[ Pobierz całość w formacie PDF ]
leśnego lokatora do niczego dobrego nie prowadzi.
- Tu jeszcze pół roku nie ma, jak chodziły...: - Milczenie uzupełniło brakujące słowo:
partyzanty.
Z ulgą przyjął trzaśniecie drzwi i zapadł z powrotem w sen.
Ile razy potem w ciągu dnia pochwalał wspaniałą decyzję ucieczki na powietrze! Aaził po
leśnych duktach, leżał pod sosnami omiatającymi niebo i wspominał własną dziecinną teorię
powstawania wiatru na skutek ruchu drzew.
- Popatrz - tłumaczył ongiś matce wachlując ją rozpostartym Płomyczkiem - jest wiatr, a co
dopiero, jak machnie ogromne drzewo: ono robi duży wiatr i ten wiatr gnie drugie drzewo, to
robi jeszcze większy wiatr, a jak już się gną wszystkie drzewa, to jest wichura...
Teoria obejmowała również przyczynę początkową owego ruchu:
- Ktoś ściął drzewo, i już...
Olo leżąc pod sosną oglądał namydlone obłokami niebo. Uśmiechnął się do siebie: ziemia,
niebo, kraina dzieciństwa. Ludzie byli i jałową ziemią, i gorzkim, burzowym niebem
dorosłego świata, zostawił ich w jakiejś Warszawie...
Koło południa przyniosło z dala kilka wystrzałów. One też znaczyły coś innego - spokój
wielkiej zabawy. Olo nurkował twarzą w szorstkie, pachnące wrzosy. Obiad przygotował
sobie sam, obierając kartofle w kwadrat i pitrasząc nieodzowną dziczą pieczeń. Potem
przewłóczył się znowu parę godzin. Teraz jednak myśli, odpędzone, wracały coraz częściej do
Warszawy, Jerzego, Głosu Pokolenia . Zmierzch zastał go w izbie, gdzie ołówkiem
temperowanym żyletką gryzmolił notatki, uzupełniając swoje pozostawione w redakcji
wspomnienia o wizycie w obozie doświadczalnym broni SS. Było już prawie ciemno
(,,Czemu ten Ogórek nie wraca? ), gdy nagle do| leciało go jakieś niepokojące brzęczenie:
gdzieś jechał samochód.
Aha, odwożą Ogórka - pomyślał z uznaniem i uśmiechnął się wspominając nocną z nim
rozmowę, w której tłumaczył mu, że już on, Ogórek, mało ma powodów do żalów nad
państwem . Przekona się, łajza, że co demokracja, to demokracja - pomyślał zastanawiając
się, czy ma wyjść przed dom, czy raczej zostawać w cieniu . Zostanę - postanowił w
momencie, gdy motor pracując ciężko na piaszczystej drodze buczał już blisko. Zahamował.
Zdziwiony brakiem rozmów i gwaru pożegnania patrzył w stronę drzwi. Usłyszał liczne
kroki. Przystanęły. Drzwi uchyliły się, otwarły.
- Ręce do góry! - wrzasnął ktoś przerazliwie od progu. W sekundę Ola obskoczyło trzech
ludzi w mundurach.
126
Szef Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa, kapitan Mech, wrócił z odprawy w
województwie zmęczony i niewyspany. Chciał tylko przekazać nowe instrukcje swemu
zastępcy i spać. Tylko spać.
Niestety, zastępca, blady i zaaferowany, nie dał mu nawet dojść do słowa.
- Duża historia, duża, na wojewódzką czy jeszcze większą skalę. Trafiłem na odbudowaną
komórkę akowską. Terrorystyczno- dywersyjną. Mamy ich łącznika z Warszawy...
- Każ naparzyć kawy... - Mech zrezygnował z odpoczynku.
Porucznik Suski zaświecił w drzwiach swoim ogromnym czołem.
- Dobrze, że nie ty sam zaparzasz, bo aż ci się ręce trzęsą - zażartował Mech dobrodusznie z
podniecenia swego zastępcy.
- No to słuchaj tylko: szykowali zamach na radzieckiego pułkownika. Na polowaniu.
- O! - zainteresował się Mech, który słyszał w latach warszawskich o nieudanej próbie
zamachu akowskiej Dywersji na gubernatora Fischera w czasie jego powrotu z polowania. -
Mówisz, że macie łącznika z Warszawy? Na polowaniu, to pachnie szkołą Kedywu ...
Przesłuchiwałeś ich?
- Tego z Warszawy tak. Na razie nie chce mówić, ustawia alibi nawet sprytnie. Tego drugiego,
bezpośredniego wykonawcę, jeszcze nie.
- Dawaj go zaraz... - Mech odczuł dawno nie notowany zapał. Ach, jakże już miał dość tego
codziennego zalewu łajdactw, matactw, małomiasteczkowych donosów. Daremnie po raz już
trzeci prosi o zwolnienie na studia. Nie dają. Znowu ten kierat. Jeśli już ten kierat, to bodaj
niech się w nim kręcą wielkie sprawy... Powiało, wielkim światem - pomyślał. Od czasu
[ Pobierz całość w formacie PDF ]