[ Pobierz całość w formacie PDF ]

W końcu zeszli z parkietu.
- Na pewno już nam podali jedzenie - powiedziała, gdy wracali do baru.
Rzeczywiście. Dzięki temu przez najbliższy kwadrans nie musieli rozmawiać.
- Przepraszam za to na parkiecie - powiedział.
- Daruj sobie. Już o tym zapomniałam.
Zimno, zauważył. Powiedziała to za zimno, czyli wcale nie zapomniała.
Zmień temat, bracie. Nie zapuszczaj się w zakazane rejony.
- Wcale się nie denerwujesz, że tu jesteśmy - zauważył. - Myślałem, że będziesz się bała.
- Dzisiaj nie mam czego - odparła. - Sobota to co innego. Na pewno będę przerażona. Dobrze chociaż, że
znam to miejsce. Wiem, gdzie jest bar, stoliki, drzwi, łazienka. Wiem, jak się wydostać z parkingu na
jezdnię.
- Nie zasypiałaś gruszek w popiele.
- Chcę być przygotowana. Martwi mnie tylko parking. Nie podoba mi się ogrodzenie wzdłuż Bridge
Avenue. Nie ma bezpośredniego wyjścia na ulicę i nie widać, co się dzieje za nim.
- Wiem, przez to parking jest zbyt osłonięty.
Zauważył, że drgnęła, więc położył jej dłoń na ramieniu.
- Wszystko w porządku?
- Tak. Myślałam o sobocie.
Patrzył jej w oczy.
- Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
- Tak. Nigdy nie byłam niczego równie pewna. Chcę, żeby moja siostra wróciła do domu. I żeby morderca
twojego brata trafił za kratki.
Dopił resztkę wody. A co potem? Co będzie, kiedy jej siostra wróci do domu, a morderca Roberta trafi do
więzienia? Czy jeszcze kiedyś ją zobaczy?
W jakich okolicznościach? Skoro sprawa będzie rozwiązana, po co mieliby się spotykać? Musieliby być
kochankami, przyjaciółmi albo czymś pomiędzy.
Przyjaciółmi już są, dumał. Kochankami byli. Martwiło go to pomiędzy.
Mia patrzyła na datę w kalendarzu.
Dziesiąty lipca.
Dwa tygodnie temu, ba, nawet jeszcze trzy dni temu, gdy omawiali szczegóły planu, ten dzień wydawał się
bardzo odległy.
A jednak nadszedł. Dziesiąty lipca. Słoneczny i ciepły, jak inne. Tylko że to nie jest zwykły dzień. Dzisiaj
albo oczyści siostrę z zarzutów, albo na zawsze straci szansę rozwiązania zagadki czterech zabójstw. Jeśli
Margot nie przyjdzie dzisiaj do baru, morderca mógłby kiedyś skierować na nią swoją złość, o ile oczywiście
Margot jeszcze się kiedyś pokaże.
Wzdrygnęła się, choć już dawno wyłączyła klimatyzację w sypialni Matthew. Otworzyła okno, chcąc
odetchnąć świeżym powietrzem. Miała gęsią skórę.
Ciekawe, o czym myśli Matthew. Od trzech dni w kółko analizowali plan, a kiedy powieki opadały im ze
zmęczenia, Mia uciekała do sypialni. Nie wiedziała, czy o niej myśli, czy jej pragnie. Wiedziała tylko, że
zachowuje dystans. Ilekroć zadawała pytanie niezwiązane z zagadką, unikał odpowiedzi i zmieniał temat.
Usiłowała porozmawiać o Laurie Gray. Nie dał się wciągnąć w rozmowę.
Przypomniał się jej ich taniec w barze i niespodziewany pocałunek. Niespodziewany? Przecież na niego
czekała... Był jak najbardziej na miejscu, był tym, czego chciała, ale nie narazi się na kolejne cierpienia. Nie
zagubi się w jego pieszczocie tylko po to, by znowu ją odepchnął.
Dlatego tym razem to ona go powstrzymała. Powstrzymała ich oboje.
Ciekawe, co by było, gdyby tego nie zrobiła. Wróciliby do niego i dokończyli wszystko w łóżku? Wzięliby
razem kąpiel, by się pozbyć resztek przebrania?
Może przy okazji uporaliby się z tym, co ich łączy. Nie, Matthew nie dopuściłby do tego. Właśnie tego się
bał - tego, co ich łączy.
Po zakończonym zadaniu sama wróci do Margot. Jutro wstanie i pojedzie do Bayswater, przefarbuje włosy
na ciemny kolor, pójdzie na jogę, przesadzi kwiatki i będzie się zastanawiać, co Matthew będzie robił przez
resztę życia.
A on będzie tu, w Center City. Wróci do dawnego życia: praca, spotkania z bratankiem, samotność.
Podczas rozwodu nie sądziła, że zdoła się jeszcze kiedykolwiek zakochać, że jeszcze kiedyś zechce wyjść
za mąż, dzielić z mężczyzną życie i ciało. Nie myślała, że będzie ją stać, by domagać się wszystkiego, na co
zasługuje, więc postanowiła z nikim się nie wiązać. A potem poznała Matthew.
Czuła na sobie jego ramiona w tańcu. Czuła jego usta na swoich. Jego oddech na karku.
Matthew, dlaczego tak jest? Aączy nas coś wspaniałego, a to dopiero początek.
Początek, z którego nic się nie rozwinie.
Ugięły się pod nią kolana i usiadła na skraju łóżka.
Kocham go. Kocham Matthew Graya.
Kochała go i nie mogła go mieć.
Ale przez chwilę był jej mężem. W każdym razie w oczach bywalców baru MacDougal. Nosili obrączki,
tańczyli, siedzieli koło siebie. Małżeństwo, które wyrwało się na drinka.
Odpowiadał jej ciężar obrączki na palcu. Zaskoczyło ją to. Myślała, że obrączka za dziesięć dolarów
przypomni tandetny związek z Davidem Andersenem, ale nie. Sztuczna obrączka była od Matthew i nosiła
ją, udając, że jest jego żoną.
I to było bardzo przyjemne. Dzięki temu wyrwała się wspomnieniom i pozwoliła sobie marzyć, jak to jest
być żoną Matthew, wyobrażać sobie, jak to by było naprawdę.
Zerknęła na palec, na miejsce po obrączce.
Idiotko. Fałszywa obrączka to dowód sztuczności waszego związku. Nie ma go i nie będzie. Spójrz
prawdzie w oczy!
Pierścionki z cukierków... Będziemy mieli pamiątkę, coś, co nam o sobie przypomni, gdy...
Jaśniej chyba nie mógł powiedzieć, że nie ma dla nich wspólnej przyszłości. Matthew nie zmieni zdania.
Kiedy w sobotę wrócą do domu...
Chwileczkę: on wróci do siebie, ona do Margot. Matthew obejrzy film w telewizji, pójdzie spać, rano
pobiega, jak gdyby nigdy jej nie było w jego życiu.
- Witajcie, mieszkańcy Center City - zawołał prezenter w radiu. - Dziś sobota,
dziesiąty lipca, słuchacie naszej stacji w upalny poranek, jest ósma rano...
Dziesiąty lipca.
Tej nocy jej ukochany zaryzykuje życie. Sama myśl, że mogłaby go stracić, była nie do zniesienia.
Wyłączyła radio, położyła się, otuliła ramionami.
Rozpłakała się, ale nie starała się powstrzymać łez. Zakryła tylko usta dłonią. Nie chciała, by ją usłyszał.
Wez się w garść, dziewczyno. Musisz być silna. I przygotowana.
Zerknęła na rudą perukę na komodzie. Stanęły jej przed oczami twarz matki i siostry. Matkę już straciła;
Margot była jej obca od lat. Musi jednak położyć temu kres. Kiedy Margot wróci do domu, wszystko się
zmieni.
Zbliżą się do siebie, czy Margot to się podoba, czy nie. Mia wezmie sprawę w swoje ręce, zamiast biernie
przyjmować to, co przyniesie los.
Szkoda, że nie może tak samo potraktować Matthew.
Rozdział 16
O pół do dziewiątej wieczorem Mia z drżeniem otworzyła szafę siostry. Powoli oglądała poszczególne
stroje, zastanawiała się, w co się ubrać, choć nie była w stanie myśleć logicznie. Wszystkie ciuchy Margot
jak najbardziej nadawały się na dzisiaj: mikroskopijne sukieneczki, obcisłe bluzeczki, skórzane spodnie...
Lecz sama myśl, że włoży coś takiego, że w tym stroju wyjdzie z domu, że znowu stanie się kobietą, którą
przysięgła sobie już nigdy nie być...
To dla Margot, powtarzała sobie. Robisz to ze względu na siostrę. %7łeby ocalić czyjeś życie. I żeby złapać
zabójcę Roberta Graya.
Odetchnęła głęboko, zamknęła oczy i zdjęła pierwszy lepszy wieszak. Była na nim czerwona koszulka i
dobrana minispódniczka. Znalazła odpowiednie sandały, na niskim obcasie, tak że mogła w nich biec, ale na
tyle efektowne, że pasowały do wizerunku przynęty, i zajrzała do szuflad w poszukiwaniu stanika bez
ramiączek. Margot miała ich wiele.
Mia umierała ze zdenerwowania przez cały dzień, przy czym konieczność ubrania się jak Margot była
najmniejszym z jej problemów. Narażała się na niebezpieczeństwo, ryzykowała także życie Matthew, choć
wcale nie mieli gwarancji, że złapią mordercę i ocalą komuś życie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl