[ Pobierz całość w formacie PDF ]
twarzy, że wyglądają, jakby poprzebierali się w te uśmiechy niby w karnawałowe maski.
Potrącona Niteczka czuje, że kręci się jej w głowie. Nosze ciążą nieznośnie, ogląda się i
spostrzega nieprzytomny uśmiech Dudzia leżącego z głową uniesioną całym wysiłkiem
słabego ciała. Aha. W wąski wylot bocznicy skręca czołg. Tłum spływa szybko, odsłaniając
wyszczerbioną barykadę. Rozrzucili płyty, żeby przeciągnąć - uspokaja się szybko
Niteczka.
- Nasz czołg! - krzyczy cienko Dudzio.
- W lewo! - przywołuje ją ktoś z konwoju. I on oczy ma nieprzytomne, skierowane w prawo,
tam gdzie skręcił czołg.
- Nasz... - mamrocze Dudzio, opadając na nosze. Niteczka odrzuca w tył opadające włosy.
- Jak Boga kocham, anibym poznał! - słyszy krzyk nad sobą.
To Jagiełło, z ręką. obandażowaną, ma pasku zastępującym temblak. Twarz jaśnieje
najszczerszym uśmiechem.
- Mamy czołg... Alem utargował... - ruchem przedramienia wskazuje obandażowaną dłoń. -
Władysław! - prezentuje się szybko wobec jej nie widzącego spojrzenia, jakby w obawie, że
chwała odniesionej rany gotowa przypaść bez zasługi jego blizniaczemu bratu. - A, Dudzio!...
- spostrzega dopiero jej ciężar na noszach. - Też po rączce? Obie. Pewnie na Długą, co? To
razem... Mamy czołg, bracie... A u was? Co tam u was?...
- U nas nic bohaterskiego nie było - mamrocze chłopak i odwraca oczy skrzywiony.
59
Kiedy Niteczka z piwnic szpitala wyszła z powrotem na ulicę, zakręciło jej się w głowie.
Daleki jazgot maszynówek, głuche łomotanie granatników - było ciszą. Wyszła z jakiegoś
piekła czy raczej z nieba potępionych.
W uszach miała jeszcze litanijny śpiew zakonnic: Zwięty Boże, święty mocny... , ryk
operowanego bez znieczulenia, Kto się w opiekę... wycharkiwane z rzężących płuc przez
jakąś konającą kobietę, jakieś słowa Dudzia... Bliska omdlenia z zaduchu gnijących ran,
czerpała tam ulgę: widząc, czując, bojąc się cudzego cierpienia nie pozostawała jednak sama
ze swoim.
W pewnej chwili Jagiełło ruszył do wyjścia z ręką wysoko uniesioną. Poszła za nim, by go
zatrzymać. Z tyłu ciągle ją ktoś popychał w plecy,, dysząc szeptem: ,,Prędko, prędko...
Sanitariuszki, niezgrabnie maszerujące z noszami w wąskich przejściach, odpychały ją od
Jagiełły. Prędko, prędko... - dyszało z tyłu gorącem. Ktoś pchnął ją brutalnie. Niecierpliwie
odmachnęła ręką w tył. Trafiła na czyjąś maleńką twarz. Obejrzała się. Stary człowiek
trzymał wysoko dziecko z bezwładnie odrzuconą w tył główką. Obie rączki - półprzytomne -
trzymało ku górze jak zastygłe, jedna krótsza była, ucięta w połowie, owinięta jakimś
łachmanem ciężkim, wstrętnym. Mężczyzna miał twarz obsypaną pyłem. Z bombardowania
- zorientowała się Niteczka, cofnęła się do ściany robiąc miejsce. Spod nóg wydobyła czyjś
zwierzęcy ryk: nastąpiła na leżącego na ziemi człowieka bez stopy.
A ty po prostu nie żyjesz... - pocieszyła absurdalnie Dębowego stojąc na brzegu ogromnego
powietrza na ulicy. Przez chwilę wahała się, czy nie wrócić do Dudzia, by dopilnować jego
opatrunku.
Nie teraz. Jak skończą te operacje, wcześniej i tak nie wezmą się do lżej rannych -
pomyślała i zdjął ją skurcz, gdy pamięć podsunęła jej obraz widziany w przejściu, u
wywalonych drzwi do jakiejś bocznej niszy: dwóch lekarzy pochylonych nad otwartą,
czerwoną jamą i ryk stamtąd, gdzie leżała czy stukotała o deskę ławki głowa operowanego.
Nie zauważyła, kiedy znalazła się na rogu ich ulicy. Biegnie. Z daleka widzi masyw
barykady. Teraz jest cisza. Tylko jeden człowiek leży przy otworze strzelnicy obserwując
przedpole. Niteczka biegnie coraz szybciej, tłumiąc w sobie krzyk. Kolumb! Kolumb!
Kolumb! - myślami wzywa żywego na pomoc.
Kroki jej stukoczą coraz głośniej w wypalonym wąwozie. Człowiek przy strzelnicy odwraca
[ Pobierz całość w formacie PDF ]