biegnij na szosę i zatrzymaj pierw-
szy lepszy samochód. A potem uciekaj w bezpieczne miejsce.
Hm, pewnie. Jasna sprawa.
185
- Zostawić cię na pastwę ich wszystkich? - Popatrzyłam na
niego gniewnie. - Coś ty, głupi?
- Susannah - syknął. - Nie rozumiesz. Oni cię zabiją...
Roześmiałam się. Po prostu parsknęłam śmiechem. Cała
złość na niego gdzieś się ulotniła.
Jesse miał rację. Nie rozumiałam.
- Niech tylko spróbują - wycedziłam.
I w tym momencie się na nas rzucili.
Przypuszczam, że Anioły przyjęły podobną taktykę, na jaką
ja usiłowałam namówić Jesse'a, ponieważ dziewczęta rzuciły
się na mnie, a chłopcy na niego. Nie zmartwiło mnie to zbyt-
nio. Dwie na jedną to raczej nieuczciwe, ale, pomijając ich te-
lekinetyczne moce, czułam, że nasze siły są wyrównane. Car-
rie i Felicja nie brały za życia udziału w bójkach - co nie budziło
wątpliwości, sądząc po sposobie, wjaki zaatakowały - nie mia-
ły więc rzetelnej wiedzy o tym, gdzie należy wałnąć pięścią,
żeby uzyskać najlepszy efekt.
Tak przynajmniej myślałam, zanim zaczęły mnie tłuc. To,
czego nie wzięłam pod uwagę, to fakt, że te dziewczyny - ich
chłopcy również - były naprawdę, ale to naprawdę wściekłe.
I jak się tak dobrze zastanowić, mieli prawo. No dobrze,
może byli nieprzyjemni, kiedy żyłi - nie należeli raczej do lu-
dzi, z którymi miałabym ochotę przebywać, z tą ich obsesją na
punkcie imprezowania i przekonaniu o przynależności do wą-
skiej elity wybrańców - ale byli młodzi. Zapewne wyrośliby
jeśli nie na myślących, to przynajmniej na użytecznych oby-
wateli.
Michael Meducci im to jednak uniemożliwił. Dlatego zio-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]