[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Parsknęła cicho.
 I skąd bierzesz pieniądze, skoro nie jesteś jeszcze
kochanką bogatego mężczyzny?
Wcale nie był pewien, czy to prawda. Coś mu mówiło,
że tak, ale i tak wstrzymał oddech.
Zawahała się.
 Czasami wygrywam w karty. Czasami hrabina daje mi
szylinga, jeśli akurat ma jakieś pieniądze. I to wszystko,
przysięgam. Jako mojemu przyjacielowi.
Wypuścił z ulgą powietrze.
 Czego chcesz, Tommy?  zapytał cicho, ale z mocą.
 Co masz na myśli?
 Za pięć lat od dzisiaj& jak wygląda twoje życie?
Nadal mieszkasz w mieszkaniu w Covent Garden? Nadal
uchylasz się przed kulami i pożądliwymi doktorami, wciąż
kradniesz dzieci? Jesteś żoną nudziarza z tytułem? Czego
chcesz?
Zamyśliła się.
 Dlaczego musi być nudny?
 Zawsze są.
 Powiedział mężczyzna bez tytułu.
 Zawsze jest czas  stwierdził krótko.
Uśmiechnęła się leniwie. A potem odetchnęła
przeciągle.
 A więc dobrze. Zawsze chciałam&
 Tak?
 Nie będziesz się śmiać?
 Niczego nie obiecuję.
Westchnęła.
 Kiedy byłam bardzo mała, jechałam na wozie z domu
pracy& mijaliśmy dom. Nie pamiętam gdzie. Jeden z
wielu małych domów. Dziewczynka zbiegała ze schodów
prosto w ramiona ojca, a matka stała w drzwiach,
uśmiechając się& a w oknie była skrzynka z kwiatami& i
to wszystko  zaśmiała się cicho, z zakłopotaniem.
Nie śmiał się. Wstrząsnęła nim myśl, że, być może,
opisała właśnie wszystko, co człowiekowi potrzebne do
szczęścia.
Pragnęła rodziny.
Ileż on miał szczęścia pod wieloma względami.
A potem odsunęła kosmyk włosów za ucho, a on patrzył,
jak jej pierś porusza się pod mokrą koszulą.
Przez chwilę nie był w stanie oddychać.
Na Boga, nie był z kamienia. Powinni się już ubrać.
Nie poruszył się.
 Nie miałam za dużo czasu, żeby pomyśleć o innym
marzeniu  powiedziała tonem usprawiedliwienia.
Wciąż nie opuszczał go obraz ciemnego sutka pod
mokrym, białym płótnem.
 To piękne marzenie  odparł roztargnionym tonem. 
Ale nie ma w nim mowy o poślubieniu tytułu  dodał.
Zacisnęła usta. Zawahała się. A potem:
 Chodzi o to, że& cóż& nie zdradzisz mojego sekretu
wobec towarzystwa?
 Którego? Masz ich tysiące.
 Tego: chcę po prostu& wybrać swoje życie.
Niekoniecznie chcę poślubiać kogokolwiek.
 Toż to herezja! Ale widzisz? Mamy wspólne
marzenie. Ja też nie chcę musieć poślubiać kogokolwiek.
Roześmiała się.
 Dlaczego twój ojciec wydał taki edykt, Jonathanie?
Odwrócił się od niej.
 Mój ojciec  oznajmił sucho  nie ma o mnie
najlepszego mniemania. Uważa, że dążę do zguby, a
małżeństwo mnie uratuje.
 To z pewnością nieprawda!  wykrzyknęła,
pochlebnie zaszokowana.
 Nie ująłem tego dobrze. Niczego się po mnie nie
spodziewano. Nie spodziewa się po mnie niczego, poza
tym, co zawsze robiłem. Musi się mnie pozbyć, zanim
zdążę zrobić coś, co wprawiłoby go w zakłopotanie.
Spochmurniała.
 Trudno mi sobie wyobrazić, że nie jest z ciebie
dumny.
Mówiła z przekonaniem. Wiedział o tym.
Przyglądał jej się w milczeniu. I w tej ciszy jej
niezwykła uroda poruszyła go, zapadła mu w serce, jak
ciepło słońca przenika ciało  w sposób, w jaki nigdy
dotąd sobie nie pozwalał. Kocie oczy czarodziejki,
bladozłota krzywizna policzków, zarys eleganckich,
szczupłych nóg i ramion spowodowały, że nagle nie mógł
głębiej zaczerpnąć tchu. Poczuł niepokój w ciele, potrzebę
równie pierwotną i silną jak łaknienie wody i powietrza i
poruszył się niespokojnie. Byli tutaj zbyt długo, zbyt skąpo
odziani, zbyt osamotnieni.
 Tommy&  zaczął cicho  tylko dlatego, że uniknęłaś
śmierci, kiedy do ciebie strzelano& i żyjesz dotąd& nie
znaczy, że jesteś&
Miał powiedzieć: niepokonana. Ale uznał, że to pewnie
niczego nie zmieni. A poza tym nie chciał jej tego
odbierać: wiary w siebie.
No i skąd właściwie miał wiedzieć, czy rzeczywiście
nie jest niepokonana?
Mógł mieć tylko nadzieję, że będzie obok, kiedy
następnym razem narazi się na niebezpieczeństwo. Czy to
miała być wyprawa o północy, żeby wykraść dziecko, czy
spotkanie z księciem.
Nagle jej usta zaczęły drżeć, a ich kąciki uniosły się do
góry. Tłumiła śmiech.
 Co takiego?  zapytał z irytacją.
 Nic, tylko& Jonathan, wyglądasz, jakbyś& szkoda, że
nie widzisz swojej miny. Patrzysz na mnie tak, jakbym
mogła się zapalić. Albo porosła piórami.
Oczy mu pociemniały, powieki się nie poruszały, jak u
wyborowego strzelca. Nie miał dokładnie takiej miny, jak
wtedy, kiedy rzucił nożycami w ścianę. Ale prawie.
Ale nie odzywał się ani słowem.
Wyczuła, że między nimi coś się zmieniło.
Usłyszała w sobie cichy odgłos dzwonu bijącego na
alarm, nagle zaniepokoiła ją ich bliskość i trwanie bez
ruchu. Ma niebieskie oczy. Przestraszyło ją, że wie to z
taką pewnością. Jonathan ma niebieskie oczy. Nie jak
chabry, morze czy coś równie zwyczajnego i
bezpiecznego. Miały raczej kolor& nieba po zachodzie
słońca. Błękitnofioletową barwę dnia, który ostatecznie
ustępuje przed nocą.
Subtelną.
Zabawne, ale słowa  subtelny nigdy dotąd nie
kojarzyła z Jonathanem Redmondem.
Wciąż milczał.
 Ani nie lubię szczególnie ryzykować, ani nie jestem
bardzo krucha, Jonathanie.  Z jakiegoś powodu szeptała,
jakby znajdowali się w kościele. Tak podziałała na nią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • pantheraa90.xlx.pl