[ Pobierz całość w formacie PDF ]
aparaturę elektronową do swej pracy, montując ją na weaselach. W ten sposób pomiar ciągły
lodowego miąższu Grenlandii rejestrowany był w czasie jazdy automatycznie, bez
nieludzkiego trudu człowieka.
Do badania czół lodowców wezwano teraz na pomoc fotogra- metrów, którzy
specjalnymi aparatami dokonywali pionowych zdjęć stereoskopowych. Pozwoliły one nie
tylko na określenie szybkości spływu białej masy do morza, ale również na stwierdzenie, czy
lodowiec kurczy się, czy posuwa do przodu. Dzięki tej metodzie ustalono, że czoło słynnego
Jakobshavn w ciągu ostatnich stu lat cofnęło się o dwadzieścia kilometrów, a jego grubość
zmalała o metrów trzysta. Zdjęcia fotogrametryczne potwierdziły przypuszczenia
naukowców, że wszystkie lodowce północnej Grenlandii nieustannie maleją.
Program Pierwszej Międzynarodowej Wyprawy roku 1959 przewidywał między innymi
stworzenie na lądolodzie nowego badawczego punktu w odległości dwustu pięćdziesięciu
kilometrów od Station Centrale i tyluż prawie od szczytu Cecilia Nunatak. Pragnąc uczcić
pamięć poległych w boju z Arktyką, nadano mu nazwę Station Jarl-Joset. Główny budynek
zaprojektowany przez W. Bodziańskiego, Polaka z pochodzenia, zadziwiał niezwykłym
kształtem. Ogromne, dwupiętrowe igloo wysokości sześciu metrów i średnicy siedmiu było
ostatnim wyrazem techniki XX wieku. Wielowarstwowa ścianka z rozmaitych tworzyw sztu-
cznych, grubości zaledwie osiemdziesięciu milimetrów, lekka i łatwa do manipulacji,
stanowiła znakomitą izolację termiczną, lepszą niż eskimoska bryła śnieżna, jego prawzór
odpowiadała bowiem ścianie z cegły grubej na półtora metra lub dwumetrowej z betonu.
Całkowita waga nowoczesnego igloo, na które składały się zaledwie pięćdziesiąt cztery
płyty prefabrykowane, nie przekraczała co było również wielką zaletą ośmiu i pół tony.
Niezwykłą budowlę opuszczono w lądolód bez najmniejszych trudności. Tym razem nie
ludzie u kresu sił podrzucali jak ongiś łopatami setki metrów sześciennych ciężkiego śniegu,
lecz specjalne maszyny, które wylądowały tu na spadochronach.
Sześcioosobowa załoga Międzynarodowej Wyprawy Glacjologicznej, zimująca w
przestronnych, jasno oświetlonych ciepłych' pomieszczeniach Station Jarl-Joset, nie sięgała
myślą, jak wynika z pamiętników, do ciężkich przeżyć tych z Ice Cap i Eismitte. Nie była po
prostu zdolna odtworzyć w wyobrazni męki pogrzebanego za życia Anglika lub cierpień
doktora Sorge i jego towarzyszy w mroznej pieczarze. A może po prostu żaden z
zimowników nie zadał sobie trudu sięgnięcia po ich notatki? Może nie wiedział? To było tak
d a w n o...
Gdy po ośmiu latach do Station Jarl-Joset przybyła Druga Międzynarodowa Wyprawa
Glacjologiczna, pod czterometrową zaspą śnieżną igloo stało nie tknięte, gotowe na przyjęcie
nowych zimowników.
Zebrane przez obie wyprawy materiały, analizowane przez całe sztaby naukowców
wspomaganych komputerami, pozwoliły wreszcie, jeżeli nie określić dokładnie, to
przynajmniej zbliżyć się do rozwiązania zagadki, jaką był bilans" lądolodu Grenlandii.
Określenie bilans" brzmi dziwnie w zestawieniu z miliardami ton wody zakrzepłej w lód,
ale żaden chyba bilans żadnemu na świecie buchalterowi nie przyczynił tylu kłopotów i nie
był tak kosztowny. ' W pierwszych publikacjach 1960 roku podawano, że jest on wyraznie
ujemny, że biały pancerz rokrocznie traci średnio czterdzieści sześć kilometrów
kwadratowych, ale Druga Międzynarodowa Wyprawa Glacjologiczna dokonała wielu
nowych pomiarów i dostarczyła wielu dokładniejszych danych. Cena tych osiągnięć była
jednak niezwykle wysoka.
Arktyka w 1968 roku rozsrożyła się znów mrozami. Zawieja śnieżna goniła zawieję,
przeplatane w chwilach ciszy kłębami mgły. Zła pogoda opózniła o trzy tygodnie
przewiezienie ludzi i sprzętu do bazy wypadowej. Trzy tygodnie, dwadzieścia jeden
bezcennych dni i nocy zostało bezpowrotnie straconych. Wydobycie sprzętu, pojazdów i
żywności spod niewiarygodnie wielkich tego roku zasp śnieżnych kosztowało nowe osiem
dni zwłoki. Pracę utrudniały siarczyste, nie spotykane latem mrozy. Po raz pierw-
szy od chwili, w której ludzie wtargnęli na lądolód, na samej jego krawędzi w kwietniu
słupek rtęci w termometrze opadł do minus pięćdziesięciu stopni Celsjusza.
Gdy wreszcie odkopane pojazdy na gąsienicach, z pełnym wyposażeniem badawczym,
stanęły gotowe do drogi, zawieje śnieżne uniemożliwiły dowiezienie do nich helikopterami
naukowców. Wichura o sile huraganu zatrzymywała, opózniała opracowany na podstawie
doświadczeń poprzednich lat terminarz zrzutów paliwa i żywności. Niespodziewany
podmuch wiatru targnął kiedyś helikopterem lecącym na niewielkiej wysokości i rzucił nim o
lód.
Niepowodzenie prześladowało także geofizyków. Pracę swą w Station Jarl-Joset
rozpoczęli od opuszczenia w lód dwu sond do pomiarów temperatury i z melancholią
obliczali, że do skalnego podłoża dotrzeć mogą nie wcześniej niż za dwa miesiące, gdyż
głowice termiczne, pracujące pod napięciem trzech tysięcy wolt, wtapiały się w lód z
szybkością czterdziestu metrów na dobę. Jakże powolne wydawało się niecierpliwym
ludziom to tempo! Pragnęli jak najszybciej przekonać się, czy temperatura lodu w miejscu
zetknięcia ze skałą będzie wyższa od zera zgodnie z najbardziej rozpowszechnioną teorią
czy też potwierdzą się wyniki otrzymane przez Amerykanów w Camp Century na
zachodnim wybrzeżu. Tam po przewierceniu pancerza lodowego grubości tysiąca sześciuset
metrów termometr elektryczny wskazał minus szesnaście stopni. Zaskoczenie naukowców
nie miało granic. Było to niezaprzeczalnym dowodem, że na tym obszarze grunt pod
lodowym pancerzem jest przemarznięty do nie spotykanej dotąd nigdzie na świecie głębi
siedmiuset metrów. Podczas sondażu w Camp Century zanotowano najniższą temperaturę
lodu, minus dwadzieścia pięć stopni na głębokości stu trzydziestu metrów.
Drugiej Międzynarodowej Wyprawie Glacjologicznej nie udało się przeprowadzić
całkowitego pomiaru. Pierwsza sonda na skutek zwarcia w obwodzie elektrycznym utknęła
na głębokości około dwustu metrów, następna, z tych samych powodów, zatrzymała się na
poziomie tysiąca. Do skalnego podłoża było jeszcze bardzo daleko, ale i tak geofizycy mieli
do rozwiązania niełatwą zagadkę.
Z głębi sześciuset metrów termometr przekazał im chłód, jakiego się nie spodziewali:
minus dwadzieścia dziewięć stopni.
Czym wytłumaczyć tę ogromną różnicę temperatur lodu na wschodnich i zachodnich
wybrzeżach? Jak zmieniać się będzie w miarę dalszych, głębszych wierceń? Jakie wartości
odkryje na samym styku z podłożem skalnym? Jakimi nie zbadanymi dotąd jeszcze prawami
rządzą się te miliardy ton zamarzniętej od stuleci wody?
Pytania te spędzają sen z oczu glacjologom i geofizykom. I nie należy się dziwić, jeżeli w
roku 1971 wyruszą znów na Grenlandię uzbrojeni w doskonalszy sprzęt techniczny. Z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]